
Gdańsk: bursztyn, pomniki i galaktyki
27 czerwca, 2025Odkrycie, że to, co widzimy, niekoniecznie jest tym, czym jest, że są tajemne obrazy, których prawdziwą naturę możemy oglądać za pomocą specjalnej aparatury, zrobiło na mnie głębokie wrażenie.
Wojciech Fangor
Powyższy cytat przeczytałam podczas oglądania wystawy„Spheres. Fangor – Heweliusz” w gdańskiej Zbrojowni Sztuki. Zrobiłam zdjęcie, by nie zapomnieć, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy i kiedy mi się to przyda. Dzisiaj odczuwam ekscytację bo czuję, jakbym dokonywała pewnego rodzaju odkrycia. Zdecydowanie nie jest to na skalę żadnego z tytułowych nazwisk, ale jednak robi to na mnie głębokie wrażenie. Odkryłam bowiem, że sztuka i owszem, ma swoje granice, ale niekoniecznie leżą one tam, gdzie nam się powszechnie i powierzchownie wydaje, że leżą. I podobnie jest z polskością: sztuka polska to chyba niekoniecznie to, co powstało pod biało-czerwoną flagą, z hymnem na ustach i godłem na piersi.
Temat „polskiej sztuki” wydaje się bowiem z pozoru wdzięczny i łatwy do opracowania. To przecież ocean nazwisk, dzieł, epok, muzeów i pomników – wystarczy sięgnąć do podręcznika albo przejrzeć galerię zdjęć z dowolnego szkolnego wyjazdu. A jednak im dłużej się nad tym zastanawiam, tym trudniej uchwycić sedno. Bo czym właściwie jest „polska sztuka”? Czy to tylko Mickiewicz na pomniku i Matejko w ramie?
Przypominam sobie niedawny krótki pobyt w Polsce. Piłam poranną kawę, siedząc na tarasie i podziwiając średniowieczne mury miejskie – widok, jakiego nie mam w Irlandii, gdzie mieszkam na co dzień. Wspominam wszystkie napotkane pomniki, wizualizuję mijane budynki, przypominam odwiedzone muzea, przywołuję mniej lub bardziej oczywiste wytwory artystyczne. Tutaj historia wchodzi w teraźniejszość jak gorący nóż w masło, dlatego dzisiaj – w ramach rozważań na temat polskiej sztuki – zabiorę Państwa do Gdańska. To będzie spacer niekoniecznie po muzeach, galeriach sztuki i wystawach, ale po pytaniach o to, czym tak naprawdę jest sztuka. I co to znaczy, że sztuka jest polska (lub też nie).
Niech za pierwszy przykład tego, że sztuka to nie tylko farby, glina i atrament. Bursztyn, czyli kopalna żywica drzew iglastych, jest materiałem wykorzystywanym w europejskiej sztuce co najmniej od średniowiecza. Ze względu na swoją plastyczność, łatwość obróbki i estetyczne walory (ciepła kolorystyka, przejrzystość, możliwość zamknięcia w nim fragmentów roślin czy owadów), znajduje zastosowanie w jubilerstwie, rzeźbie, sztuce sakralnej i dekoracyjnej. Bursztynowe naszyjniki są absolutną podstawą nadmorskiego handlu sezonowego i nikt się nie zastanawia, dlaczego na straganie sznur bursztynów wielkości przepiórczych jajek ma cenę odpowiadającą może jednemu odpowiednio opracowanemu jubilersko bursztynowi, dostępnemu u profesjonalnego jubilera…
Abstrahując jednak od podróbek – będąc Gdańsku, warto zobaczyć Bursztynowy Ołtarz Ojczyzny w bazylice św. Brygidy w Gdańsku. To ewenement na skalę światową – największe i najbardziej zaawansowane technologicznie dzieło sakralne wykonane z bursztynu. Jest trzy razy większy od Bursztynowej Komnaty i wciąż jest rozbudowywany, chociaż już dzisiaj ma wymiary przekraczające 10×12 m, a waga bursztynu użytego dotychczas to ponad 800 kg.
Powstające od ćwierć wieku dzieło ma niezaprzeczalnym wymiar artystyczny. Wykonany z jubilerską precyzją z surowców takich jak bursztyn, złoto i srebro, uzupełniany o rzeźby wykonane z brązu, zaprojektowany przez ludzi ściśle związanych ze sztuką (prof. Stanisław Radwański) i przez nich też wykonywany (Mariusz Drapikowski) ołtarz to majstersztyk. Biorąc pod uwagę złożoność projektu, elementy wchodzące w skład i ich montaż oraz ekspozycja – trudno nie mówić tu o sztuce: bursztyniarstwie, jubilerstwie, metalurgii, rzeźbie, a nawet malarstwie (obraz „Matka Boża – opiekunka ludzi pracy” Franciszka Znanieckiego). A to, że projekt jest realizowany współcześnie, automatycznie rozwiewa nam wizję sztuki jako czegoś starego, historycznego, tradycyjnego, niedzisiejszego.
Podczas spacerów po Gdańsku nie sposób nie zauważyć pomników, które pojawiają się w miejskiej przestrzeni. Niezaprzeczalnym symbolem miasta jest Fontanna Neptuna. Przedstawia rzymskiego boga mórz z trójzębem w dłoni. Symbolizuje związek Gdańska z morzem i handlem. Usytuowana na Długim Targu przed Dworem Artusa instalacja (w której skład wchodzi zarówno pomnik, jak i fontanna oraz ogrodzenie) powstała w XVII wieku i przetrwała do dziś, mimo burzliwych losów samego Gdańska.
Pomnik Poległych Stoczniowców 1970 to oczywiście klasyk każdej wizyty w Gdańsku, bez względu na to czy jest to wycieczka szkolna, czy prywatny wyjazd turystyczny. Monument składający z trzech stalowych krzyży o wysokości 42 metrów został odsłonięty w 1980 roku przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej. Upamiętnia robotników zastrzelonych podczas protestów w grudniu 1970 roku. W tamtym czasie był jedynym monumentem upamiętniającym ofiary reżimu, a jednocześnie pierwszym, o którego wzniesieniu zdecydowało opozycyjne społeczeństwo, a nie autorytarna władza.
Oczywiście pomników jest dużo więcej, ale skupmy się na tych trzech. Zgłębiając historię ich powstania, motywy przyświecające pomysłodawcom oraz proces realizacji odkryłam, że w procesie powstawania pomnika artysta-rzeźbiarz jest w zasadzie na samym końcu tego łańcucha! Najpierw bowiem rodzi się pomysł, a na ten pomysł mogą wpaść na przykład, w uproszczeniu, politycy i tak się właśnie stało w przypadku Fontanny Neptuna. Ideę wzniesienia reprezentacyjnego obiektu wnieśli gdańscy rajcy, a dopiero potem został wykonany projekt, którego autorem był architekt i rzeźbiarz Abraham van der Blocke, a sam odlew wykonał inny rzeźbiarz – Piotr Hausen. Ale żeby było weselej, w to wszystko był jeszcze zaangażowany ludwisarz, hydraulik i monter instalacji wodnych! Myślę, że na pewno pominęłam jeszcze kogoś…
Historii Pomnika Poległych Stoczniowców 1970 – przynajmniej w teorii – przedstawiać nie trzeba. A jednak muszę, ponieważ motywy jego powstania oczywiście są jasne i żadną niespodzianką nie jest, że inicjatorem był przewodniczący rady oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców Stoczni Gdańskiej. Ale w powstanie pomnika zaangażowani byli już nie tylko rzeźbiarze, ale: architekci, projektanci wzornictwa przemysłowego, inżynierowie.
Dochodzimy więc do momentu, kiedy okazuje się, że sztuka to nie tylko ta osławiona wena twórcza, latające nad głową motyle, złota rosa pod bosymi stopami i anielskie spojrzenie w artystycznym uniesieniu. Dwa powyższe przykłady (a nawet ten pierwszy, bursztynowy także) jasno nam pokazują, że niejednokrotnie aby powstało coś, co będzie cieszyło gawiedź i zarazem spełniało idee inicjatorów, konieczna jest praca całego sztabu ludzi, którzy ze sztuką sensu stricto mają naprawdę niewiele wspólnego.
Zbliżając się do końca, muszę rozpracować jeszcze jeden koncept bieżącego wydania Trójgłosu, a mianowicie „polskość” omawianej sztuki. Jak już na początku felietonu wspomniałam, piłam poranną kawę, podziwiając średniowieczne mury miejskie. Zachwycam się gotycką Basztą Jacek. Wiem, że została wzniesiona w okresie przynależności Gdańska do Państwa zakonu Krzyżackiego. Czy myślę o niej jak o dziele, znów upraszczam, niemieckim? Nie. Podobne jak dzisiaj nikt nie myśli o tym, że Wit Stwosz był niemieckim rzeźbiarzem i nikt się nie zastanawia, czy Ołtarz Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny w krakowskim kościele Mariackim to wytwór sztuki polskiej, czy jednak niemieckiej. Co więcej, Gdańsk to miejsce urodzenia Jana Heweliusza. Nie wiedzieć czemu, w większości publikacji jest on opisywany jako gdański astronom (oraz matematyk, browarnik, wynalazca), a nie – niemiecki. Wystawa „Spheres. Fangor – Heweliusz” , o której wzmianka otworzyła ten felieton, to połączenie tak naprawdę wszystkiego, co sztuka ma w sobie: naukę, wyobraźnię, odwagę, iluzję, innowację, twórczość, inspirację. Wojciech Fangor, malując swoje obrazy, nie inspirował pochodzeniem Heweliusza, a jego galaktycznymi odkryciami. Myślę, że moglibyśmy tu wymieniać w nieskończoność, co sztuka posiada, bądź jaka sztuka jest. Ale jestem przekonana, że jednego przypisać jej nie możemy: narodowości.
Wiem, jest to teza kontrowersyjna i obrońcy polskości w sztuce użyją nazwisk, która i ja już w tym tekście przywołałam: Mickiewicz! „Pan Tadeusz” to epopeja narodowa! A co z obrazem Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”?!
Owszem, bez wątpienia inspiracją do tworzenia: do pisania, malowania czy rzeźbienia, bywają patriotyczne zrywy bądź chęć upamiętnienia narodowych wydarzeń, czego przykładem jest i twórczość Mickiewicza, i dzieła Matejki, Pomnik Poległych Stoczniowców 1970, a także Bursztynowy Ołtarz Ojczyzny. Jest to jednak tylko wycinek całości. Odwołując się tutaj, na przykładzie Gdańska, chociażby do architektury – sprawa nie jest już tak prosta. Większość gotyckich obiektów powstała w czasie, kiedy Gdańsk nie był polski. A dzisiaj te budynki są pod opieką wojewódzkiego konserwatora zabytków i stanowią atrakcje turystyczne polskiego miasta Gdańska.
Dlatego też, jeśli mówimy o „polskiej sztuce”, pod uwagę należy wziąć wiele, naprawdę wiele czynników, bez wskazania na to, który z nich jest ważniejszy, a który mniej ważny. Przez chwilę myślałam, że być może język polski byłby tu swoistym wyznacznikiem polskości sztuki, ale zbiłam tę myśl sama, przywołując „Kronikę Polski” Wincentego Kadłubka, spisaną po łacinie. Czynnik geograficzny też odpada, bowiem jest wielu artystów, którzy tworzą na emigracji (nieśmiało zapraszam do rubryki „O nas” na naszej stronie internetowej…). Zawężanie tematu jedynie do motywacji patriotycznych też ma się nijak do rzeczywistości, ponieważ nie każdy bielą i czerwienią żyje – jaki ten świat byłby wtedy czarno-biały! Umiejscowienie dzieła architektonicznego w przestrzeni? Proszę bardzo, na obecnych terenach Polski mamy nienależący do nas gotyk, a tereny I Rzeczpospolitej to pozostawiony przez nas barok i rokoko. Znów pudło.
Skłaniam się ku tezie, że „polska sztuka” to po prostu emocje, które czujemy, kiedy obcujemy ze sztuką w ogóle i to od nas samych będzie zależało, czy nadamy jej narodowość, czy też nie. I całkiem prawdopodobnym jest fakt, że każdy z nas będzie to samo dzieło odczuwał w zupełnie inny sposób.

Natalia Sobiecka
Autorka felietonów z niemal dwudziestoletnim doświadczeniem w pisaniu tekstów na różnych platformach. Zauważa szczegóły i widzi drugie dno w na pozór błahej powierzchowności. W wolnych chwilach podróżuje i fotografuje, prowadzi też działalność korektorską i redakcyjną.