„Planeta K” – Piotr Milewski /opinia/
26 grudnia, 2024Książki opowiadające o pracy mają u mnie jedną z najlepszych półek w domowej biblioteczce i jestem zainteresowana każdą następną pozycją umożliwiającą zerknięcie od kulis na wykonywany przez innych ludzi zawód. Niuanse, procedury i zmagania pracowników w różnych branżach odkrywają przede mną świat, do którego nie mam dostępu na co dzień. Książkę Piotra Milewskiego „Planeta K. Pięć lat a japońskiej korporacji” wpadła mi w ręce za sprawą kogoś, kto miał możliwość również pracować w tym środowisku i podzielić się niektórymi aspektami i kulturą pracy.
Już pierwsza część tytułu przywiodła mi na myśl nieznaną planetę z powieści Gene Brewera „K-Pax” i film pod tym samym tytułem. Mogłam więc przypuszczać, że przeniosę się za sprawą Piotra Milewskiego i wykonywanych przez niego obowiązków do miejsca, w którym panuje inna filozofia pracy, niż znana nam z europejskich rynków metodyka i sposoby działania. Tytułowa planeta sugerowała dość odległe środowisko od Europy nie tylko za sprawą położenia na innym kontynencie, ale także ukazującą w kontrastowy sposób przyjętą przez japońską społeczność kulturę pracy.
I nie pomyliłam się.
Autor został zatrudniony, pracował, a następnie odszedł po 5 latach z japońskiej firmy produkującej (o ile dobrze się zorientowałam) podzespoły lub części do samochodów. Pierwsze rozdziały to szczegółowy opis, w jaki sposób japońscy menagerowie poznają kandydata, zanim jeszcze przeprowadzą z nim, jakbyśmy powiedzieli po naszemu, rozmowę kwalifikacyjną. Weryfikacja jest kilkustopniowa i przebiega w różnych obszarach i środowiskach, w jakich przebywa człowiek. Poznają jego maniery, sposób wyrażania się i zachowanie, a także, czy ma mocną głowę i co mówi na suto zakrapianej kolacji. Kiedy już wkracza do właściwego biura, zostaje przeszkolony, dostaje wszystkie niezbędne informacje, a także otrzymuje na piśmie warunki wynagrodzenia, czas pracy, rodzaje, datę przyznania i wysokości premii, liczbę dni wolnych od pracy – słowem: absolutnie wszystko, co tylko można przewidzieć i ustalić dla nowo przyjętego pracownika. W czasie czytania tych pierwszych rozdziałów aż chciało mi się wstać z fotela, odłożyć lekturę i uporządkować swoje życie kierując się wskazówkami i przykładami przytaczanymi przez autora. W dalszych rozdziałach znajdujemy opis nie tylko kompetencji pracowników i ich ogromnego zaangażowania, ale również przykłady tchórzostwa i małostkowości przełożonych, wywierania ogromnej presji, by pracować więcej i wydajniej i propagandowego coachingu wobec pracowników zbudowanego wokół lojalności i poczucia bezpieczeństwa ze względu na przewidywalną karierę aż do emerytury. Im dalej pogrążałam się w lekturze tej zajmującej książki, tym ten uporządkowany i przewidywalny świat coraz bardziej mnie męczył, aż zapragnęłam z niego uciec, tak jak zapewne poczuł to również po 5 latach Piotr Milewski.
Przez całą lekturę przewija się temat społecznych konwenansów i ogromnej roli jaką pełni w życiu Japończyków tradycja, umowy społeczne i szacunek dla innych. Boleśnie uderzały w moje poczucie niezależności fragmenty w książce, w których przełożeni ingerują w życie osobiste swoich pracowników i ile o nich wiedzą. Jak potrafią zaangażować i zorganizować prawie cały wolny czas poza pracą i jak tym samym pozbawiają ich sprawczości i mocy decyzyjnych. Możemy się przekonać, jak coraz głębsze wnikanie w życie prywatne i sposób spędzania czasu wpływały na codzienną atmosferę w pracy i psychikę pracowników. Doniesienia prasowe z kraju kwitnącej wiśni o ilości samobójstw przestają dziwić.
Im dalej zagłębiałam się w lekturze, tym stawała się ona nużąca. Zapis kolejnych godzin czy to w delegacjach, czy w biurze lub na obowiązkowych pracowniczych naradach, imprezach i kolacjach, nie różniły się zbytnio od siebie. Autor i jego język literacki został jakby wyprany z emocji i osobistych konkluzji. Być może to zamierzony efekt, by kolejne strony stały się do siebie podobne jak dni pracy w japońskim biurze. Zostajemy wyciągnięci z tego marazmu trzęsieniem ziemi w Japonii, które całkowicie sparaliżowało kraj i doprowadziło do uszkodzenia elektrowni atomowej w Fukushimie.
Tutaj nasuwa mi się mała dygresja. W Natural History Museum w Londynie znajduje się odtworzone pomieszczenie japońskie (chyba mały sklep i fragment mieszkania) i platforma, na której można stanąć i przez kilka minut poczuć, jak drga i przesuwa się podłoże pod stopami oraz obserwować, jak zachowują się małe przedmioty i większe sprzęty wyposażenia wnętrz. Do inscenizacji dołączone zostały także autentyczne efekty dźwiękowe. Pomimo napisanych na tabliczkach informacji, ile to będzie trwało, że jest niewielkiego nasilenia i świadomości, że to tylko rodzaj happeningu, schodziłam z tego kawałka podłogi na drżących nogach i z lekkim zaburzeniem błędnika. Relacja autora traktującego o pamiętnym trzęsieniu ziemi w Japonii z punktu widzenia ludzi wewnątrz tej tragedii była doskonałym uzupełnieniem tamtego mojego przeżycia.
Podczas lektury książki, gdzieś z tyłu głowy miałam wrażenie, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Zapoznałam się z prywatnym dziennikiem, ale jednak wypranym z emocji, uczuć i oceniania tego, co autor widział wokół siebie. Poniekąd domyślam się, dlaczego tak się stało. Sama mam na koncie podobną książkę, ale dotyczącą środowiska pracy w branży gastronomicznej („Gastronautka”). Słowem pisanym i tak szeroko opublikowanym można opowiedzieć tyle, na ile pozwalają zapisy w umowie o pracę i odpowiednio dużo, by przedstawić fakty, lecz nie gonić za tanią sensacją. Nie podawać nazwisk, dat czy nazw umożliwiających szybkie zidentyfikowanie ludzi i zdarzeń. Istnieje zapewne mała garstka ludzi, którzy odnajdą się w postaciach na kartach książki, lecz gdyby autor ujawnił więcej szczegółów, straciłby na wiarygodności jako wybitny specjalista w swojej dziedzinie. Im wyżej w hierarchiach korporacyjnych, tym obowiązuje większa dyskrecja. Dla firm sposoby zarządzania, dane techniczne czy plany produkcyjne są wartością samą w sobie i wyjawianie szczegółów to dawanie narzędzi do przewagi konkurencyjnej innym jednostkom gospodarczym na świecie. Ujawnianie ich grozi poważnymi konsekwencjami. Stąd zapewne powściągliwa, okrojona z emocji i uczuciowych uzewnętrznień narracja autora. A może tak przesiąkł japońską korporacją, że ten styl pracy, również przy pisaniu książki, udzielił mu się mimowolnie?
Japonia po II wojnie światowej doświadczyła ogromnego cudu gospodarczego. Na lekcjach geografii w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku to małe azjatyckie państwo często gościło na kartach szkolnych podręczników wymieniane na pierwszym, drugim lub trzecim miejscu w rankingach w wielu obszarach. W ostatnich latach już nie słyszę o Japonii jako o potędze gospodarczej. Ta książka daje odpowiedź, dlaczego tak się stało.
Czytaj także: „Ekstremalni”
Róża Wigeland
Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction. Jej priorytetem jest po prostu dobre życie. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym.