Nowa antropologia

Nowa antropologia

17 kwietnia, 2024 Wyłączono przez Redakcja

Z obecnym tematem, wybranym do naszego cyklu felietonów pisanych na trzy klawiatury mam mały problem. Przedstawienie swoich przemyśleń czy wrażeń jest zasadne jedynie w takich okolicznościach, gdzie ustalone są pewne ramy i definicje. Wejście jednak w tematykę, określmy ją bardzo szeroko – zmian klimatycznych i ochrony Ziemi – powoduje, że grunt staje się grząski, a punkty oparcia bardzo trudne do złapania. Niespecjalnie lubię takie sytuacje, gdzie mocno buja statkiem czy samolotem, najpewniej czuję się na twardym gruncie. Trzęsienia ziemi przeżyłem dwa – jedno przespałem, drugiego nawet nie zauważyłem. Nie ma w związku z tym żadnych przykrych doświadczeń, które podważałyby przekonanie o zaletach stałego lądu. Metaforycznie, mam podobne wymogi w odniesieniu do jakichkolwiek prób wymiany myśli. Odpowiedni, podstawowy fundament musi mieć miejsce, by rzecz nie rozpoczęła się chaosem, a skończyła kompletną bezradnością i rozłożeniem rąk. I nawiązuje tutaj do naprawdę elementarnych punktów, bo o ile jestem pewien, że Róża i Natalia swoje felietony napiszą w ludzkim języku, tak co zrobić, gdy ktoś w swej ekspresji emocji (bo chyba nie myśli) oszczekuje innych?

Ten przykład, dosłownego, psiego szczekania, użyłem już w felietonie „End speciesism”. Odnosiłem się też do klimatycznych aktywistów w tekście Zupa pomidorowa ze słonecznikami. Oba w dużej mierze podsumowują moje zdanie, co do tych postaw, które wprowadzają na tyle potężny zamęt, że wprost niemożliwe się do nich sensownie odnieść. I po raz kolejny – kompletnie nie mam tu na myśli teoretyczno – naukowej podbudowy takich pobudek. Po pierwsze, problemem w moim odczuciu jest forma, a po drugie, jej źródło, to znaczy takie ustawienie definicji lub wprost dogmatów, które buduje nierozwiązywalne przeszkody w porozumieniu. Ogólny zbiór postaw przeróżnych aktywistów postrzegam niemal jako kult religijny i dlatego też użyłem słowa „dogmaty”. A kult nie pozwala na zejście ze ścieżki prawdy, sam dogmat nadaje jej granicę, często bardzo mocno zawężone. Przejawia się to też w obrzędach i wymaganiach, i to nie tylko wobec samych czcicieli. Użyłem kiedyś przykładu specjalistycznych targów, gdzie organizator zabronił serwowania jakichkolwiek mięsnych potraw. Zlecieliśmy się z różnych stron świata grzesząc przeciwko planecie i zapewne ten przymusowy post był swego rodzaju ofiarą przebłagalną za zbiorowe odstępstwo. Ja sam osobiście, wyznam z podniesioną przyłbicą, okropnie zmęczony po całym dniu pracy, wzgardziłem na wieczornej imprezie ciepłym piwem i sojowymi burgerami, pociągnąłem za ramię, i zarazem do występku kolegę, opuściliśmy nieprzyjazny teren, by taksówką udać się w miejsce, gdzie jeszcze podawano grillowaną wołowinę i napoje w odpowiedniej temperaturze.

Ale w życiu zawodowym miałem też inne doświadczenie, a stało się to w miejscu, gdzie było zielono i ekologicznie do zawrotu głowy. Zasiadłem za stołem lekko nieufny i zdystansowany. A w takich sytuacjach potrzeba czegoś, co przełamuje pierwsze lody. Czasami jest to żart, uśmiech, uścisk dłoni, czy wspólny drink. W tamtej sytuacji było to zdanie, które padło po wstępnej prezentacji, a brzmiało mniej więcej tak: „No coż… Tu, tam i siam możemy razem pracować, ale w ostatnim przykładzie nie mamy wielkiego pola manewru. Tam przecież chodzi o ludzkie bezpieczeństwo.” To był moment, w którym wiedziałem, że rozmawiam z ludźmi poważnymi, a nie kapłanami nowej religii, którzy są w stanie złożyć planecie każdy dar, nawet z ludzkiego życia, oddając Ziemi istnienie tego potomstwa, które nie przyjdzie na świat, by nie zatruwać jej swoim istnieniem. Ofiary z ludzi były chyba zawsze najwyższą formą daru dla bóstwa, dlatego muszą budzić, nawet jeżeli nie podziw, to pewien rodzaj uznania przed tak mocną wiarą. Tym niemniej, osobiście uważam, że jakikolwiek ratunek Ziemi nie wydarzy się w wyniku obrzędów, takich jak taniec przy ognisku, czy obrzucanie dzieł sztuki jedzeniem, nie stanie się to również przez tak proste pomysły, które polegają w największym skrócie na: „zabronić!” (wołowiny, podróży, przemysłu, życia…), a będzie to wynik tysięcy małych spotkań, dyskusji i badań ludzi, którzy potrafią coś więcej organizacja happeningu i krzyk.

Scenka pierwsza – pies zagryzł małe dziecko. Tragedia tak wielka, że ciężko tu cokolwiek sensownego napisać. Psa oczywiście uśpiono. A pod tą informacją setki komentarzy, które jeżą włos na głowie. „Biedny piesek, na pewno został sprowokowany!”, „Bandyci, sami nadają się do uśpienia.” Długa ściana egzaltacji, żalu i wściekłości nad losem psa. A martwe dziecko i jego rodzice? A pies z nimi!…

Scenka druga – mężczyzna zabił psa. Jego sąsiadka, udowadniając, że postawa pokazana w poprzednim akapicie potrafi wyjść poza Internet zabiła mężczyznę. Obniżenie wyroku z 25 lat pozbawienia wolności na 16 spotkało się z wielką aprobatą i nadziejami, wygłaszanymi nawet przez polityków na rychłe ułaskawienie skazanej.

Co mają psy wspólnego z Ziemią i ochrona przyrody? Mają wspólny mianownik, który polega na przetasowaniu pojęć i wartości w taki sposób, gdzie natura ma wartość nadrzędną i to przez jej pryzmat postrzega się pozostałe dziedziny życia. Zdarzyło mi się tak, że wylądowałem w dość nieciekawej sytuacji, gdy lekarze kręcili głowami, zadawali coraz to dziwniejsze pytania i coraz szerzej rozkładali ręce. Przemknęła mi w pewnym momencie przez głowę myśl – „czyżby to… już?…” Wzięcie absolutnie na poważnie możliwości, że to może „już” wbija się mocno w głowę, dlatego też jednoznacznie patrzy się na szczegóły, które przyczyniły się do tego, by „już” odciągnąć w czasie. A jednym z takich elementów był plastik. A dokładnie mówiąc długie metry plastikowych rurek, które tłoczyły we mnie tlen, w pokłutę do niemożliwości ręce różne płyny, a z innych miejsc ciała płyny odsączały. Niejednokrotnie sprawiało to, że ogromny problemem logistyczne, zwłaszcza dla organizmu otumanionego gorączką i lekami. W takiej sytuacji zwykła próba obrócenia się w miejscu (np. w łazience) groziła kompletnym zaplątaniem się w owe rurki. Dziś na szczęście dylematy i wyzwania mam już zupełnie inne, wróciłem do zdrowia, ale wspomnienie tych plastikowych rur prześladuje mnie do dziś i nie zapomnę nigdy, jak wspaniale czuje się człowiek po przespaniu nocy w półleżącej pozycji, gdy wcześniej przez wiele dni mógł to robić jedynie przedziwnie powykręcany i nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, by najmniejszy ruch nie powodował dojmującego, wybudzającego ze snu bólu. Z mojej, osobistej perspektywy owe rurki były jednak wielkim dobrodziejstwem, czynnikiem, który mocno wpłynął na to, że wróciłem do domu, a jakiś czas później – do formy. Dla planety jednak ten rodzaj plastiku (elastomery) jest bardzo kłopotliwy do recyklingu. Bo plastik nie jest jednorodną substancją. Jego rodzajów i odmian istnieją tysiące, poszczególne typy mogą zawierać dodatkowe domieszki, a żeby sprawę jeszcze bardziej utrudnić, często jeden produkt zawiera kilka rodzajów tego tworzywa. To wszystko razem składa się na trudności związane z jego ponownym wykorzystaniem. Giętkie rurki mogą być przetwarzane jedynie w sposób chemiczny, a odpady medyczne czynią ten proces jeszcze bardziej skomplikowanym. To dość niemały koszt dla środowiska… Ja z mojego łóżka szpitalnego wstałem. Jeden z leżących obok mężczyzn nie miał tyle szczęścia. I jak ocenić zużycie tego całego plastiku, które służy do ratowania życia i zdrowia, choć czasami jest to zadania karkołomne, a bywa że beznadziejne? Ten człowiek chrapliwie dusił się metr ode mnie. I nawet nie wiem czy te plastikowe rurki ostatecznie ulżyły mu, czy przeciągnęły męczarnie w ostatnich godzinach… W tym kontekście można zadać pytanie czy warto ich używać do podobnych celów. Życie zgodnie z naturą sprawiłoby, że planeta nie miałaby problemu z plastikowymi opadami medycznymi. Ale w takim scenariuszu wąchałbym już kwiaty od spodu i mogę tu być zupełnie nieobiektywny w ocenie. I mam też pewne wątpliwości czy rzesze osób czczące naturę pod postacią Gai, totemiczne zwierze w psie, albo święte drzewo, którego za nic w świecie nie wolno ściąć, podzieliłyby moją opinię.

Niejednokrotnie współcześni ludzie dziwią się brutalnością i bezwzględnością dawnych wojen religijnych. Wynika to z błędnego założenia, że walczono ze względu na różnicę w obrzędach czy doktrynie. W tym świetle przelew krwi jest czymś bezgranicznie bezsensownym. W swojej istocie konflikty opierały się jednak na tym w jaki sposób religia definiowała obraz świata, gdzie stawiała stwórcę, człowieka i jego bliźniego. To ustawienie rodziło szerokie skutki, tworzyło wprost całe filozofie czy antropologie na nich oparte. Podobnie dziś część ruchów ekologicznych przestawia wartościowanie i zmienia pozycje samego człowieka w odniesieniu do reszty przyrody. W nowej antropologii człowiek może być jedynie częścią natury, postrzegany jako istota tylko biologiczna, różniąca się od szympansa kilkoma niuansami. Na takim fundamencie można stawiać dość odważne konstrukcje dalszych konsekwencji. I choć pewnie nikt nie określi tego konfliktem religijnym, tak jednak przetasowanie pewnych pojęć i hierarchii wartości może budzić opór, wprost proporcjonalny do skali zmian dotychczasowych pojęć.

Czytaj także: „End speciesism”


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.