Migawki z 2024

Migawki z 2024

18 grudnia, 2024 Wyłączono przez Redakcja

Obudziłem się oparty głową o szybę samolotu, który podchodził do lądowania w Amsterdamie, mocno przechylony na bok. Otworzyłem oczy i zobaczyłem pod sobą zielone pola Holandii poryte regularnymi liniami kanałów. W zaspanym i skołowanym mózgu ten widok, wraz z szumem silnika, wywołał mocne wrażenie, że jestem gdzieś w drodze na polskiej autostradzie, wpatrzony przez okno w zielone ekrany dźwiękochłonne. Przez kilka dłuższych chwil zastanawiałem się skąd i dokąd jadę, oraz co w ogóle robię w Polsce. Wróciłem do rzeczywistości dość szybko, ale też przypomniałem sobie opowieść pewnego przepracowanego człowieka, który również obudził się na pokładzie samolotu i za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i w jakim celu leci. Spanikowany pytał współpasażerów o trasę podróży i aktualną datę. Moja sytuacja nie była aż tak dramatyczna, ale w mikro skali doświadczyłem tego samego, czyli oderwania od rzeczywistości ze zmęczenia i ciągłego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Rozchwiane godziny snu to duże obciążenie dla organizmu, a szczególnie dla umysłu, który potrzebuje regeneracji, zwłaszcza w warunkach atakowania go nowymi bodźcami i wymogu ciągłej koncentracji. Jednocześnie te same czynniki powodują niejednokrotnie, że zmęczony organizm nie potrafi się wyłączyć, co tylko potęguje zmęczenie. Błędne koło, które czasami prowadzi do drzemek przypominających omdlenie i taka właśnie miała miejsce w przywołanej scence. I chyba jest też całkiem niezłym obrazem, podsumowującym mijający rok z mojej perspektywy.

Obliczyłem, że w rozjazdach spędziłem co najmniej 14 tygodni, co oznacza blisko 1/3 roku. Sam ten fakt dość wyraźnie rzutuje na obraz minionych dwunastu miesięcy. Był to bardzo intensywny czas i muszę też przyznać, że bardzo udany. Tym niemniej rok 2024 był też w tej perspektywie okresem bardzo krótkim. Pomimo tego, że poszczególne wydarzenia czy etapy składają się z wielu wydarzeń i doświadczeń, tak w samej końcówce 2024 sprawa wrażenie zaledwie zbioru kilku mignięć. Poniżej część z tych migawek.

***

Jechałem samochodem z bardzo dziwnym odczuciem, że coś się popsuło w mechanizmie wszechświata. W jednym puncie zeszły się dwa wymiary, dwie nieprzystające do siebie rzeczywistości. Jedną z nich była okolica, doskonale znany każdy zakręt i element krajobrazu, rodzinne strony i miejsca, gdzie przez lata dzieciństwa i wczesnej młodości nabierałem kształtu dorosłego człowieka. Drugą była moja praca, życie, w które wsiąkłem przez ostatnią dekadę, obowiązki i wyzwania, które nijak nie łączyły mi się z widokiem południowej Polski. Wracałem z typowego, krótkiego wyjazdu, ale tym razem po wylądowaniu nie czekała na mnie taksówka, musiałem natomiast dostać się pociągiem na mały dworzec, gdzie wsiadłem w zostawiony dzień wcześniej na parkingu samochód. W drodze do rodzinnego domu analizowałem wyniki spotkania i to połączenie świata „kiedyś” ze światem „teraz” dawało przedziwny efekt niepokoju i napięcia. Zatrzymałem się w sklepie, gdzie z powodu późnej już godziny byłem jedynym klientem. Ciszę w dużej hali złamały dwa piknięcia skanera zczytującego kody z butelek piwa.

                – Czy klient wygląda wyraźnie na pełnoletniego? – przeczytała na głos obsługująca mnie pani – Tak! – odpowiedziała sobie bez zawahania klikając w odpowiednie miejsce na ekranie.

                – A wie pani, że jeszcze kilka lat temu najczęściej proszono mnie jednak, żebym pokazał dowód?

                – No cóż, tak to już jest, że młody człowiek chciałby być jak najszybciej dorosły, a później najchętniej by sobie ujmował lat.

                – W takim razie ja już jestem po tej drugiej stronie. Odmładzam się.

                – A co ja mam powiedzieć?…

                Oboje uśmiechnęliśmy się smutno do swoich myśli.

                – Dobranoc…

                – Dobranoc.

Ten dialog dodał jeszcze jedną cegiełkę do dziwnej konstrukcji całego wieczoru, który był ciepły i cichy. Świat kręcił się dalej.

*

                – Nie wiem, jak wy to widzicie na Wyspach, ale tutaj, na kontynencie czujemy się zgniatani przez Stany z jednej strony, a Chiny z drugiej. To zbyt duże państwa i gospodarki, żeby móc z nimi konkurować w pojedynkę. Europa powinna być bardziej zjednoczona, by dać sobie radę!

                – Po pierwsze to ja jestem z Polski i mogę widzieć świat inaczej niż Anglicy. A po drugie to takie zjednoczenie musi się dokonać wokół jakiegoś lidera. Naturalnym kandydatem, ze względu na wielkość i potencjał byłyby Niemcy. A zna pan ich ostatnie dane przemysłowe? Katastrofa! Posypał im się pomysł budowania gospodarki na tanich surowcach z Rosji i teraz maja wielki problem.

                – Bravo! Bravo! – padło w odpowiedzi z typowymi włoskimi gestami, łapaniem za rękę i podnieceniem w głosie – Ja bym jeszcze powiedział, że nie trafili z ich oparciem o Chiny. Ale!… Już niektórzy widzą, że nie da się produkować wszystkiego w Azji. Znam przykłady kilku firm, które przeniosły produkcję z powrotem do Europy.

                – Nawet, gdyby zrobili tak wszyscy to pojawi się inny problem. W idealnym świecie wy produkujecie swoje produkty, sprzedając do Niemiec i kupując od nich na przykład samochody. Tylko w takim scenariuszu, skąd wziąć u nas inżynierów, techników, czy choćby ludzi do obsługi maszyn? Prowadziłem kiedyś projekt dla studentów w Manchesterze. Zgłosiło się czwórka chętnych, sami Chińczycy. Profesor też z Chin, który powiedział, że wśród Europejczyków prawie nikt nie chce się uczyć zawodów inżynierskich, bo są zwyczajnie trudne…

                – Bravo! Bravo! […]

                Nie mam złudzeń, że te okrzyki zachwytu nie wynikały z okrycia przed moim rozmówcą nowej rzeczywistości. To była tylko reakcja na głośne wypowiedzenie jego własnych myśli. Charakterystyczne jednak jest to, że w ostatnich latach coraz częściej pojawiają się podobne dialogi, z coraz go bardziej gorzkimi wnioskami. Charakterystyczne też jest to, że wybrzmiewają w niemal identycznych gronach. Poza nimi nie mają większego sensu. Taki to skutek życia w idiokracji, w świecie infantylnych kretynów. A nam jeszcze przyjemnie się siedzi na biznesowych lunchach, kręcąc winem w kieliszku. Bal na Titanicu.

*

– Czy mógłby Pan rzucić okiem na moją walizkę? Wrócę za kilka chwil? – kiwnąłem głową. Właścicielka walizki rzeczywiście szybko wróciła, podziękowała i widocznie miała ochotę porozmawiać i przełamać nudę oczekiwania na lot. Odburknąłem coś jedynie, zapatrzony w swoją szklankę i pogrążony w cierpkich myślach. Siedziałem w lotniskowym barze na Okęciu i nastrój miałem paskudny. Nie przytrafiło mi się jeszcze nic podobnego przez tyle lat emigracji i dopadło wprost niespodziewanie. Po raz pierwszy poczułem dojmujący smutek, przechodzący w rozpacz, że wyjeżdżam z Polski. Do tej pory traktowałem każdy z takich wyjazdów bardzo neutralnie, tym razem uderzyło mnie jak ciężko wrócić do…? Do czego?

– My w rodzinie mówimy: wracamy pod adres – powiedział kiedyś znajomy zapytany, czy nazywa swoje miejsce w Anglii domem.

Ponury nastrój nie był chwilowym odruchem w obliczu kończących się wakacji. To było coś więcej i trudno nawet zdefiniować owo uczucie, bo opis musiałby zmierzać nieuchronnie w kierunku słowa – porażka. Absurdalnego w kontekście ostatnich miesięcy. A jednak było to uczucie bardzo mocne i nie odpuszczało przez kilka długich dni.

*

– Dziękuje! – uścisnąłem zadowolony rękę inżynierowi z zakontraktowanej firmy, z którym pracowałem przez ostatnie kilka godzin – Szybko poszło!

– Twoje pomiary na miejscu bardzo pomogły, można było szybko dostosować mieszankę na bazie wyników. Tu dodać jedno, tam odjąć drugie. Zresztą sam wiesz… Naprawdę sam się tego wszystkiego nauczyłeś?

– Naprawdę. Potrzeba i dobra motywacja pomogły.

– Imponujące… Gdybyś kiedyś szukał pracy to zadzwoń do nas.

*

 – Czasy katedr. Sztuka i społeczeństwo 980-1420

 – Morze i cywilizacja. Morskie dzieje świata

– Czasy Konstantyna Wielkiego

– Galicja. Historia nie narodowa

                Oto lista książek „rozgrzebanych”, mających gdzieś między kartkami stare wizytówki, bilety czy karty z piłkarzami podniesione z podłogi w ramach zakładek. Każda z nich jest „czytana”, przy żadnej nie mogę się skupić, zwykle wieczorami głowa mi zbytnio ciąży, by wynieść coś z ich treści. Każda z nich jednak nie jest odłożona na półkę na wieczne kiedyś, mam szczerą chęć przeczytania ich wszystkich. A z okładek dwóch tomów „Wojen Napoleońskich” patrzy na mnie z wyrzutem cesarz francuzów i milcząco nalega, by i w jego epokę się wczytać. W stronę monumentalnego dzieła Sołżenicyna, „Archipelag Guag” kupiony już lata temu, z litości dla siebie nawet nie spoglądam.

*

Dodawałem kolejny numer telefonu do listy kontaktów w służbowej komórce i nagle coś mnie tknęło. Wziąłem do ręki drugi telefon, ten prywatny, i porównałem liczbę wpisów w obu urządzeniach. Przeczucie mnie nie myliło – lista numerów „zawodowych” wyraźnie stała się dłuższa od osobistych.

*

Kilka ostatnich kroków po dwugodzinnym, mozolnym wdrapywaniu się pod górę i wreszcie cel został osiągnięty. Pod nogami pojawił się widok, który lokalni określali jako „morze chmur”. Określenie to dobrze opisuje wrażenie, które tworzą skłębione obłoki położone poniżej, rozciągnięte aż po horyzont. Uparłem się dość do tego punktu, choć jeden z moich towarzyszy miał serdecznie dość mnie i mojego pomysłu po wielogodzinnej włóczędze po górach. Z japońskim obyczajem zniósł dzielnie moją fanaberię by wyjść wyżej niż wznoszą się polskie Rysy. Do tego musieliśmy narzucić sobie niemałe tempo, by wyrobić się na ostatni możliwy zjazd w dół.  Ale i jemu widoki wynagrodziły ból w zesztywniałych nogach, a satysfakcja choć trochę złagodziła zmęczenie. A ja odpoczywając na kamieniu myślałem o tym, że dokładnie dwa lata temu wróciłem z dalekiej podróży. Dosłownie – z drugiego końca Europy. I w przenośni – po kilku tygodniach choroby, która wycieńczyła mi organizm i kompletnie zniszczyła kondycję. Przez kilka miesięcy męczyłem się siedząc, brałem leki na serce i miałem zakaz jakiekolwiek ruchu. W tym roku mając pod nogami morze chmur, a nad sobą świecące słońce wiedziałem, że mozolna, monotonna, ale wytrwała walka o powrót do formy fizycznej miała sens.

***

Często podchodzę do wyzwań w życiu bardzo zadaniowo. Taka mentalna konstrukcja niejednokrotnie bardzo ułatwia pokonywanie trudności. Jest trening to wykonania to nie ma uproś i nie ma że boli, często wprost dosłownie. Podjęte zobowiązanie ma być skończone i kwestia ta nie podlega dyskusji. Drugą stroną tego medalu jest jednak to, że takie podejście ruguje w dużej mierze emocje. „Jakie to uczucie” – zostałem zapytany, gdy dotarła paczka z wydrukowanymi książkami, gdzie pojawiło się też moje nazwisko na okładce. Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią. Satysfakcja z wykonania zadania. To na pewno. Ale na pewno też brak było w tym wielkiego uniesienia, oderwania się od ziemi, poczucia spełnienia. I jest w tym pewien paradoks roku 2024. Opisane wyżej migawki to momenty, w których załamywało się na krótkie chwile życie ustawione niemal do linijki, rutyna i plan działania. Momenty, gdzie dana myśl czy uczucie uderzało mnie tak mocno, że wryło się bardzo silnie w pamięć. Ale to chwile bardzo osobiste, niemożliwe do przekazania w pełni. Opis pozostanie opisem, cała strefa mojej biochemii i wrażeń zawsze będzie nieuchwytna dla otoczenia. A po jakiś czasie i dla mnie samego. Wydarzenia roku 2024 przykryje rok 2025, później kolejny i kolejny. Za dekadę pozostaną jedynie mgliste wspomnienia, za dwie lub trzy może zupełnie rozpłyną się w nicość. Ale kilka materialnych świadków upływającego roku pozostanie, czego najlepszym przykładem może być wydana książką o „Chłopach” i Reymoncie. Ona i kilka innych artefaktów ma szanse przetrwać dłużej niż kilka lat. Być może to właśnie wspomnienia o nich wysuną się za jakiś czas na prowadzenie. I na tym polega wspomniany wyżej paradoks. Rozliczany we własnych myślach mijający rok będzie wyglądał już niedługo zupełnie inaczej. Ale na pewno chciałbym go zostawić w pamięci jak najdłużej. Nawet w postaci kilkunastu migawek. 


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.