Sztuka narodowa

Sztuka narodowa

26 czerwca, 2025 Wyłączono przez Redakcja

 Od niepamiętnych już czasów ludzkość mierzy się z szeregiem pytań, na które nie potrafi dać jednoznacznej odpowiedzi i wszystko wskazuje na to, że zawisną one do końca świata w pewnej nieoznaczoności. Czasami jedna strona wydaje się przechylać szalę zwycięstwa na swoją stronę, a w kolejnej epoce trend się odwraca. I tak przez pokolenia, kolejne prądy umysłowe, tymczasowe mody i obroty sfer niebieskich. Pierwszym z brzegu, co nie znaczy że banalnym pytaniem tego typu może być zagadnienie obiektywnej prawdy. Można spierać się o rolę i wpływ wielkich jednostek w historii świata. O wolną wolę, wrodzoną moralność, o prawo naturalne, prawa człowieka. I dziesiątki podobnych pytań. A wśród nich można też zadać pytanie o uniwersalność sztuki. Jeżeli na tak postawione pytanie odpowiemy z pełnym przekonaniem, że sporu tu żadnego nie ma, bo sztuka przecież nie zna granic i sama w sobie nie daje się dzielić „narodowo” to mój felieton nie ma sensu. Ewentualnie mógłbym wybrnąć pisząc o polskich twórcach, co byłoby zabiegiem wymijającym, gdzie uniwersalną sztukę łączyłbym z polskością jedynie pochodzeniem artysty. Ale kiwał państwa nie będę, bo po pierwsze nieszczególnie umiem, co potwierdzą wszyscy którzy widzieli mnie na piłkarskich boiskach, a po drugie nie chce, a po trzecie wcale tak nie uważam. W moim przekonaniu sztuka jest jak najbardziej obciążona kontekstem i nie można tego faktu przeoczyć, nie ryzując co najmniej spłycenia jej odbioru.

Rzeźba Dawida wykonana przez Michała Anioła posłuży jako dobry przykład do ilustracji tego dylematu. Można rzec, że przedstawienie męskiego ciała jest zrozumiałe jak świat długi i szeroki, bez znaczenia w jakiej epoce historycznej akurat świat istnieje. Podobnie można powiedzieć o zdjęciu Arnolda Schwarzeneggera wykonanym na dachu mieszkania kulturysty, gdzie pozuje w sposób przywołujący skojarzenie z greckim herosem. Arnold jest zaiste majestatyczny na owym ujęciu, ale to wrażenie jest spowodowane skojarzeniem z antycznym wzorcem, bo już sama poza z wyciągniętą ręką przypomina rzeźbę dyskobola. Celowo sięgnąłem tu po postać związaną z kulturą pop, by pokazać, że nawet w tej wersji nie istnieje ona w próżni i siłą rzeczy czerpie z całego skarbca dorobku ludzkości. A sam Dawid, a raczej jego rzeźba, który jest być może mniej muskularny od Arnolda, ale z pewnością proporcjonalny, nie jest jedynie rzeźbą nagiego, młodego, faceta. W ludziach kultury zachodniej jego imię przywołuje obraz pojedynku z Goliatem, układającego psalmy pasterza, czy grzechu z Betszebą. Dodatkowo, w rzeźbie Dawidzie widać doskonale ducha epoki, która wprost odwołuje się do stylu klasycznego i jest świadectwem przemian które zaszły w sztuce i mentalności epoki Renesansu. I poza raz kolejny – stało się to dzięki odwołaniu do wzorca już istniejącego, a raczej do wzorców kilku, bo przecież Michał Anioł połączył antyk z historia biblijną.

Bywa, że kontekstu brakuje i skazani jesteśmy na domysły. Ciekawymi artefaktami prehistorii są małe figurki kobiet o dość pełnych kształtach, które odczytuje się jako wizerunki bogini płodności. Ale jest to hipoteza obciążona pewnym skrzywieniem badaczy, którzy mają skłonność wiązać wszystko, czego nie rozumieją, z pradawnymi kultami religijnymi. Jest to wytłumaczenie tak dobre jak każde inne, ale proszę sobie wyobrazić że nasza cywilizacja ulega nieodwracalnej katastrofie w której kompletnie gubimy ciągłość przekazu kulturowego. Po tysiącach lat przyszli archeologowie odkopują skamieliny przystanku autobusowego. Cóż orzekają? Zakładając, że natura interpretacyjna badaczy jest stała, zapewne powiedzą, że to miejsce kultu bóstwa, które dodatkowo opisano piktogramem przedstawiającym wielką gąsienicę. Figurki pań z dość wyraźnie wysokim BMI mogły być czymś w rodzaju prehistorycznych dewocjonaliów. Ale nie wiemy tego z całą pewnością, a tłumaczenie ich znalezisk kultem jest całkiem wygodne. Natomiast są też inne możliwości, bo kto wie czy nie były one przedmiotami użytkowymi, które umilały czas męskim łowcom na wielodniowych polowaniach. Czymś, co w czasach gazet nazwalibyśmy rozkładówką, powieszoną w zakładzie mechanicznym, czy ostatnią stroną w Fakcie, obok prognozy pogody. I jakkolwiek nie brzmi to niepoważnie, tak na dobrą sprawę moje żarty są możliwe dlatego, że kontekst owych figurek niestety został bezpowrotnie utracony. Wizerunek i rzeźba są uniwersalne, tak samo jak sztuka. Ale jest to stwierdzenie niepewne, gdy mamy w tyle głowy pytanie, które każe zastanowić się, czy wyrzeźbiona kobieta to bogini czy też paleolityczna miss sierpnia.

Na powyższe pytanie nie znajdziemy odpowiedzi z prostego powodu. Prehistoryczny Janusz nie opowie nam historii figurek, które dziś wykopujemy z ziemi. Gdy kiedyś zabraknie na świecie narodu polskiego, który nosiłby w sobie pamięć o swojej historii i kulturze, ktoś oglądający obraz smutnego błazna będzie widział jedynie obraz smutnego błazna. Stojący obok Polak natomiast opowiedziałby o symbolice obrazu Matejki, o złotym wieku Jagiellonów i naciągających ciemnych chmurach. Stańczyk jest symbolem ponurej przyszłości widzianej w szczycie potęgi państwa. Może siedzi i zatapia się w czarnych myślami na wieść o upadku Smoleńska. Może duma nad przyszłymi skutkami politycznych rozwiązań. Może widzi więcej niż dwór. Z pewnością obraz to symbol, a historyczny błazen nie był historiozofem ubolewającym nad krótkowzrocznością władcy. Przed Rzeczpospolitą otwierało się jeszcze stulecie siły i znaczenia w Europie. Tworzący w XIX wieku, gdy Polski już na mapie politycznej nie było, zrobił z błazna obraz mający przywoływać uczucie przestrogi. I nie da się jej odczytać nie znając choć podstawowych faktów z historii naszego kraju. Bez nich Stańczyk pozostanie mężczyzną w śmiesznym stroju i czapce, który siedzi w fotelu wbijając przygnębiony wzrok w podłogę.

Nie mając dostatecznej wiedzy o malarstwie samym w sobie opierać się muszę na opinii innych. W ujęciu części krytyków obrazy przywołanego tutaj Matejki mają lekkie niedociągnięcia warsztatowe. Ot, gdzieś gra światła z cieniem mogłaby być bardziej dopracowana lub proporcje inaczej rozłożone. Techniczne szczegóły, ale nie wątpię w zasadność ich punktowania. Rzecz w tym, że Matejko malował coś więcej niż tylko obrazy, on malował nam historię i wszczepił się tak mocno w naszą tkankę narodową swoją wizją i przedstawieniem postaci lub scen, że dziś widzimy przeszłość właśnie „Matejką”. Człowiek ma to w swojej naturze, że postrzega rzeczywistość odruchami. W życiu bardzo rzadko jest czas i miejsce na głęboką zadumę i przenikanie myślami praw kierujących światem. Najczęściej kierujemy się odruchem, także odruchem w myśleniu. Psychologowie ewolucyjni potrafią to uzasadnić w sposób logiczny. Najwięksi myśliciele wyginęli zastanawiając się czy widok lwa rzeczywiście oznacza niebezpieczeństwo i czy każdy lew jest groźny, oraz czy natura lwa każe mu atakować biednego człowieka, czy sprawiły to okoliczności na sawannie… Ci, którzy reagowali i oddali się od lwa w zorganizowanym pośpiechu mieli szanse przeżyć.

Podobny mechanizm ma miejsce nie tylko w odniesieniu do świata fizycznego. W sferze pojęć i wyobraźni automatyzmy pozwalają na oszczędzanie potrzebnej energii. Niewiele będzie przesady w stwierdzeniu, że myślimy w ogromnej mierze „odruchami”, na wzór wiersza Gałczyńskiego: „Zupa? Pomidorowa. Demokracja? Ludowa. Cudowna? Polska mowa.” Itd. A jak przychodzi do hasła „Chrobry” czy „Sobieski” to widzimy ich oczyma wyobraźni w sylwetkach przedstawionych na obrazach właśnie Matejki. Płacąc współczesnymi złotówkami na banknotach widzimy profile władców z jego wyobraźni. I nawet jeżeli Matejko Chrobrego odchudził (w kronikach opisujących wyprawę na wschód znajduję się relacja jak przeciwnicy szydzili z jego tuszy), to właśnie jego wizja jest silniejsza od świadectwa historycznego. Ale ten odruch polskiego umysłu, który widzi na obrazie lub banknocie pierwszego, polskiego króla jest odruchem na wskroś polskim. Ktoś, kto o Polsce wie tyle, że jest biedna, zimna, z niedźwiedziami na ulicach i powietrzem tak zatrutym, że dzieci zwozi się do kopalni by chronić je przed zatruciami, zobaczy na obrazie Matejki co najwyżej Asterixa w koronie z włócznią św. Maurycego w ręce. Podobnie sprawa się ma z przestawieniem bitwy Grunwaldzkiej, która oglądana „nie polskimi” oczami przedstawi się jako chaotyczna gmatwanina dziesiątek postaci. Jedynie osadzony w polskiej historii człowiek wyłapie wśród nich Zawiszę, von Jungingena czy Witolda.

                Oczywiście malarstwo nie ogranicza się jedynie do historycznego. Ale w każdej jego odmianie można doszukiwać się elementów narodowych. Pejzaż może przywołać ciepłe uczucia wywołane widokiem „tych pagórków leśnych, tych łąk zielonych”, które każdy ma przed oczami myśląc o wiejskim krajobrazach nad Niemnem czy Wisłą rozciągnionych. Portret wskazuje na modę w danej epoce historycznej. Nawet obraz skrajnie neutralny, przedstawiający martwą naturę będzie miał w swojej istocie zaszyfrowaną wiadomość o zmianach stylu i wpływach, które kazały artyście namalować jabłko.

                Dywagacje takie bez większego problemu da się rozciągnąć na inne dziedziny sztuki. Literatura już często przez sam język staje się częścią kultury danego narodu, ale i język dzielony (jak w przypadku na przykład Brytyjczyków i Amerykanów) używany może być do opisu zjawisk i spraw już odmiennych. „Pan się narodowo bałamuci” – może rzecz ktoś, a ja się tylko uśmiechnę słysząc cytat z Wyspiańskiego, szczególnie przywołując wspomnieniach kilka lat spędzonych w krakowskich Bronowicach, gdzie nawet nazwy ulic przywoływały pamięć o Młodej Polsce i „Weselu”. Ale mogło to mieć miejsce jedynie w przypadku, gdy pewien wzorzec kulturowy jest wrośnięty w człowieka. Pijanemu Brytyjczykowi, spędzającemu w Krakowie wieczór kawalerski nazwy te nie powiedzą nic, o ile nie studiuje wieczorami polskiej historii i kultury. To zagadnienie jest powiązane z pytaniami o pewien rodzaj narodowego kanonu, listę szkolnych lektur czy odpowiedzialności ludzi tworzących sztukę. Są one jednak jedynie pochodnymi założenie, że sztuka siłą rzeczy jest narodowa.

                Średniowiecze można wskazać jako epokę zadającą kłam temu twierdzeniu. W wiekach tych artyści tworzyli anonimowo, co było celowym zabiegiem, ale jednocześnie było też częścią szerszego, mentalnego widzenia świata. Uniwersalizm rozcieńczał pojęcia narodu, o ile w jakikolwiek sposób możemy o nim mówić w tamtym okresie. Gdy jednak narody wyszły wyraźnie na scenę historii sztuka stała się siłą rzeczy częścią dorobku nie tylko całej ludzkości, ale i mniejszych grup, identyfikujących się jako Polacy, Szwedzi czy Francuzi. I często sztuka jest jednym z kilku spojeń łączących jednostki we wspólnej tożsamości. Spoiwem tak mocnym, że wywołującym mimowolne odruchy. Na zbiorowym zdjęciu szybko znajduje się twarz bliskiej osoby. Odpowiednie ułożenie barw białej i czerwonej również szybko przykuwa wzrok Polaka. A co do samej sztuki, to pewne cytaty, dźwięki, obrazy są w nas wszczepione tak mocno, że dosłownie wrosły w polską tkankę. Do tego stopnia, że bywają niezauważane, co z dość dużym zdumieniem zaobserwowałem już kilkukrotnie, słuchając deklaracji kosmopolitów, którzy stali się obywatelami świata, według własnej wizji nie mając już żadnego połączenia z ojczyzną. Wszystkie one padły w języku polskim, raz nawet z dodatkiem, że jest to jedyny język znany kosmopolicie. Nie da się uciec przed własnym cieniem, nie da się zrzucić z siebie do końca doświadczeń i elementów kształtujących człowieka od najwcześniejszych lat. Dla niektórych może być to wprost okrutne i bolesne jeżeli polskości nie lubią. Próba zrzucenia jej z siebie to jak próba zdarcia z siebie własnej skóry. Technicznie pewnie jest to zabieg możliwy, ale nikt zdrowy na umyśle podobnego czynu nawet nie rozważa. Zdzieranie z siebie tożsamości jest w teorii o tyle łatwiejsze, że nie da się jej fizycznie dotknąć palcem czy uszczypnąć, ale w praktyce należałoby się pozbawić całości wiedzy, wspomnień, wzruszeń czy doświadczeń. Pozostanie to nierozwiązanym problem wszystkich, którzy w widzą w dorosłym człowieku białą kart, gotową do dowolnego zapisania nowymi danymi. Można to zrobić co najwyżej nadpisując na wcześniejszym materiale. A ten będzie zawierał też ogrom skojarzeń i odruchów związanych ze sztuką. Pozostanie ona narodowa, czy może bardziej precyzyjnie – polska, tak długo, jak długo istnieć będzie naród który ją rozumie.


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.