„Kobieta z wydm” – Kōbō Abe

„Kobieta z wydm” – Kōbō Abe

13 lutego, 2025 Wyłączono przez Redakcja

Lekturę „Kobiety z wydm” podsunął mi redakcyjny kolega w czasie jednej z dyskusji. Zapisałam na „kiedyś przeczytam” i zapomniałam, w jakim kontekście pojawiła się w rozmowie japońska powieść autorstwa Kōbō Abe opublikowana w 1962 roku. Po kilku miesiącach wzięłam się za przestudiowanie, a właściwie, by pozostać szczerą, z trudem przez nią przebrnęłam i to tylko dlatego, że obiecałam, że przeczytam i powiem, co o niej myślę.

Po skończeniu rzuciłam się wręcz na recenzje, żeby dowiedzieć się, z czym miałam do czynienia i czy kolega nie zrobił mi psikusa. Jednego byłam pewna – od pierwszych stron czuć było, że to nie jest europejska literatura, ani nic pochodzące z zachodniego świata. Pierwsze zdanie, na jakie natknęłam się mówiło, że nie da się zrozumieć japońskiej literatury nie znając „Kobiety z wydm”. Dowiedziałam się, że:

Kobietę z wydm (1962 r.) Kōbō Abe określa się mianem wybitnej powieści japońskiej, także arcydziełem literatury światowej. Autora uważa się za czołowego przedstawiciela japońskiego powojennego modernizmu. Powieść szybko została zekranizowana, już w 1964r. przez japońskiego reżysera H. Teshigaharę, który pozostał wierny pierwowzorowi; obaj twórcy ściśle ze sobą współpracowali, obu ich dzieła przyniosły rozgłos i sławę”.

Fabuła nie jest skomplikowana. Pewien nauczyciel bierze kilka dni urlopu i nie mówiąc nikomu o celu swojej wyprawy, wyrusza na poszukiwanie rzadkiego okazu owada o nazwie cicindela. Po dotarciu do wioski na wydmach pomiędzy skałami a morską zatoką, szukając noclegu, trafia do domu i mieszkającej w nim samotnej kobiety. Od pierwszej nocy zostaje uwięziony i zmuszony do życia z właścicielką domu i codziennej pracy polegającej na ciągłym przesypywaniu piasku, który zasypuje ich dom. Nie może się wydostać z jamy pod górą, bo mężczyźni z wioski zabrali drabiny. Dostarczają im co prawda wodę i pożywienie, ale pod warunkiem, że para codziennie przygotuje kosze z piaskiem do wyciągnięcia z dołu. Mężczyzna podejmuje próby ucieczki, ale ponosi klęskę. Nikt go też nie szuka, bo nikt nie wie, w którym kierunku się udał. Po kilku latach zostaje uznany za zaginionego.

Błędem byłoby sądzić, że bohaterem książki jest mężczyzna, bohaterką nie jest też tytułowa kobieta. Autor powieści nie nadał im nawet imion. Główną postacią, na której osnuto fabułę jest piasek. Wszędobylski, suchy, mokry, czysty, brudny, biały, żółty, zasypujący, dołujący i psychodeliczny. Spada z góry, leży na ziemi, uszkadza dom a mieszkająca w nim para ludzi jest nim oblepiona. Wysypuje się z pomiędzy kartek trzeszczy w zębach podczas czytania.

Na początku starałam się odbierać zapisane obrazy realnie, ale nie byłam w stanie przyjąć ich do wiadomości jako prawdziwe. W miarę postępowania lektury pomyślałam, że to być może jakaś alegoria. Autor stara się przestrzec przed ślepym podążaniem za pragnieniami nie zważając na okoliczności. Uważaj o czym marzysz, bo ci się to spełni. Mężczyzna tak bardzo pragnął znaleźć, złapać i opisać rzadki gatunek owada, że gdy już go spotkał (kobieta), to zamienił się w jej owadziego partnera i tak żyją sobie w tym piasku pokonując codzienne owadzie znoje w ich naturalnym wydmowym środowisku. Druga wersja, która mi zaświtała w głowie, to literacka symbolika piasku, jako codziennego trudu z życiem. Małe ziarenka to kłopoty, problemy, interakcje i zadania codziennie przywierające do ludzi oraz płynąca z duszy autora przestroga, że jeżeli nie będziemy ich sukcesywnie i regularnie rozwiązywać, to nas przysypią i dalsza społeczno-osobista egzystencja stanie się niemożliwa. Tylko że w fabule zabrakło pozytywnych ziarenek i okruchów życia. Wszystko było ciężkie, brudne, duszne, pesymistyczne, biedne, dystopijne i negatywne. W ich codzienności nie było jasnych momentów.

Nie mogłam dopuścić do swojego poczucia realizmu fabuły tej powieści jeszcze z jednego powodu. Gdybym przyjęła, że są to osoby z krwi i kości, a nie symbole czy alegoria, trudno mi było pogodzić się, że życie dwojga ludzi może sprowadzać się do pracy służącej do przetrwania w niesprzyjających warunkach egzystencjalnych, snu, seksu i jedzenia. Ciężko czyta mi się utwór, w którym nie mogę nikogo polubić. Irytowała mnie bezwolność i całkowite poddanie się losowi kobiety i mężczyzny, który dba tylko i wyłącznie o swoje potrzeby i zaspokaja je w sposób barbarzyński bez oglądania się na uczucia i emocje swojej towarzyszki życia. Nie bez znaczenia jest tu rok powstania powieści. Od tego czasu minęło ponad 60 lat i rola kobiety w społeczeństwie znacząco się zmieniła, przynajmniej w Europie. Czytanie scen o tym, że nawet w momencie, kiedy nie mają wody do picia od kilku dni, ona znajduje jednak mokry ręcznik, aby obmyć mu skórę z piasku czy próba gwałtu na oczach innych mieszkańców wioski wzbudziły we mnie sprzeciw i gniew. Na niego za to, że traktuje kobietę jak sprzęt gospodarstwa domowego. Na nią za to, że zamiast użyć rozumu do wyjścia z beznadziejnej sytuacji, wyprowadzić się z miejsca, w którym życie to tylko trud i znój, ona się jej poddaje. Dlatego tak trudno było mi zrozumieć, że są ludźmi, a nie owadami. Ich zachowania bardziej mnie odrzucały niż budziły współczucie. A na marginesie – przez całą książkę zastanawiałam się, jak mokrym ręcznikiem można usunąć ze skóry piasek? Czy to jakiś błąd prof. Melanowicza w tłumaczeniu z języka japońskiego? Każdy wie, że to niemożliwe, kto choć raz był z dziećmi na plaży i próbował je oczyścić po zabawie i ubrać suche rzeczy.

To nie jest łatwa lektura, nie tylko dlatego, że pochodzi z kręgu kulturowego na innym kontynencie. Język jest prosty, wręcz ubogi, ale biorę poprawkę, że aktualne tłumaczenie mogłoby być nieco inne. Może i jest arcydziełem japońskiej literatury. We mnie wzbudziła tylko i wyłącznie irytację. Nie mogłam niczego wartościowego dowiedzieć się o relacjach międzyludzkich w dalekiej Japonii, poznać niuansów społecznego życia czy zwykłej ludzkiej egzystencji. Trudno mi przyjąć do wiadomości, że tak wyglądały ludzkie relacje w latach sześćdziesiątych w tym niesamowicie gospodarczo rozwiniętym kraju. No i na przyszłość będę ostrożniejsza w obietnicach, że przeczytam książkę polecaną przez redakcyjnego kolegę i podzielę się wrażeniami. Książkę mogę polecić tym z was, którzy są w kiepskim nastroju i chcą się dobić, by móc odbić się od dna. Ale ostrzegam – piasek was może przysypać jeszcze bardziej i nie wygrzebiecie się z marazmu i negatywizmu długo po lekturze.

Czytaj także: „Planeta K” – Piotr Milewski /opinia/


Róża Wigeland

Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction. Jej priorytetem jest po prostu dobre życie. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym.

https://rozawigeland.com/