Święto kobiet

Święto kobiet

1 marca, 2024 Wyłączono przez Redakcja

Marzec to miesiąc kobiet. Niektóre źródła podają, że świętować zaczęto już w starożytności. Celebrowano nowy rok, płodność i macierzyństwo. Tego dnia Rzymianie składali życzenia swoim żonom i obdarowywali je drobnymi upominkami. Dużo później, też w marcu, w jednej z nowojorskich fabryk, kobiety zastrajkowały na tyle skutecznie, że świat o nich usłyszał. Protestowały przeciwko ciężkiej pracy i braku równouprawnienia. Domagały się uzyskania praw ekonomicznych i politycznych oraz możliwości oddawania głosów w wyborach. Wydarzenie to zainspirowało ugrupowania socjalistyczne do rozmów na temat równości płci i praw kobiet. W 1910 roku, w Kopenhadze ustanowiono 8 marca Dniem Kobiet.

Od tego mniej więcej czasu mamy prawo głosu. Teoretycznie. Bo w praktyce bywa różnie, ale najczęściej nie za dobrze. W 2005 roku została opublikowana książka Krystyny Kofty Gdyby zamilkły kobiety, która co jakiś czas jest wznawiana i której treść ani trochę nie traci na aktualności. Autorka napisała w niej m.in. o prawie głosu przy urnie i o tym, że jeżeli kobiety nie będą wybierały dobrze, pogrzebią swoje prawa i nadzieje i te złe wybory wcześniej czy później zemszczą się na nich. Dobrze pamiętam niedawne marsze czarnych parasolek w Polsce, kiedy kobiety wyszły na ulice ze znanym hasłem na „W” wypisanym na kartonie. To nie było tak, że jedyne co interesowało polskie kobiety, to czy będą musiały rodzić dzieci, czy też będą o tym same decydować oraz czy będą mogły skorzystać z procedury in vitro i pobierać zasiłki na dzieci. To istotne kwestie, ale wcale nie najważniejsze. Kiedy wsłuchiwałam się w kobiece głosy, więcej mówiły o braku możliwości powrotu do pracy po urodzeniu dzieci, bo w gminach nie ma żłobków i przedszkoli, a sieć publicznych połączeń z innymi miejscowościami już dawno została zlikwidowana. Dużo było o tym, że kobiety stanowią ponad 50% wyborców, a nie oferuje im się rozwiązań na miarę realnych potrzeb.

Kobiety chcą władzy i mocy decydowania o sobie, ale mężczyźni nie przesuwają się nawet na milimetr, by władzy choć odrobinę oddać. Czego się boją? Że świat może zyskać codziennie miliardy dolarów, które traci przez dyskryminację kobiet? O straconym kapitale pisze Linda Scott w książce Kapitał kobiet. Dlaczego równouprawnienie wszystkim się opłaca. Z lektury wylewa się gniew na współczesną rzeczywistość. Ta uznana ekonomistka, jedna z pierwszych badaczek analizujących wpływ równouprawnienia płci na wzrost gospodarczy po mistrzowsku rozprawia się z mitem, że równouprawnienie istnieje i ma się dobrze. Owszem, sporo zmieniło się na lepsze. Kobieta może iść do pracy, zarabiać i mieć konto w banku na równi z mężczyzną. Ale z roli kapłanki domowego ogniska i dbałości o każdy inny aspekt wspólnej przecież rodziny, nikt jej nie zwolnił. A bezsilny krzyk spowodowany niezgodą na to, że za tą samą pracę otrzymuje mniejsze wynagrodzenie niż mężczyzna i przy rozdawaniu awansów trafia na sufit z pancernego szkła, uważane jest za lewacką ideologię. Mężczyźni bronią się jak mogą przed parytetami w zarządach, bo sprawiedliwość wymaga równości. Ale żeby sprawiedliwość zafunkcjonowała, ktoś musi mieć w tym interes. Jeśli wymagalibyśmy parytetów w zarządach, mielibyśmy interes w korporacjach, aby aktywnie przygotować kobiety do tej roli.

Na półce w mojej biblioteczce pośród innych stoi od dawna książka Caroline Criado Perez Niewidzialne kobiety. Doskonała, oparta na naukowych badaniach lektura uświadamiająca, jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn. Od roku nie mogę jej skończyć czytać. Co wezmę do ręki, to odkładam, bo po kilkunastu stronach wzbiera we mnie złość i frustracja. Na ogromnej liczbie przykładów ta znakomita dziennikarka pokazuje, jak brak istniejących danych na temat kobiet – ich potrzeb, zdrowia, załatwiania codziennych spraw, korzystaniu z usług publicznych, transportu, funkcjonowania na rynku pracy a nawet projektowanie dóbr luksusowych prowadzi do systematycznej dyskryminacji połowy ludzkości.

Obserwowałam niedawno na Instagramie przetaczającą się akcję zapoczątkowaną przez niebinarną osobę, Anę Ratownicę, która pytała media społecznościowe, dlaczego pokazywanie męskich sutków w przestrzeni publicznej jest akceptowalne, a kobiecych nie. Na jednym ze zdjęć przodem do kamery stał rozebrany do pasa mężczyzna. Obok niego, też rozebrana do połowy, ale odwrócona plecami, stała kobieta. Podpis pod zdjęciem głosił, że gdyby było odwrotnie, Instagram usunąłby zdjęcie. Ten sam Instagram, należący do faceta, któremu równościowe prawa dla wszystkich nie schodzą z ust.

Co roku w marcu odbywa się mnóstwo imprez zarówno dla kobiet jak i organizowanych przez kobiety. Warsztaty ciałopozytywności. Kobiece kręgi z odgłosem gongów. Mindfulness. Warsztaty tańca. Damskie wyjścia „w miasto” na melanż. Pogadanki, że warto o siebie zadbać, spotkać się, koniecznie w damskim gronie, celebrować kobiece przyjaźnie i czerpać z nich siłę do przetrwania. Już teraz na wielu kanałach i profilach znajomych i koleżanek w mediach społecznościowych czytam, jakie to kobiety są piękne, wartościowe, niepowtarzalne i jakie z tej okazji powinny sobie zrobić prezenty w postaci ciuchów, kosmetyków, butów i perfum. Bo przecież jesteśmy tego warte! A może zamiast tych nieistotnych pogaduszek pod hasłem: jesteś kobietą, możesz wszystko! – zrobić zebrania w pracy i zażyczyć sobie danych wynagrodzeń, czy kobietom i mężczyznom płacone jest po równo? Ile mężczyzn i kobiet zasiada na najwyższych stanowiskach? W jaki sposób pracodawcy mogą dostosować godziny pracy do godzin pracy szkół i przedszkoli? Niedługo wybory samorządowe. Może zebrałybyśmy się i poszły na jakieś zebranie i zapytały kandydatów lub kandydatki o ich deklaracje i przekonania wobec spraw najważniejszych dla kobiet. Biologiczne role i role kulturowe w połączeniu z brakiem dostosowań prawa powodują, że kobiety mają trudniej. A te bzdury o naszym pięknie mają nam tylko zamydlić oczy!

8 marca 1857 roku kobiety zaczęły mówić swoim głosem. Od kobiet w Nowym Jorku, pracujących w fabryce bawełny, zaczęłyśmy walkę o swoje pieniądze i równe prawa. Co wydarzyło się po drodze, że w 2024 roku zamieniłyśmy na dzień głaskania się po pleckach, wydawania pieniędzy i powrót do domu szlakiem trzech knajp?

Czytaj także: Pracy naszej powszedniej


Róża Wigeland

Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction. Jej priorytetem jest po prostu dobre życie. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym.

https://rozawigeland.com/