„End speciesism”

„End speciesism”

12 października, 2023 Wyłączono przez Redakcja

Umieszczoną w tytule odezwę widuję regularnie, kilka razy w tygodniu. Pojawiła się kilka lat temu, wypisano ją czarną farbą na wiadukcie biegnącym nad autostradą i samo jej wymalowanie wymagać musiało pewnego wysiłku, zręczności i najpewniej też odwagi. Stanowi to już ważny komunikat, który też należy odpowiednio odczytać, równolegle do samej treści napisu, bo ten rodzaj determinacji jest wyraźnym dowodem na to, że komuś najzwyczajniej w świecie „zależało”, by inni dostrzegli tak ważną myśl. Nie wiem na ile był to zabieg udany, ale z pewnością coś niecoś osiągnięto, choćby tak mały sukces jak zwrócenie mojej uwagi, dzięki czemu poznałem nowe pojęcie i wzbogaciłem swą wiedzę o współczesnym świecie.

Przyznać muszę, że początkowo przeczytałem napis jako „end socialism” i z pewnym rozrzewnieniem pomyślałem sobie o samotnym wilku, sięgnę tutaj po niedawno jeszcze modne słowa – asertywnym non-konformiście, który odważył się na takie hasło w mieście-enklawie partii robotniczej, w mieście czerwonym jak pomidor, czyli nie tylko powierzchownie, ale w całym swoim przekroju. Złośliwiec rzekłby nawet, że w skansenie lumpenproletariatu, ale złośliwcami jednak nie ma się co zajmować, a zresztą – pomyłkę szybko odkryłem – i tu z kolei się pochwalę, że szybko domyśliłem się znaczenia, nieznanego mi wcześniej słowa.

Zadanie to nie było trudne, w zasadzie rozwiązanie narzuciło się samo, jak wypisane hasło na wiadukcie. Wystarczyło dostawić –ism, dodany do znanego mi trzonu spiece (gatunek, rodzaj), by uzyskać określenie podobne do kilku innych z którymi też należy skończyć, jak np. seksizm, rasizm, szowinizm itd. Punkty stycznie nie ograniczają się jedynie do samej nazwy, znaczenie jest też odpowiednio przeniesione, określa ono, ni mniej, nie więcej, jak właśnie „dyskryminację gatunkową”. Tak też brzmi jedno z polskich tłumaczeń, i nawiasem pisząc, zachwyciłem się inną jego wersją, bo obawiając się braku polotu w postaci słowa „specyzm” (co też jest jedną z alternatyw), odkryłem, że polscy aktywiści ułożyli też nazwę „gatunkowizm”. Chapeau bas! – i piszę to bez cienia ironii, podbudowany na duchu faktem, że mój język ojczysty jeszcze żyje i tworzy nowe wyrazy oparte na rdzeniach rodzimych, i że nie wszystkie, modne pojęcia muszą być brzydkimi kalkami z angielszczyzny.

Za niemieckiej okupacji miała podobno miejsce scena następująca: na jednym z rynków w miasteczku wschodniej Polski Niemcy obwieścili rozporządzenie karzące karą śmierci za ponadmiarowy ubój zwierząt, co miało ukrócić zabawę w kotka i myszkę pomiędzy okupantem ściągającym kontyngenty dla wojska, a Polakami mającymi na celu uniknięcie śmierci głodowej. Słuchający tego obwieszczenia miejscowy chłop miał krzyknąć zrozpaczony: „Za zabicie Niemca – kara śmierci! Za zabicie świni – kara śmierci! To kto ważniejszy? Świnia czy Niemiec?” Jest to przykład pytania, jakie w duchu gatunkowizmu, nie mogło by dziś paść, choćby dlatego, że sam gatunzkowizm stawia pytanie poważniejsze, i wychodząc od dyskryminacji, prowokuję też do rozważań, jak ją zwalczać. Skoro sprawy są poważne to nie warto też bawić się w półśrodki i może słusznym podejściem będzie przejście od razu do sedna – do zagadnienia równości między gatunkami. Jest to skrót o tyle usprawiedliwiony, że pełne osiągnięcie równości przekreśli z miejsca dyskryminację, a co za tym idzie – wypełni hasło końca gatunkowizmu. W tej konfiguracji pytanie „Kto ważniejszy? Świnia czy Niemiec?” traci swój komizm, nawet jeżeli jest to czarny humor, ale traci przede wszystkim sens, bo już z definicji wiadomo, że Niemiec jest równie ważny jak świnia, i vice versa – świnia jest równa Niemcowi.

Co ten brak dyskryminacji oznacza w praktyce? Szczerze mówiąc nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale być może jaskółką, zwiastującą wiosnę równości był pies, którego fotografię zobaczyłem kilka miesięcy temu. Siedział on w gustownym kubraczku, przed tortem z zapaloną świeczką i świętował swe „adopciny”, wraz z międzygatunkową rodziną, czyli mama i tatą w osobach pani i pana, którzy zrealizowali swoje „rodzicielstwo” adoptując psa. To przykład świetny do studiów nie tylko nad samym zjawiskiem gatunkowizmu, ale i nad funkcjami języka, jego zdolności do oddawania pojęć i odczuć. Dotychczasowe definicje wszak trudno przystawić do takiej rzeczywistości, gdzie pies ma zdmuchnąć świeczkę, bo już sama budowa psiego pyska stwarza pewne problemy. A co dopiero same pojęcia!… Ich długowieczne oparcie w staromodnym jeszcze świecie nie pozwala na odpowiednie opisanie podobnej scenki. Wyobrażam sobie jedynie wewnętrzne rozterki aktywistów, którzy zapewne pragną, by „język giętki powiedział to co pomyśli głowa”. Dlatego też powstają pojęcia nowe, zwroty i neologizmy rozpychające się łokciami w polszczyźnie, ubogacające ją zwrotami takimi jak: „rodziną międzygatunkowa”, czy „adopciny”, ale też niemal wyrywające żywcem psa naturze, wynoszące go wyżej nawet niż krzesło, na którym zasiadł, nadające mu miano „psiecka”.

Innym, bardziej ważkim w mojej ocenie przykładem jest sytuacja, gdzie pewna pani pochwaliła się w jednej z grup internetowych samodzielnym skręceniem półki na książki. Dumna z siebie opisywała jak to dała radę jako „samica” pod nieobecność „samca”, który nie musiał jej nawet instruować jak używać narzędzi, co nie byłoby wcale złym pomysłem, biorąc pod uwagę, że półeczki zostały zamontowane na odwyrtkę, to jest tyłem do frontu. Czytając ten wpis żałowałem jednak, że rzecz oparła się o półkę, bo – jakby nie było – zwierzęta jednak nie czytują. Gdyby jednak pani, tj. „samica”, skręciła jakiś inny, bardziej pospolity sprzęt – niech będzie że stół – to miałaby wtedy szerszą możliwość rozszerzania swojej metafory i oczami wyobraźni czytam, jak opisuje powrót samca na leże, po którym wspólnie żerują przy złożonym przez nią meblu.

Tak, jak na scenę w teatrze antycznym wprowadzano chór by skomentował akcję, tak tu na scenę naszej tragedii wprowadzić można by tego mędrca, co na każde wydarzenie mówi: „to już było!” Ma on o tyle rację, że wystarczy lekko zmienić kąt padania światła, by uznać, że w istocie – dawne kulty znów wracają, jak choćby kult Gai, matki ziemi. Ja sam złożyłem jej przed kilkoma miesiącami ofiarę z wołu, którego nie zjadłem, biorąc udział w targach, gdzie każdy posiłek, od najmniejszej kantyny po wieczorną imprezę był dostępny jedynie w wersji wegetariańskiej. Sam gatunkowizm też można odnieść do innego rodzaju kultu, czy też może bardziej do ogółu wierzeń i światopoglądu, ale w wersji tak tradycjonalistycznej, że sięgającej nawet czasów przed tradycją.

Nie możemy być do końca pewni jak świat widział człowiek pierwotny, bo bezpośrednio nam tej informacji nie przekazał. Zdać się musimy na naukowców, współczesnych kapłanów z „Faraona”, którzy interpretując rożne poszlaki zakładają, że w czasach prehistorycznych (ale i w nowożytności, w najprymitywniejszych plemionach) człowiek postrzegał siebie samego jako część natury. To dość ogólne pojęcie zwie się „animizmem” z którego wywodzić się mogą różne, bardziej szczegółowe wierzenia czy zachowania. Pierwotny myśliwy mógł np. przepraszać upolowane zwierzę widząc w nim równorzędną istotę, lub mógł przyjmować dany gatunek jako opiekuna swego klanu, czy też brać je za byt boski, co nazywane jest „totemizmem”. Ten świat, widziany oczyma pierwotnego łowcy-zbieracza nie jest już nam dostępny, nie umiemy sobie wyobrazić, jak odbierał i odczuwał otoczenie człowiek zespolony z naturą tak, że widział w przyrodzie, też i w tej nieożywionej, byty równorzędne lub nawet wyższe od siebie. Nie uda nam się (póki co) cofnąć do tego momentu, gdyż na same instynkty i odruchy nałożyliśmy kilka dodatkowych warstw, takich jak psychika, kultura, racjonalność itd. Tym niemniej to, co „już było” jest też ważną wskazówką do określenia, w jakim kierunku będzie musiał zmierzać gatunkowizm. Dlatego też, w moim głębokim przekonaniu, adopciny psiecka są co najwyżej erzacem odpowiedniej postawy. Bliżej celu jest pani-samica, podobnie jak piosenkarz wyszczekujący piosenkę, czy też nagrane dziewczyny oszczekujące (wiem – monotonne to, ale co poradzić, że dziewczęta szczekały, a nie np. miauczały?) siedzącego na chodniku chłopaka, i to w takiej zawziętości, jakby ktoś im przed nosami (pyskami?) przejechał prętem po kratach. Tu przykłady łączą się z moich przekonaniem, który podparty jest doświadczeniem całej, spisanej dotychczasowej, ludzkiej historii. Mianowicie – z bydlęcia nie da się zrobić człowieka, ale z człowieka można uczynić bydlę.

„Staliśmy już nad przepaścią, ale dzięki Partii wykonaliśmy krok naprzód!” – miało paść z mównicy partyjnej w czasach poprzedniego ustroju. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jeżeli zajdzie potrzeba to kroki postępu będą stawiane bez względu na konsekwencję. Jednocześnie mam taką osobistą przypadłość, że z biegiem lat wyzbywam się raczej dogmatów, zamiast przyjmować nowe. Zostawiam sobie te tylko naprawdę konieczne i nie widzę wielkich perspektyw na odmianę tego stanu. W związku z tym zakładam, że staromodne pojęcia, przez pryzmat których widzę świat, nie ulegną większej deformacji. Myślę, że prorocy nowych ideologii i kultów też to wiedzą, dlatego nie zaskoczyła mnie deklaracja jednego z chorążych postępów, który miał zasugerować konieczność budowy obozów reedukacji. „To już było” – krzyczy wyprowadzany już zza kulisy ten mędrzec, co to ciągle krzyczy, że wszystko to tylko nowa wersja starego. No, ale skoro obozy już istniały, to czy rzeczywiście można wykluczyć, że nie powstaną nowe? Dlatego też muszę liczyć się i z takim scenariuszem, gdzie ja sam będę reedukowany, bym poznać mógł i przyjąć poprawne definicje, a gatunkowizm odbierał tak, jak na jaki on zasługuję, a nie jako pretekst do kpin. Podobno na starość coraz bardziej odzywa się w ludziach nostalgia i idealizowanie przeszłości. Ponieważ jestem nostalgiczny z natury, to spotęgowanie owej cechy może przynieść ciekawy skutek. Kto wie, czy skierowany do obozu reedukacji nie udam się za jego bramy wprost wzruszony. Bo jeżeli taki powstanie, to z całą pewnością będzie to obóz przeznaczony dla… ludzi.

Czytaj także: O języku polskim na emigracji – całość


Andrzej Smoleń

autorów felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Od czerwca 2023 odpowiedzialny za stronę emigraniada.com, która z dawnego bloga, wspólną pracą kilku osób przekształciła się w obecną witrynę.