W poszukiwaniu sensu

W poszukiwaniu sensu

15 listopada, 2025 Wyłączono przez Redakcja

Nie jestem do końca pewny, czy dobrze rozumiem zadany temat aktualnego Trógłosu. „Żałoba i smutek to nie depresja” jest zdaniem oznajmującym i mam mocne wrażenie, że wydźwięk tego stwierdzenia każe rozliczyć mieszanie owych pojęć. Pewnie mogłoby pojawić się ich tu o wiele więcej, jak na przykład melancholia, wrażliwość, chandra, czy moje ulubione, z niemieckiego – weltschmerz, czyli dosłownie „ból świata”.

Sama depresja to stan kliniczny, zagadnienie poważne, będące zarówno opisem problemu psychicznego, jak i (o ile mi wiadomo) fizycznej przypadłości, wynikającej z zaburzonej pracy neuroprzekaźników, w wyniku czego człowiek nie jest w stanie odczuwać pozytywnych bodźców, takich jak zadowolenie lub chęć do życia. To ostatnie dla tych, którzy lubią postrzegać ludzi jako jedynie zbiór fizyko-chemicznych procesów. Dla innych depresja pozostanie jedynie w sferze „psyche”, którą można ujarzmić za pomocą terapii i sięgnięcia głębiej we własne przeżycia. Będą i tacy, którzy określą ją jako problem duchowy, dotykający metafizyki. Przykłady te wskazują na złożoność tej przypadłości, co komplikuje jej jednoznaczną definicję, jak i sposoby leczenia. Bo one będą musiały się w różnić, gdy pomocy potrzebować będzie osoba ze zniszczonym przez stres systemem nerwowym lub taka, u której funkcjonowanie biochemii mózgu jest zakłócone przez czynniki genetyczne lub używki. Stąd też zapewne nadinterpretacje różnych nieprzyjemnych, a zarazem naturalnych stanów w życiu, próby rozszerzania definicji depresji, a czasami wręcz ekshibicjonistyczne epatowanie swoimi problemami.

Często w dyskusjach, szczególnie w Internecie – a przecież ten felieton również w tym medium się ukazuje – pada kluczowe zdanie – „Podaj jakieś badania”. I badania (naukowe, oczywiście) się ma lub nie. Ten, kto nie ma, jest na straconej pozycji. Ten, kto stosowne analizy przytoczy, być może będzie musiał zmierzyć się z materiałami zebranymi przez swojego oponenta. I obaj będą interpretować wyniki, czepiać się metodologii, wniosków czy sprawdzać, kto sponsorował naukowców. Ot, życie w świecie interpretatorów badań. Uprzedzam, że nie mam żadnych badań na potwierdzenie tezy, że liczba ludzi z… no właśnie, depresją…? w ostatnich dekadach coraz szybciej rośnie. Pozostawię tu niedopowiedzenie, czy według mnie rzeczywiście chodzi o depresję, ale roboczo przyjmijmy (powtarzam: nie mam badań!), że jest to zjawisko występujące coraz powszechniej. Tłumaczy się ten fenomen na wiele różnych sposobów. Jednym z nich jest opis eksperymentu Calhouna, zwanego też eksperymentem „mysiej utopii”. Chodzi o badania nad gryzoniami, podczas których zapewniono tym zwierzętom wszystkie warunki konieczne do wygodnego życia. Myszy nie były narażone na żadne niebezpieczeństwa, na przykład ze strony drapieżników, zapewniono in nieograniczony dostęp do pożywienia i wody oraz opieki weterenaryjnej. Streszczając w kilku słowach przebieg i wyniki eksperymentu: myszy w kolejnych pokoleniach stawały się coraz bardziej apatyczne, u samców w kolejnych pokoleniach następował spadek agresji i chęci do walki o swoje terytorium, samice natomiast wykazywały zanik instynktu macierzyńskiego. W końcowej fazie eksperymentu myszy zupełnie straciły zainteresowanie rozmnażaniem się i życiem społecznym, zajęte były jedynie potrzebami fizjologicznymi i czyszczeniem futra. Eksperyment skończył się wymarciem całej populacji. Jeżeli jakiemuś czytelnikowi teraz nachalnie cisną się na myśl analogie do naszej współczesności, to nie jest jedyny. Krytycy, całkiem słusznie, odpowiedzą, że ludzie to jednak nie myszy. Trudno nie przyznać im racji, zarazem trudno nie widzieć punktów stycznych z eksperymentalną mysią utopią.

Innym popularnym modelem wskazującym na przyczynę słabej kondycji psychicznej współczesnych dorosłych jest opis, mającej się jakoby powtarzać, prawidłowości. Jest ona definiowana następująco: trudne czasy tworzą silnych mężczyzn – silni mężczyźni tworzą dobre czasy – dobre czasy tworzą słabych mężczyzn – słabi mężczyźni tworzą trudne czasy. Żyjemy w czasach równouprawnienia, więc żeby Panie nie poczuły się dotknięte, można ten myślowy ciąg uzupełnić w formie – trudne czasy tworzą silne kobiety i silnych mężczyzn… Dalej analogicznie. I logicznie. Problem w tym, że jakkolwiek dobrze to brzmi, wyjaśniając za razem świat jest to jeden z tysięcy bon motów czy też ładnych w formie uzasadnień, które można wymyślić. Ale jest w nim coś, o czym zaświadczy każdy człowiek, który przeżył wojnę, stalinizm, socrealizm, stan wojenny czy reformy Balcerowicza, i widzi współczesne pokolenia niepotrafiące mentalnie sobie poradzić z tym, że świat nie wygląda jak posty na Instagramie.

Myszy i ludzie… Jak w powieści Steinbecka.

Sięgnijmy po kolejny model, eksperyment na szczurach, w którym zwierzętom pobudzano w mózgach układ dopaminowy, odpowiedzialny na poczucie przyjemności. Oczywiście jest to mechanizm występujący także u ludzi i w dużym uproszczeniu działa zarówno w odpowiedzi na bodźce fizyczne, jak i psychiczne. Dopamina wydzielana jest w reakcji na przyjemny dotyk, ale też w wyniku satysfakcji z ukończenia jakiegoś zadania. Układ nagrody wyzwala też dopaminę przy oglądaniu interesujących filmików, zdjęć i memów czy uzyskania lajków na portalach społecznościowych. Innymi słowy – technologia daje wielkie możliwości, by wciąż dostarczać sobie bodźców skutkujących wyrzutem dopaminy. Przywołane kilka zdań wcześniej szczury stały się obiektem badań, w których za pomocą naciskanej dźwigni mogły stymulować w mózgu rejony odpowiedzialne za wydzielanie tego hormonu. Jak nietrudno się domyślić, zwierzęta nie robiły nic innego. Zapominały nawet o jedzeniu, zajęte dostarczaniem sobie przyjemności. Jeżeli ktoś wiąże to z uzależnieniem, to ma bardzo dobrą intuicję, bo układ nagrody pełni tu ważną rolę w kształtowaniu się nałogu. Jednak zbyt częste dostarczanie bodźca powoduje spadek jego działania, przez co należy zwiększać dawkę lub częstotliwość i powstaje błędne koło… Nie jest to prawidłowość przypisana jedynie do używek. Podobnie rzecz się ma z technologią w postaci social mediów czy gier komputerowych. A ponieważ są to rzeczy niesłychanie łatwo dostępne, nietrudno o kompletne przebodźcowanie swoich zmysłów i rozregulowanie pracy układu nagrody.

Co to wszystko może mieć wspólnego z żałobą czy depresją? Połączę owe przykłady za pomocą dwóch krótkich książek. Pierwsza, zgodnie z kolejnością chronologiczną, to napisana jeszcze w XIX wieku Spowiedź Lwa Tołstoja. Ten rosyjski pisarz przeszedł w życiu drogę od salonów do dobrowolnej, ascetycznej biedy i rezygnacji ze wszystkich możliwych uciech życia. Zrobił to przez wiarę i dosłowne rozumienie wezwań ewangelii do ubóstwa. Spowiedź to opowieść o poszukiwaniach celu w życiu, o filozoficznych i duchowych dylematach, z którymi zmagał się autor. przez dużą część życia. Brały się z rozpaczliwego spojrzenia na ludzkie życie, które w książce opisuje metafora wspaniale obrazująca stan nie tylko Tołstoja w młodym wieku, ale chyba również ogromnej części współczesnych ludzi:

Stara to wschodnia bajka o podróżnym, napadniętym w stepach przez dzikie zwierzę. Szukając ocalenia przed zwierzęciem, podróżny wskakuje do wyschniętej studni, ale na dnie studni spostrzega smoka z rozwartą paszczą, chcącego go pożreć. I nieszczęśliwy, nie ośmielając się wyjść ze studni, aby nie zginąć od dzikiego zwierzęcia, i nie ośmielając się skoczyć na dno, aby nie być pożartym przez smoka, chwyta za gałęzie rosnącego w szczelinie studni dzikiego krzewu i trzyma się go oburącz. Ręce jego słabną i czuje, że wkrótce będzie musiał poddać się, gdyż zguba czyha nań z obu stron; ale wciąż się trzyma i widzi, że dwie myszy, czarna i biała, obchodzą równomiernie pień zbawczego krzewu, na którym zawisnął i toczą go; tylko, tylko patrzeć, jak się krzew oberwie, a on wpadnie w rozwartą paszczę smoka. Podróżny widzi to i wie, że nie ujdzie zguby, ale dopókąd wisi, szuka w koło siebie i znajduje na liściach krzewu krople miodu, dosięga ich językiem i liże je. Tak ja się trzymam gałęzi życia, widząc, że czeka na mnie nieunikniony smok śmierci, gotowy mnie rozszarpać i nie mogę pojąć, czemu popadłem w takie męki. I staram się ssać ten miód, który mnie dawniej upajał, a który już mi nie smakuje, a biała i czarna mysz dzień i noc toczą gałązkę, na której się trzymam. Wyraźnie widzę smoka i już nie czuję słodyczy miodu. Widzę jedno — nieuniknionego smoka i myszy — i nie mogę odwrócić od nich oczu. I to nie bajka, to prawdziwa, bezsporna i dla każdego zrozumiała prawda.

Druga z książek powstała już w XX wieku i naznaczona jest jego historią. Autor, Victor Frankl, austriacki Żyd, przeżył piekło niemieckich obozów koncentracyjnych. I najprawdopodobniej ten fakt spowodował, że jego Człowiek w poszukiwaniu sensu jest tak często czytaną pozycją. Bez zestawienia tytułu z doświadczeniem zmasowanego ludobójstwa prawdopodobnie nie zyskałaby tak dużego rozgłosu. W pierwszej części książki Frankl spisał swoje wspomnienia z Oświęcimia, koncentrując się na psychice więźniów i ich próbach mentalnego przetrwania. Jednym z przykładów był pomysł autora, by z zaprzyjaźnionym współwięźniem codziennie wymyślać nowy obozowy dowcip. Te przytoczone w książce są zresztą całkiem niezłe. W drugiej części Frankl sięga do swojej praktyki lekarskiej, opisując autorską metodę w praktyce psychiatrii i psychologii. Na fundamencie swoich przeżyć, ale i wiary, Frankl oparł system terapii, zupełnie różny od innego, bardziej znanego Austriaka, Freuda, który w ludzkiej psychice widział jedynie emanację popędów seksualnych. Frankl swoje metody określał jako „logoterapię”, a „logos” w tym kontekście oznacza sens. I w zasadzie w tym zdaniu można streścić podejście do zarówno leczenia, jak i zapobiegania problemom mentalnym. Po przykłady odsyłam do książki.

Jak to wszystko ma się do tematu felietonu? W moim odczuciu jest związane bardzo mocno. Brak nadziei i brak sensu wywołują u wielu ludzi niepokój egzystencjonalny – jeżeli myśli te są tłumione, a nawet rozpacz – jeżeli myślom tym pozwoli się dojść do głosu. Stąd wielu, wisząc na gałęzi, czeka z przerażeniem na spadek w paszczę smoka śmierci i liże zacięcie najmniejsze nawet krople miodu w postaci city breaków, używek, Internetu, gier komputerowych, seksu czy czego tam jeszcze, co tylko daje przyjemność i tłumi ból istnienia. Nietrudno wtedy o apatię i samonapędzający się mechanizm poczucia bezsensu. Jednocześnie każde wychylenie poza stan co najmniej komfortu i mierzenie się z naturalnymi prawami życia potrafi zwolnić ściśniętą sprężynę. Dlatego też wierzę, że bezgraniczna rozpacz wywołana na przykład stratą psa może być nieudawana. W świecie, w którym nic nie ma sensu i wszystko jest tylko przelotnym stanem, cierpienie potrafi być okrutnie prawdziwe. Myślę, że taką postawę dobrze opisał Szczepan Twardoch w wywiadzie udzielonym przed laty Onetowi:

[…] jestem całkowicie pozbawiony metafizycznych nadziei na odkupienie. Jeżeli czegoś w moich tekstach na pewno nie ma, to właśnie nadziei. Przynajmniej w tych dojrzałych. Prosta prawda o świecie jest taka, że jesteśmy kawałkami mięsa na kawale skały, która pędzi przez kosmos. I w skali kosmicznej kawałki mięsa, którymi jesteśmy, są świadome dość krótko. A do tego są zdolne do cierpienia. I chyba nikt rozsądny nie powie, że suma cierpienia na świecie nie przekracza wielokrotnie sumy szczęścia, czy nawet przyjemności, tak hedonistycznie rzecz biorąc. Oczywiście zdaję sobie sprawę z momentów szczęścia w życiu. Można kogoś kochać, można się cieszyć miłością dziecka, można być zadowolonym z tego, co się zrobiło. Ale wydaje mi się, że w każdym momencie szczęścia jest zapowiedź cierpienia. Jeśli jesteś szczęśliwa, na pewno przestaniesz.

Mało optymistyczne, jednocześnie uczciwe. Czy zatem jedynymi sposobami wyplątania się z tej matni są krótkie, hedonistyczne uniesienia lub pogrążenie się w apatii? Są ludzie, którzy znaleźli inne wyjście. Przykładami Tołstoj i Frankl.


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.