G. – Działalność w związkach zawodowych, od 2004 w Anglii

10 stycznia, 2018 Wyłączono przez Redakcja

Relacja G. to większości opis jego byłej pracy i działalności w tutejszych związkach zawodowych przez okres 10 lat. Mocny wpis o ciężkich warunkach pracy i gorzkie słowa o części Polonii. We wpisie nie podaję nazw firm czy nazwisk, również pewne fakty zostały zmienione. Uwaga: we wpisie, by oddać jak najmocniej charakter wypowiedzi G., pojawiają się wulgaryzmy.

Jestem tutaj już 13 lat. Przyjechałem tylko na rok, a okazało się, że jestem już ponad 13. Wyjechałem z Polski bo dziecko mi się rodziło i zaczynaliśmy od zera: byłem tutaj sam przez rok, a po roku rodzina dołączyła do mnie. Tak jakoś poleciało: chwila, dwie chwile, trzy chwile – i tak zleciało te 13 lat. Syn od maleńkości chodzi tutaj do szkoły, ma kontakt z Anglikami, tak jak chyba u każdego jest.

Jakby nie było jestem 1/3 życia w Anglii. Na początku to był płacz i zgrzytanie zębów – i dalej nic mi się tutaj nie podoba. Nie znalazłem jakiegoś dobrego punktu dla siebie, jedyny może jest taki, że dziecko chodzi tutaj do szkoły i jest z nim wszystko OK – a to jest chyba najważniejsze…Najbardziej nie podoba mi się – jak chyba wszystkim tutaj – pogoda. My jesteśmy takim narodem, że na wszystko narzekamy, ale pogoda tutaj to jest tragedia.

Nie wiem czy odnalazłbym się teraz po powrocie do Polski, pewnie nie…Myślę, że musiałby rok minąć, żebym się oswoił i odnowił kontakty z rodziną czy znajomymi do których czasami coś napiszę. Podejrzewam, że właśnie rok to byłby dobry czas na to, żeby się tam odnaleźć. Jak wyjechałem to byłem młody, nigdy się nie interesowałem jakimś ZUSem, KRUSem, czy innymi instytucjami. Jakbym miał to teraz wszystko załatwiać to Ci powiem, że nawet nie wiem, gdzie miałbym z tym iść. Tutaj jest taki komfort, że wszystko można przez telefon załatwić siedząc na tyłku w domu, a w Polsce musisz stać w kolejkach, czy się użerać z urzędnikami. No ale jednak to jest nasz kraj i nasz ojczysty język, więc to pewnie tylko kwestia czasu. Prawda jest taka, że chciałbym wrócić, ale jednak edukacja dziecka jest najważniejsza. Mnie nikt nie zabrał i nie szastał mną po świecie, więc czuje się pewny, a co ja powiem dziecku? Co ja mam mu odpowiedzieć, jak on chce zostać w Anglii i tutaj się uczyć? Nie ma na to odpowiedzi…

Nie było jakiegoś konkretnego powodu, że wybrałem Anglię; to był przypadek. Jak dowiedziałem się, że będziemy mieć dziecko to szybko szukałem jakiejkolwiek pracy za granicą, obojętnie gdzie. Miałem jechać do Niemiec, ale zadzwoniłem do znajomego i okazało się, że on jest w Anglii. W ciągu 4 czy 5 dni podjąłem decyzję, że wyjeżdżam. Pojechałem do Leeds i tam zacząłem pracę. Na początku było OK, ale później stawy wysiadały i było ciężko, bo praca była w rzeźni. Tam poznałem kilku ludzi, którzy pojechali później do M. W międzyczasie znalazłem sobie fajną pracę koło Leeds jako spawacz. Nie wiem czy pamiętasz, ale była taka recesja w 2008, ciężko wtedy było. Z 3 zmian zrobiły się 2 zmiany i zwalniali wszystkich, którzy mieli najkrócej kontrakty. To była rządowa firma, bardzo dobre pieniądze tam były, ale nic nie mogli zrobić – przepraszali, można było wrócić po jakimś tam czasie, gdyby pojawiły się dodatkowe zamówienia, ale wyszło tak, że nie odezwali się, a ja też w sumie już nie potrzebowałem tego. Zadzwoniłem do znajomych w M., do tych z którymi mieszkałem wcześniej w Leeds, a oni już wtedy pracowali w X i ja dołączyłem do nich. Jak zacząłem pracować w X, tak pracowałem tam 10 lat.

X jako firma nie jest zła. Ja ładowałem tam samochody, ciężarówki – loading generalnie. Jak już mówiłem firma firmą – jest OK, ale ludzie, którzy tam rządzili to jest masakra. Managerowie są starsi, ale supervisorzy to zwykle młode gnojki, mniej więcej w naszym wieku. Oni nie mają zielonego pojęcia o sterowaniu taką wielką masą ludzi.

To jest temat rzeka… Fajnie by było, jakby tutaj jeszcze ze 2 albo 3 osoby usiadły, ale takie bardziej zrównoważone, bo idiotów to tam nie brakuje – takich, którzy między alejkami udają nie wiadomo kogo, a sami nic nie robią, a jeszcze innych podpierdzielają. Ja się tego nie boję powiedzieć, bo sam nie raz im to mówiłem prosto w oczy. To tacy ludzie, którzy jak potrzebują pomocy to wszystko zwalają na związki, ale jak trzeba pójść za związkami, na które w końcu płacą te 2,5 funtów na tydzień, to boją się stanąć za swoją sprawą.

Jak pracowałem na „dniówce” to może mnie to tak bardzo nie interesowało i zajmowałem się po prostu sobą, ale jak przeszedłem na „nocki” to wybrali mnie na przedstawiciela związków zawodowych – totalnie przez przypadek, bo ktoś wpisał mnie na listę. Jakiegoś wykształcenia super nie mam, żeby „szastać” słowami i nimi manipulować, ale wydaję mi się, że najważniejsze jest, żeby twardo stać przy swoim. Można przesunąć się krok do przodu i pomyśleć o sobie, i o innych. Jeżeli ktoś za mną pójdzie, to ten kolejny pociągnie następnego i tak to ruszy. Wszyscy myślą, że związki zawodowe to polegają na tym, że gówno robimy, nie pomagamy i na wszystko się zgadzamy. Ja tłumaczyłem tym ludziom, że związki zawodowe to my wszyscy: ja, ty i każdy, kto ma ten membership number (numer członkowski – przyp. Red.) Jeżeli wszyscy chcą coś robić to spotykamy się, omawiamy rzeczy, które tam miały miejsce i próbujemy działać. Problem jest taki, że Ci ludzie nie mogą tego zrozumieć. W większości się boją; bo rodziny, bo kredyty na dom i samochód itd. Ja to rozumiem, no OK, każdy swój tyłek chroni, ale dać się szmacić, wyzywać, pluć w ryj i dać sobą pomiatać? No sorry, ale tak nie można. Są tutaj takie prawa pracownicze, że jak Anglicy robią coś byle jak, to ich się nie czepiają, a tylko Polaków. A to dlatego, że Polak nie umie się wytłumaczyć, boi się postawić i daje sobie pluć w ryj…Anglicy czują się pewnie, bo wiedzą co mogą. Jak coś ich zdenerwuję to biorą sobie stress sick’a (zwolnienie z pracy ze względu na stres – przyp. Red.), a my też, jako Polacy, pochopnie go bierzemy, gdzie nikt nie myśli, jakie to może mieć oddziaływanie w przyszłości. Kurwa, klapki na oczy, ktoś wziął to ja też wezmę, bo ktoś mu powiedział. Tata Marcina powiedział…

Przykładów takich zachowań jest masa. Można tu wspomnieć o Y Co prawda nie lubię gościa, ale go szanuje, bo wygrał z nimi sprawę o dyskryminację. Fajnie, i ciesze się, że wygrał z tym, tylko nie rozumiem, dlaczego gość, który to powiedział dalej tam pracuję, a Y wyrzucili? Ludzie powinni stanąć za nim murem i powiedzieć „Dość, jeżeli go nie wyrzucicie to wychodzimy!”. Powiedz, czy to jest logiczne – facet wygrywa sprawę o dyskryminację, a gościu, który mu to powiedział i przyznał się, pracuję dalej, a Y zwolnili? Ja kiedyś chciałem zrobić strajk, nawet były rozmowy na ten temat – wszyscy byli chętni, ale na drugi dzień nikogo nie było. Nie ma czegoś takiego jak community (społeczność – przyp. Red.) między Polakami jak między Słowakami, Czechami, czy nawet Rumunami. Oni będą mili, będą ci mówić per pan, czy szefie, ale jeżeli coś im źle powiesz, to pójdą wszyscy razem za swoimi. Przez tyle lat jak tam pracowałem to Anglicy do Słowaków, czy nawet Rumunów się nie czepiali – jedynie do Polaków. Gwiżdżą na nich, wyzywają, po polsku „wypierdalaj” potrafią powiedzieć, czy inne takie rzeczy. Jak oni się odzywają do tych ludzi, to jest nie do wiary. Traktują ich jak świnię, albo nawet gorzej.

Jak mnie zwolnili to trochę ciężkie historie były i nawet mam sporo nagrań co na mnie moi – rzekomo – koledzy mówili. Ci, co najwięcej gadali między alejkami, a poza nimi nic się nie udzielali. Nie rozumiem tego, że ktoś ze mną normalnie rozmawia, po plecach klepie, a za plecami dupę rąbie tak, że to nie do wiary. To co on w końcu chce? To chyba oznacza, że on woli, żeby go w dupę kopali. Tylko po co mu związki zawodowe, skoro on sobie bez nich rade daję? Nad ranem, jak mnie zwolnili to oczywiście rozniosło się to echem po firmie i jeden gościu powiedział w łazience: „No…G. kopał konia i w końcu koń mu oddał, i go wrzucili.” Tylko jedna osoba stanęła w mojej obronie i powiedziała: „On tego konia kopał dla was, bo wam chciał pomóc.” Nie mam do nikogo żalu: było jak było, praca pracą, ale przynajmniej nie dałem sobą pomiatać jak oni. Świat się z tego powodu nie zawalił, ja sobie teraz żyje spokojnie w Liverpoolu, a oni niech dalej sobie głowę zaprzątają tym bałaganem. Sami też dobrze wiedzą, że niejeden stamtąd odszedł i ma o wiele lepszą pracę. Pracy jest masę – to nie jest tak, że istnieje tylko X czy inne podobne firmy.

Notorycznie było tak, że ktoś przychodził i prosił o pomoc związki, więc ruszałem sprawę, a gościu później wystraszony wycofywał się z tego i całą akcję musiałem ja brać na klatę. Niejednokrotnie okazywało się po wszystkim, że taki klient sam z siebie już jakieś dokumenty zdążył podpisać na meetingu dyscyplinarnym. My gadamy 10 czy 15 minut, a tu się okazuję, że papiery są już podpisane, gotowe tylko do wypełniania. Dam Ci kolejny przykład: Z – taki zgorzkniały, stary pierdziel, który myśli, że ma tam wszystkich w garści, bo też miał sprawę o dyskryminację, ale poszli mu tak na układ, że zmienili mu kontrakt i ma lżejszą pracę. Problem jest tylko taki, że nie ma teraz na tą dyskryminację żadnego dowodu i mogą go w każdej chwili kopnąć w dupę. Widzisz, mógł przez niego Anglik wylecieć, ale to był protegowany wysokiego szefa w X. Układ, układzik układzikiem – tak jak wszystko w tej firmie.

A ile jest ludzi, którzy podpierdalają innych Polaków? Człowieku…Żeby tylko zostać kimś wyżej, żeby tylko nie pickować (zbierać towary – przyp. Red.) to wszystko zrobią, naprawdę. Gość, który ładował z nami ciężarówki, został teraz team leaderem (brygadzistą – przyp. Red.), a kradł, jadł i pił na tych wagonach – i są na to nagrania, tylko nie zaszedł za skórę tej osobie, która ma te nagrania. A może ta osoba się boi, bo ja od razu bym to ruszył…W każdym razie niszczy i gnębi teraz innych Polaków. Co tu jest grane? Facet, który po angielsku nie umie mówić, po polsku nawet dobrze nie potrafi, a jak przyjechał do Anglii to kradł wódkę w markecie, żeby się napierdolić, został team leadem tylko dlatego, że kafelki supervisorowi w kuchni położył. Ludzie, którzy maja doświadczenia, kupę lat pracy i wiedzą jak tej firmie pomóc nie awansują. Ja też startowałem na team leadera, ale jak zobaczyłem listę idiotycznych pytań to mi się odniechciało tego wszystkiego. Tam chodziło o to, żebym ja podpierdzielał ludzi do niego, zamiast ich przed nim bronić. Taka jest chyba naturalna kolej rzeczy w takich firmach: skłócić jak najwięcej ludzi, żeby lepiej nimi manipulować.

Wydaje mi się, że my jako Polacy nie mamy siły przebicia osobno, ale razem moglibyśmy przynajmniej nagłośnić tę sprawy. Jakby właściciel się o tym dowiedział, o tych wszystkich sytuacjach, które tam się dzieją, to sam by tych managerów czy supervisorów powyrzucał. Skończyły by się wódka, papieroski, kiełbaski i słodycze, kurwa… Mówię o łapówkach: korupcja była straszna, choć może się to zmieniło. Ludzie potrafili brać kluczyki od supervisora i pakować do auta reklamówy wódy, żarcia, słodyczy, chujów mujów…Gdzie tu ludzie mają godność? Niektórzy to już nawet przy innych na parkingu dawali. Dlaczego ja mam za podpisanie urlopu, który mi się należy, za swoje pieniądze kupować wódkę? Miałem przypadek, że mi manager po popisaniu wniosku wprost powiedział: „butelkę mi kup.” Odpowiedziałem, że może sobie w polskim sklepie kupić. Ja się nie poddałem, ale jeden czy drugi się ugina i ich tego uczą, i mają co kilka tygodni taką dostawę wódy, szlugów, tytoniu czy kiełbachy, że to wręcz hurtowo jedzie. Przecież w takiej firmie niemal w każdym tygodniu ktoś jedzie na urlop…Nawet niech to będzie po jednej flaszce to po miesiącu masz już ich 4 czy 5. I to jaką chcesz: czy Żubrówkę, czy Soplicę, czy jakąś smakową, bo oni sobie je wybierają: patrzą wcześniej w Internecie, która ładnie wygląda. Manager z „dniówki” mi pokazał zdjęcie zdjęcie specjalnej, przeszklonej, narożnej szafy, robionej na zamówienie. Jak ja to zdjęcie zobaczyłem to byłem w ciężkim szoku: sama polska wóda. Dębowa stała nawet w takiej podstawce, w takiej niby beczce w której jest szkło. To nie są takie gifciki (małe upominki – przyp. Red.), jakie ktoś może sobie z urlopu przywieźć dla kogoś, kogo lubi. Ludzie to dają, żeby ich nie karcili tak bardzo i żeby mieli więcej spokoju niż inni, którzy przechodzą tą gehennę. Jak są uwiązani przez kredyty to wolą się nie wychylać, a dać tą wódkę, żeby być lepiej traktowanym.

Jakby tylko te ściany na hali mogły mówić…Była taka sytuacja, że dwóch managerów zaczęło się szarpać przy pracownikach. Jakim cudem oni tam dalej pracują? Jest tam alarm pożarowy i jeden z managerów kazał inżynierowi go wyłączyć, a okazało się, że ten nocy był pożar. Ten gość tam dalej pracuję! Pracuję dalej, choć złamał przepisy BHP. Jak są jakieś grubsze akcje to kierownictwo oczernia Polaków: piszą na nich raporty, że ktoś coś zrobił, co było zabronione, a ludzie nieświadomi to podpisują. Ja raporty składałem na jednego czy drugiego supervisora, bo pod prąd w alejkach jeździli, to nikt tego nie ruszył, a mnie za to wyrzucili. Pani z HR (kadr – przyp. Red.) jak składałem raport to mi powiedziała, że raport przyjmuje, ale co się stanie to nie wiadomo i że sprawa może być zamieciona pod dywan, bo ona idzie na urlop macierzyński. Jak słyszysz coś takiego…to już ręce opadają. To gdzie masz wtedy iść?

Powiem Ci tak: jeżeli ludzie, którzy pracują w podobnych firmach to przeczytają i będą chcieli się spotkać i pogadać to nie ma sprawy. Ja mogę te wszystkie sprawy wyrzucić, mogę się skontaktować z prasą czy telewizją, mogę poinformować właścicieli firm o takich sytuacjach, żeby takim ludziom pomóc. Jeżeli ktoś chce – ma ma problemu, tylko ja sam nic nie zrobię. Ja naprawdę mogę organizować jakieś spotkanie ze związkami a później to nagłośnić do mediów. Tylko tu musi być wsparcie od wszystkich, bo jak jedna osoba próbuje walczyć, to nie ma siły przebicia. Ja jestem otwarty: telefon mogą do mnie można zdobyć, czy odezwać się w inny sposób. Chciałbym, żeby zgłosiło się no najmniej kilkanaście osób i wtedy taki głos może być poważniej traktowany. Mogę zorganizować spotkania z prasą i innymi mediami. Takie firmy jak X muszą dbać o swój wizerunek, a próby nagłośniania sytuacji co tam się dzieję może spowodować, że sprawy na halach zmienią się na lepsze.

Jeżeli ktoś chciałby podzielić się podobną historią zapraszam do kontaktu:

kontakt@emigraniada.com

Na powyższy adres może też napisać każdy, kto chciałby przesłać wiadomość do G. – prześle ją do niego. W tytule proszę napisać: „Do G.”