Magda – od 2008 w Anglii

7 lutego, 2018 Wyłączono przez Redakcja

Magda związała się z Anglią najmocniejszym z możliwych węzłów – przez rodzinę. We wpisie o różnicach widzianych jej oczami między polską, a angielską rodziną, o pracy w angielskiej szkole i teatrze, oraz o jej spojrzeniu na tutejsze społeczeństwo i polską społeczność w północnej Anglii.

Mam na imię Magda. Przyjechałam do Anglii w 2008 i chyba byłam najmniej przygotowanym obcokrajowcem, który tutaj przyjechał. Jestem z duszy anarchistką, więc jakieś papierki czy dokumenty to były rzeczy, które mnie najmniej interesowały. Przyjechałam – że tak powiem – za facetem, bo nigdy nie myślałam o Anglii, jako o jakimkolwiek celu mojego życia. Jak już myślałam, że wyląduje za granicą, to bardziej rozważałam Paryż, jakoś bardziej mi odpowiadał. Poznałam mojego obecnego męża w Grecji, pracowałam tam jako animator w hotelu. Po roku relacji Skypowej i odwiedzania się, spakowałam dupę w troki i przyjechałam tutaj.

Mąż jest z Hull, jest Anglikiem, stąd też angielskie nazwisko. Jak mówię, że byłam najmniej przygotowana do wyjazdu to wynika to z tego, że byłam młoda, głupia, zakochana i przyjechałam do Anglika, który nigdy przecież nie musiał robić Home Office czy coś takiego. Ja naiwnie przyjechałam i np. w Home Office zarejestrowałam się po półtorej roku pobytu w Anglii, bo nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy trzeba zrobić.

Ja zawsze byłam wiercipięta, niczego się w życiu nie bałam. W Grecji praktycznie, jakby to do kupy dodać, to mieszkałam prawie rok. Wyjazdu jako takiego się nie bałam. Wiesz jaki był szok? Skonfrontowanie tej propagandy o Anglii, która jesteśmy w Polsce karmieni z rzeczywistością. Może gdybym przyjechała do Londynu, albo gdybym przejechała do jakiegoś innego, większego miasta, to ten szok by taki wielki nie był. Jak mój mąż się przedstawił i powiedział, że jest z Hull, to ja w Google i wyszło mi, że to najbardziej niebezpieczne miasto w Anglii. Powiem Ci szczerze, że przejechałam na typowo angielskie osiedle, byłam jedyną Polką, jedyną chyba obcokrajowczynią na tym osiedlu. Ze względu na to, że przyjechałam do niego nie czułam się w żaden sposób dyskryminowana, za to byłam na maksa odizolowana społecznie. Mąż się tutaj wychował, miał swoich znajomych z którymi miał wspólne historie, więc jak oni coś wspominali z przeszłości, to co ja się mogłam odezwać? Po drugie; ja nie pochodzę z jakiejś super posh (w tym kontekście: wysoko usytuowanej – przyp. Red.) rodziny, ale angielskie osiedle zbiło mnie z nóg. Ludzie bez zębów, totalna patologia…Obserwowałam to z perspektywy socjologa, uwielbiałam obserwować i rozmawiać z tymi ludźmi, byłam pod wrażeniem. Trzymali mnie na takim piedestale trochę, niektórzy nawet bali się ze mną rozmawiać, bo „wow! Magda ma dyplom uniwersytetu!, „Magda umie rozmawiać w czterech językach!” Ten brud w domach, dzieci samopasące się na ulicach, ta degrengolada totalnie rozwaliła mnie na łopatki. Inaczej jednak książka do angielskiego z Big Benem na okładce ci przedstawia Anglię, a inaczej wyglądają realia. Zawsze się śmieję z tego, że jak się człowiek uczy angielskiego w Polsce to nawet scenki na których się uczy mają niewiele wspólnego z prawdziwym życiem. Ile można czytać o królowej, pałacach czy wielkich Anglikach, którzy coś wynaleźli. Wiadomo, że Anglia kojarzyła się z dobrobytem, ja nie miałam pojęcia o tym ustroju beneficiarskim, nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieję. Kojarzyłam Anglię jako kraj wysokiej kultury, sztuki i kraj gdzie ta średnia klasa żyje na wysokim poziomie. Wiadomo, że miałam świadomość wykorzystywania robotników w XIX w. Przeprowadziłam się do Hull, a jednak północna Anglia, a południowa to niebo a ziemia. Ta północna Anglia wybiła mnie z tego obrazu, że tu jest ładnie, ludzie sobie spacerują i piją herbatę o piątej po południu.

i jest szkoda tego narodu. Uważam, że jest to piękny przykład narodu, który został w bardzo ciekawy sposób zrobiony w konia. Byli przez wieki wychowywani w przekonaniu, że są największa potęgą świata. Nawet ten ćpun bez zębów pod sklepem dalej uważa, że Anglia jest najlepsza na świece, jest imperium i on zasługuje na wszystko, co najlepsze. Uważam, że jest to naród, który specjalnie doprowadzono do ruiny, by nimi łatwiej kontrolować i po to stworzono ten cały system beneficiarski, czy ciągłej pomocy, gdy masz problem alkoholowy lub narkotykowy, co sprowadza się w gruncie rzeczy do tego, by dawać takim osobom pieniądze na ich nałogi. Do tego niski poziom edukacji, który sprowadza się tylko do powtarzania materiału, absolutnie zero krytycznego myślenia i wychodzenia out of a box (poza schemat – przyp. Red.), jak oni to mówią – wszystko to sprowadza się do tego, że mają naród, którym łatwo rządzić. Tak to widzę i dlatego jest mi ich szkoda.

Zobaczyłam, że jest oferta pracy dla Polki w szkole średniej jako teaching assistant (asystent nauczyciela – przyp. Red.) i stwierdziłam, że o nią zaaplikuję, ale poszłam na rozmowę kwalifikacyjną na tydzień przed porodem. Oczywiście pracy nie dostałam, ale później udało się wystartować w tej szkole jako wolontariusz – pomagałam tam tłumacząc polskim dzieciom. Pracowałam tam na początek za friko, ale powoli zaczęłam poznawać te polskie mamy czy dzieci w szkole, których okazało się, że jest w Hull od groma i jeszcze trochę. Chyba największa przygoda z polską społecznością zaczęła mi się po roku pracy w tej szkole. Pewnej listopadowej nocy ocknęłam się i zapytałam samą siebie dlaczego by nie zrobić orkiestry w Hull. Napisałam na hull.pl ogłoszenie, że chciałabym to zorganizować i szukam osób, które mogłyby w tym pomóc. Zorganizowaliśmy sztab i przez kolejne cztery lata byłam szefem sztabu na finałach orkiestry. Ten sztab w Hull stał się w pewnym momencie drugim największym w Anglii, zaraz po Londynie. Po jakimś czasie objęłam posadę zastępcy dyrektora w polskiej szkole i tak co jakiś czas każdy mnie chciał do jakiś inicjatyw. Także polska społeczność tutaj mnie zna albo raczej ja lepiej ich znam, niż oni mnie.

Uważam, że potrzebujemy każdego pokroju ludzi. Nie każdy musi jak w Polsce iść na studia. Co ci z tego, skoro później potrzebujemy mechaników, stolarzy itd. Jest gro właśnie takich osób, które przyjechało tutaj do Hull. To jest miasto typowo robotnicze i oni zaiwaniają tutaj strasznie, naprawdę strasznie. Ja nie wiem, co to jest taka ciężka praca, bo ja w Anglii nigdy nie pracowałam w fabryce czy sklepie. Jest mi ciężko powiedzieć z własnego doświadczenia, jak ciężkie takie życie może być, ale ja poznałam takie osoby, które pracowały po 100 godzin tygodniowo. Jest dużo takich osób, może kulturowo na trochę niższym poziomie, ale żyją i myślę nawet, że ci Polacy chyba są najszczęśliwsi w Anglii. Ja jestem dumna z takich Polaków, choć czasami wydaje mi się, że część z nich zachłysnęła się trochę pieniędzmi i stracili swoją moralność. Moim zdaniem jako Polacy jesteśmy ambasadorem dobrych rodzin i boli mnie, że jest coraz więcej samotnych polskich dzieci, bo mama z tatą ciągle w pracy, lub wymieniają się obecnością w domu. Z drugiej strony mamy takich, którzy gdzieś tam się czegoś dochrapali, posady takiej która bardziej odbija to co studiowali lub czym się pasjonują. Są też tacy Polacy, którzy pozakładali własne firmy lub udzielają się w życiu kulturalnym, pozakładali zespoły muzyczne lub coś takiego. Jest to duże rozbicie, choć wiadomo, że więcej jest takich osób, które przyjechały tutaj do pracy. Mi się to zawsze kojarzy z Mrożkiem i Emigrantami. To co Mrożek zrobił i opisał w latach jeszcze 70 to podzielił i pokazał dwóch bohaterów: jednego, który wyjechał z przyczyn politycznych, a drugi typowo za pracą, by jak najwięcej wysłać pieniędzy do Polski i mieszkać w jednym pokoju z pięcioma innymi facetami.

Takie osoby jak ja są trochę odseparowane od tej szarej strony emigracji. Nawet z takiej perspektywy języka. Ja zaczęłam się uczyć angielskiego jak miałam 10 lat, więc przyjeżdżając do Anglii, do męża Anglika musiałam już ten język znać. Hullowskiego nie umiałam, bo tutaj jest okropny akcent, tutaj w ogóle zanika litera „H”. Ja się zawsze śmiałam do męża, że zabrał mnie do hole (dziury) lub hell (piekła), każdy wymawia jak chce.

Od samego początku pobytu w Anglii, pomimo że odebrałam świeżo wydrukowany dyplom magistra, robiłam kursy za kursami. Robiłam upokarzającą matematykę…Dlaczego upokarzającą? Bo musiałam policzyć pole trójkąta, a oni Ci do tego jeszcze wzór dają! Zobacz sobie online level 1 albo level 2 (poziom 1, poziom 2 – przyp. Red.) Robiłam wszystko, bo stwierdziłam, że cholera wie co mi się przyda. Jak robiłam kurs na teaching assistant, to robiłam jakieś głupie wycinanki, czułam się jakbym była z powrotem w przedszkolu. W trakcie tego kursy dostałam potwierdzenie mojego dyplomu razem z kwalifikacjami nauczyciela, także pani, która prowadziła ten kurs śmiała się, że powinnyśmy się zamienić miejscami, bo mam większe wykształcenie niż ona. Robiłam co najmniej 5 kursów rocznie, łącznie z trenowaniem się online, bo mam szerokie zainteresowania i nigdy nie czułam się usatysfakcjonowana posadą teaching assistant. Słuchasz jakieś debila na środku klasy, który nie ma zielonego pojęcia o czym mówi, a Ty masz mu tylko podać nożyczki, za co ci nawet nie podziękuje. To nie bardzo mi odpowiadało. W pewnym momencie udało mi się dostać cover supervisor, czyli zastępowałam każdego nauczyciela, z jakiegokolwiek przedmiotu, który nie mógł prowadzić lekcji. To było trudne, bo dzieciaki w ogóle nie mają szacunku do nauczycieli, a co dopiero do takich, którzy przychodzą tylko na zastępstwa. W międzyczasie zaczęłam pracować dla AQA, to jest organizacja która zajmuje się egzaminami. Na początku oceniałam egzaminy na A level’u, to ekwiwalent polskiej matury. Ja bardzo lubię takie rzeczy, więc od 2010 sprawdzam egzaminy, a od 2012 piszę te egzaminy w języku polskim – to kolejny link z polskością.

pewnym momencie przeniesiono mnie do innej szkoły i dano obiecującą posadę nauczyciela religii. Studiowałam literaturę z krytyką artystyczną, ale w Anglii wiedziałam, że trzeba się przekwalifikować i zrobiłam dyplom z teologii. Po pewnym czasie zostałam szefem departamentu w tej szkole. Odbębniłam dwa lata i pewnego dnia w ciągu lunchu powiedziałam im, że mam dość i po prostu wyszłam. Podjęłam ogromne ryzyko, ale dlatego że moralnie nie potrafię egzekwować pewnych reguł, jeżeli ja się z nimi nie zgadzam. W pewnym momencie edukacja zaczęła się opierać na tym jakie są wyniku i statystyki, a nie na tym czego dzieci się uczą. Jak przyszłam do tej szkoły, to była szkoła, która sztucznie z dnia na dzień stała się szkołą katolicką. Niektóre dzieci nawet nie wiedziały, kim jest Jezus. Oni mnie nienawidzili z góry, bo przyszła pani z innej szkoły i uczy religii, której nie chcemy, a do tego zachowuję się jak gestapo, bo byłam przyzwyczajona do tego, że w poprzedniej szkole na psyknięcie palcem 30 dzieci było cicho, a w tej nowej krzesła w powietrzu latały z jednego końca korytarza na drugi. Próbowałam adaptować zasady z poprzedniej szkoły, ale szybko się okazało, że to nie ma racji bytu. Dostawałam complain’a (w tym kontekście: upomnienie – przyp. Red.) od dyrektorki, że pozwoliłam dzieciom ściągnąć bluzy, bo było ciepło, albo że dawałam im marchewki na lekcjach. Ja jej powiedziałam, że „czepiacie się błahych powodów, a wyciągnęłam Wam tą szkołę tak, że mieliście 60% najwyższych not z religii.” Zrobiłam to co trzeba w sensie ocen i statystyk, ale…Ta szkoła była w Gimsby. Nie wiem czy kiedykolwiek słyszałeś, ale to jest jeszcze bardziej rasistowskie miasto niż Hull. Tam jak się tylko odezwiesz, że jesteś Polakiem, to od razu Cię atakują – tym bardziej, że większość ludzi tam to byli rybacy, którzy jednak oceniają, że emigracja z UE zabrała im pracę. Miałam takie dzieci, które mi mówiły, że mnie nienawidzą i że ja tam nie powinnam być. Był jeden chłopiec, które ksenofobiczne hasła wynosił z domu, więc nie było nawet sensu tam dzwonić, bo bym to samo usłyszała od rodziców. Ja postanowiłam posłuchać opinii uczniów i zmienić sposób nauczania. Po roku czasu ten chłopak do mnie przyszedł i powiedział: „pani mnie jednej rzeczy nauczyła: nie wszyscy obcokrajowcy są źli.” Ja jemu chciałam dać nagrodę i mi dyrektora na to nie pozwoliła, bo on nie dostał najwyższej noty. To, że coś mu się w głowie zmieniło i że się czegoś nauczył nie miało znaczenia.

Trzy miesiące później koleżanka podrzuciła mi ofertę, że w teatrze szukają pracownika. Nigdy nie myślałam, że uda mi się taką pracę dostać, dlatego że moje doświadczenia z Anglii były takie, że tylko po znajomości można taką dostać. Od dwóch lat jestem w teatrze…i jest fajnie. To jest lokalny teatr, który przede wszystkim opowiada o północnej Anglii. Ciekawe tematy, czasami smutne, bo jednak opowiadające o tym regionie.

Uważam, że większość Polaków, którzy nawet są w stanie zrozumieć te 60-70% sztuki dalej ma blokadę przychodzenia do teatru. Dodatkowo polski teatr nadał teatrowi takiej pompatyczności: ludziom nadal się wydaję, że trzeba się ubrać w smoking czy sukienkę i dopiero wtedy można wejść do teatru. To jak wygląda teatr w Anglii jest zupełnie inne. Ja zaczęłam ogłoszenia robić na hull.pl ze względu na to, że chciałam angażować polską społeczność i dodatkowo uważam, że jest to dobra metoda do nauki angielskiego. Najlepiej się rzucić od razu na głęboką wodę. To, że ja umiałam podręcznikowy angielski to nie znaczy, że jak się wprowadziłam do rodziny męża Anglika to rozumiałam wszystko od razu. Jest to też możliwość trochę wyższej kultury niż disco-polo co sobotę, przynajmniej dla mnie. Sam język w teatrze nie jest książkowy, właśnie nie! To jest stereotyp starego teatru. Jak popatrzysz na nasz program to mamy sztuki od farsy (która w średniowieczu oryginalnie była bardzo wulgarna i rubaszna) po komediantów, mamy muzykę na żywo, gramy też filmy z całego świata, ostatnio nawet Vincenta, ten film zrobiony przez polską artystkę. Moją rolą jest to, żeby przerwać to stare myślenie, że teatr jest nie wiadomo jak pompatyczny i nie dla nas. Najłatwiej to zrobić przez dzieci, bo polski rodzic w większości zabierze dziecko do teatru, nawet jak sam nie rozumie. Jednym moich pierwszych działań było, żeby ten teatr stał się bardziej przyjazny dla rodzin, bo wcześniej taki nie był. Ja nigdy nie interesowałam się rugby, ale dwa tygodnie temu poszłam na mecz. Powiedziałam sobie, że muszę tego doświadczyć. I czego się nauczyłam? Nauczyłam się jednej rzeczy: ci ludzie, którzy wykrzykują te wyzwiska, czasami naprawdę bardzo wulgarne, naprawdę tak myślą! To było bardzo ciekawe, ale dlaczego miałabym nie pójść? Takie mam założenie – trzeba próbować nowych rzeczy.

Czego jeszcze typowego angielskiego spróbowałam? Na pewno jedzenia mając teściową Angielkę, tym bardziej na początku, kiedy mieszkaliśmy z nimi. Powiem ci szczerze, że zbrzydło mi to jedzenie po dwóch miesiącach i zaczęłam sama piec chleb, bo nie wiedziałam nawet, że są polskie sklepy, gdzie można ten chleb kupić. Wiesz co mniej najbardziej przerażało? Jak mój teść gotował to codziennie się pojawiało pure ziemniaczane, warzywa na parze, mięso bez smaku, bo moi teściowie nie używają przypraw, i gravy (angielski sos pieczeniowy – przyp. Red.), czyli ten sos, który wszystkiemu nadaje ten sam smak. Szybko zaczęłam sobie sama gotować, ale teściowa krzyczała, że jej śmierdzi np. bigos. Na początku się cykałam, bo ona jest stare pokolenie i nie ma żadnego cenzora. Coś jej powiesz, to ona wszystkich by wysadziła w powietrze albo emigrantów wsadziła na łódkę i odesłała z powrotem, ale ogólnie mama jest dobra. Oni się też nauczyli, że ich syn dobrze trafił – tak to powiem. Na pewno lepiej niż by trafił na swoim osiedlu.

Spróbowałam na przykład angielskiej wigilii. Ja nie jestem jakimś bardzo wierzącym człowiekiem, ale tradycja to jednak tradycja. Jak oni mnie wzięli w pierwsze Święta w Anglii na rundkę po pubach, to ja się czułam taką grzesznicą! Matko Boska…Wszyscy w Polsce przy stole siedzą, a ja po pubach latam. Spróbowałam też tego, że w Boże Narodzenie idzie się do pubu, jakbyś nie wiedział.

Ciężko jest wychować dziecko i jakoś utrzymać rodzinę. Może to zależy też od osób, ale mój mąż jest uparty jak osioł, więc pewne rzeczy trzeba było albo sprytem, albo naprawdę mieć mocne argumenty, żeby go przekonać. Ma zacieśnione horyzonty, czasami takie angielskie, że jak on ma rację to ma rację i nawet nie popatrzy na innych. Brak wiedzy uniemożliwia im szersze patrzenie na świat. Musiałam walczyć o takie rzeczy jak to, żeby mój syn poszedł do katolickiej szkoły, czy żeby mógł się z dziewczynkami pobawić. My Polacy, jak wychodzimy za mąż czy się żenimy, to wiążemy się też z całą rodziną i nawet jak nie lubisz teściów, to ich szanujesz. Mój mąż ma takie podejście, że nasza rodzina to tylko my troje i nie szanuję mojej rodziny, co mi się bardzo nie podoba. Wiele jest takich rzeczy, ale szczerze mówiąc to kultury angielskiej nie cierpię. Chodzi mi o to uniemoralnienie, naprawdę widzę tutaj wielki spadek moralny: nie ma wartości rodziny, nie ma wartości rodziców. Najbardziej mnie boli, że do niczego nie mają szacunku, wszystkiego wymagają i „im się należy”. Czasami się czuję, mówię o tym otwarcie, że przez to, że byliśmy za tą żelazną kurtyną, to ja się mentalnie czuję jakbym była pokoleniem moich teściów, a nie pokoleniem mojego męża. Zdaję sobie z tego sprawę, że małżeństwa się rozpadają, ale te nieodpowiedzialne zakładanie rodzin czy brak szacunku do siebie…Ja nie mogę tego znieść, jak kobiety nie szanują tutaj siebie. Widać, że niektóre matki wcale tych swoich dzieci nie chcą. O tym właśnie mówię, o tym podejściu do życia i współczesnej kulturze, gdzie liberalizm stał się niewolnictwem. Niby mają prawo do wszystkiego, a tak naprawdę, boją się cokolwiek powiedzieć, żeby nie być posądzonym o rasizm czy coś takiego, i sami się w tym wszystkim gubią. To jest moje chyba największe zmartwienie i boję się tego, żeby moje dziecko kiedyś nie przejęło tych wzorców, bo bym się chyba załamała. Nie chce, żeby ten obraz Anglii był całkowicie negatywny, naprawdę czuję, że ten naród został zrobiony w konia, ale nie pozwolę, żeby przez to doszło do rozkładu rodziny, czy żeby moje dziecko dało mi w pysk, albo w wieku 12 lat po prostu powiedziało, że wychodzi i trzasnęło drzwiami.

Jakiś przełom się zdarzył ostatnio w moim życiu, że nagle jestem doceniana. Wiesz jak to jest, że Anglicy są niby zawsze mili, ale nie umiesz wyczuć, kiedy to naprawdę. W teatrze mogę powiedzieć co chcę, w szkole tak nie mogłam. Jak mi się coś nie podoba to ja to mówię, nieważne jakie mogą być konsekwencję. Coraz więcej osób docenia moje pomysły i moją kreatywność. Po raz pierwszy odkąd jestem w Anglii, praca sama mnie szuka, coraz więcej osób chce mnie do jakiś projektów z lokalną społecznością. To bardziej utrzymuje mnie do bycia tutaj. Nie czuję, że chciałabym spędzić całe życie w Anglii, a z drugiej strony pierońsko boję się powrotu do Polski, bo ja nigdy nie przeżyłam tam dorosłego życia. To jest taki dziwny stan, czuje się emocjonalnie bezdomna. Gdy byliśmy w Polsce i czytaliśmy tego znienawidzonego Mickiewicza, który tak pisał na emigracji o Polsce, jakby tam nie wiadomo jak super było – to jest dokładnie na tej samej zasadzie. Ja zdaje sobie sprawę, że to jest wyidealizowany obraz, który z rzeczywistością ma się nijak, ale nawet moje dziecko czasami ma taki i np. mówi, że w Polsce rodzice nie przeklinają na dzieci. Nie wiem czy też tak masz, ale ja po tylu latach tutaj zrobiłam sobie idealny obraz Polski, że tam jest super i ekstra. Głupia nie jestem i wiem, że tak też by nie było, ale jednak nie wiem gdzie ten dom jest.