„I odpuść nam nasze…” – Janusz Leon Wiśniewski
27 czerwca, 2024Kanwą do napisania tej powieści był tragiczny incydent – zabójstwo Andrzeja Zauchy, utalentowanego wokalisty jazzowego, muzyka i aktora.
10 października 1991 r. zdradzony i zdesperowany Yves Goulais, reżyser francuskiego pochodzenia, na parkingu przed teatrem STU w Krakowie pozbawił życia barda polskiej estrady, oddając w jego kierunku kilka strzałów. W wyniku tego zdarzenia, żona reżysera i kochanka Zauchy, Zuzanna Leśniak odniosła obrażenia i zmarła kilka dni później w szpitalu. Goulais opuszczając miejsce zbrodni, nie zdawał sobie sprawy, że kula trafiła również jego żonę. Zauchę zastrzelił z pełną świadomością, swoją żonę przez przypadek. Po wydarzeniu Goulais oddał się w ręce policji. Został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. Więcej szczegółów na temat tej sprawy można znaleźć w mediach. Obecnie Goulais jest wolnym człowiekiem, ale trauma tamtego zdarzenia tkwi w nim do dziś.
Miłość i zdrada. Zazdrość i zemsta. Zbrodnia i kara. To motywy, które przewijają się w tej historii.
„I odpuść nam nasze…” Janusza Leona Wiśniewskiego to nie jest historia na faktach, choć inspirują ją prawdziwe wydarzenia. Autor pisze emocjami, to „znawca najdelikatniejszych zakamarków ludzkiej duszy”. W tej historii też wnika w duszę człowieka. Człowieka, który zabił i zrobił to z pełną świadomością. Nie przewidział jednak, że ten czyn stanie się jego koszmarem, nawiedzającym go zarówno w snach, jak i na jawie.
Okazuje się, że zbrodnia nie zawsze ma oblicze psychopatycznego, bezwzględnego mordercy. Bohaterem powieści jest Vincent, człowiek o wysokiej kulturze, inteligentny, wykształcony, życzliwy i pomocny, lecz obciążony jednym strasznym czynem. Ta paskudna rysa brudzi jego życiorys. Co się stało, że zabił, że nie zapanował nad swoimi emocjami?
Przyznam, że z zainteresowaniem śledziłam zwierzenia bohatera i nawet nie zauważyłam, kiedy przerzuciłam ostatnią kartkę. Nad tą historią trzeba się pochylić, bo autor prowadzi czytelnika przez rozważania, zmuszając do refleksji i własnych przemyśleń. Poznając bohatera, w pewnym momencie przestajemy widzieć w nim tylko pałającego nienawiścią zdradzonego męża, który popełnił zbrodnię. Widzimy w nim człowieka, którego kara nie kończy się wraz z opuszczeniem więziennych murów. Jest więźniem także swoich myśli, snów i swojego sumienia, które nie pozwala zapomnieć o zbrodni. Choć i tak jest szczęściarzem, bo dostał swoją drugą szansę, a nie jest ona dana każdemu. Przede wszystkim dostał szansę, by znów kochać i być kochanym.
Podobno, każdy jest zdolny do zbrodni, wystarczy, że okoliczności będą sprzyjające. Bohater był wrażliwym i empatycznym człowiekiem, jednak wyciągnął broń i z pełną świadomością pozbawił życia drugiego człowieka. Ta nieludzka zbrodnia, ma bardzo ludzką twarz. Autor ją dostrzegł w Goulaisie, z którym się spotkał, a to spotkanie zaowocowało napisaniem tej powieści.
„I odpuść nam nasze…” to historia patchworkowa, złożona z myśli i doświadczeń, które trzeba poskładać, by zobaczyć ją w całości. A jak się to wszystko poskłada i ułoży, okazuje się, że nic nie jest skrajne, nic nie jest czarno-białe. I w zabójcy można ujrzeć człowieka.
Dużo tu dygresji z więziennego życia w latach 80. i 90., z życia po wyjściu na wolność, rozważań o zbrodni i karze przez pryzmat wiary oraz oczami ateisty, z punktu widzenia Francuza, który wybrał Polskę na swój dom. I fajne to, bo nadaje specyficznego klimatu i charakteru tej opowieści.
Przygotowania do Wigilii stanowią klamrę spinającą wydarzenia – ta uroczystość tak szczególnie obchodzona w Polsce ma moc pojednania i wybaczenia. Czuć, że ten wyjątkowy moment w roku, ma ogromnie znaczenie i dla bohatera tej powieści i dla samego autora.
Mam poczucie, że poprzednie wydanie książki nie oddało jej pełni, przypisując ją do serii kryminalnej „Na F/aktach”. Faktem jest to, że autor inspirował się prawdziwymi wydarzeniami, ale jest to literatura piękna i pod takim kątem powinno się ją czytać i odbierać. Wydawnictwo Znak naprawia ten błąd, dając powieści nową, piękną oprawę. Jest szansa, że książka trafi w ręce nie tylko tych, co szukają kryminalnej historii, ale też psychologicznej głębi, którą skrywa istota, zwana człowiekiem, do czego i ja serdecznie namawiam.
Jeśli książka pozostawia czytelnika z refleksją, ma w sobie wartość, która zasługuje na uwagę.
Czytaj także: Denise Fergus „Puściłam jego dłoń. Historia porwania mojego syna”
Katarzyna Nowicka
Wrażliwa na sztukę, naturę i słowo pisane. Patrzy na świat bez uprzedzeń, z możliwie otwartym umysłem. Realistka nie pozbawiona marzeń. O przeczytanych książkach opowiada na swoim instagramowym profilu. Od kilkunastu lat mieszka w Leeds, w Zachodnim Yorkshire.