Kosmopolak
11 października, 2025Rzucając w eter pojęcie o polskim artyście odruch prawdopodobnie każe nam przywołać nazwiska, między którymi znajdą się: Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Chopin. Nie trzeba ponadprzeciętnej przenikliwości, że wyżej wymienionych łączy w twórczości czas i miejsce. Wszyscy z nich to twórcy epoki romantyzmu, wyrzuceni burzliwymi dziejami losu na emigrację. Ale i przechodząc na osi czasu w kolejny wiek, okaże się, że artyści w XX wieku również nierzadko tworzyli poza granicami Polski, czego przykładami niech będą Gombrowicz, Mrożek, Miłosz, czy wychodząc poza literaturę – Paderewski. Część wyjeżdżała na dłużej, część na krócej, niektórzy „wracali na ojczyzny łono” po zmianach politycznych, ale byli i tacy jak Tuwim, któremu emigracja była na tyle nieprzyjemna, że wrócił do Polski w latach 50-tych dwudziestego wieku. A biorąc pod uwagę, że wielka część narodowego kanonu polskiej sztuki, jej rdzeń i w zasadzie wzorzec powstały pod zaborami, to dojdziemy do ciekawego wniosku, że w niewielu polskich artystów tworzyło w Polsce, rozumianej jako niezależny byt państwowy. Formalnie rzecz ujmując Sienkiewicz przyjmował nagrodę Nobla jako poddany cara rosyjskiego. Reymont opisywał przemysłową Łódź, która łączyła w sobie kultury polską, niemiecką i żydowską, „zapominając” o czwartej – rosyjskiej, która jednocześnie miała nad miastem administracyjną i polityczną jurysdykcję. W Krakowie Matejko malował historię Polski, Wyspiański teatr swój widział ogromny, ale względna swoboda artystyczna i społeczna wciąż miała miejsce w cieniu zaborczego państwa, w tym przypadku Austro-Węgier. Może jest to też wytłumaczenie skąd tyle „polskości” w polskiej sztuce, wszak tęskni się za tym czego brakuje. Co jeszcze mocniej i wyraźniej wybrzmiewa na emigracji, niezależnie od czasu i niezależnie od powodu wyjazdu.
Fal emigracyjnych było ci u nas dostatek. Miały one swoje różne źródła, ale skutek bardzo podobny. Bo tak samo w oderwaniu od rodzimych stron i kultury żył poeta w Paryżu, zesłaniec na Syberii, pracownik fabryczny w Ameryce, górnik we Francji, uciekinier polityczny z PRLu, czy wreszcie szukający swojego szczęścia emigrant współczesny. Ciężko byłoby się doliczyć kompletnej liczby emigrantów w dziejach Polski, z pewnością jednak byłaby to liczba określana w milionach. Siłą rzeczy w tak wielkiej masie ludzkiej musiały trafiać się jednostki uzdolnione, a cóż dopiero, jeżeli wziąć pod uwagę, że artysta niejednokrotnie musiał emigrować z przymusu, jako osoba niewygodna danej władzy. Dodatkowo dla niektórych wyjazd mógł być jedynym sposobem na zrobienie kariery czy wybicie się w szerszym świecie. I tak, jak pijackie wybryki tworzą niesamowite historie, w sam raz do opowiadania przy kolejnej biesiadzie, tak emigracja stwarza wyzwania, które piszą życiorysy niepospolite. Dzieje się to niejako „przy okazji”, bo człowiek rzucony w obce, niejednokrotnie nieprzyjazne środowisko, zmuszony odnaleźć w nim swoje miejsce, siłą rzeczy sprawdza sam siebie, swój charakter i możliwości. A w przypadku artysty nawet porażka może wpisać się idealnie w wizerunek i być częścią legendy człowieka, czego najlepszym przykładem śmierć Norwida w przytułku dla bezdomnych i pochówek z zbiorowej, bezimiennej mogile. Jest z czego wybierać pisząc felieton o tak zadanym temacie. Od Conrada (vel Korzeniowskiego), marynarza, włóczącego się po świecie, przez romantyków wzdychających do pagórków leśnych i łąk zielonych, po zgnębionego życiem Mrożka, czy śniącego potęgę kresów Mackiewicza. Ciężko tu o stwierdzenie, że teraz przedstawiona zostanie biografia niepospolita, skoro o pospolitą w takim zarysie niezmiernie trudno. Proszę jednak potrzymać mi piwo, podejmę się tego zadania, by opisać życiorys człowieka niezwykle barwnego. Pisarza, który spisał niewiele oprócz fabuły swojego życia – Andrzeja Bobkowskiego.
Przed laty określając kolejne generacje nie robiliśmy kalek ze Stanów mówiąc o „milenialsach” czy generacji Z. Byliśmy tu bardziej kreatywni i odnosiliśmy się do lokalnych doświadczeń, stąd pokolenie artystów, których wczesna młodość przypadła na czas II wojny światowej określano u nas jako pokolenie Kolumbów. Byli to ludzie dorastający już w wolnej Polsce, ale dotknięci tragedią wojny i okupacji. Na upartego można próbować wcisnąć Andrzeja Bobkowskiego w tej schemat, ale bardzo szybko okaże się, że tam zupełnie nie pasuje. Co, nawiasem pisząc, jest cechą charakterystyczną tego człowieka, którego ciężko wsadzić w jakąkolwiek jednoznaczną szufladkę. Urodził się w roku 1913, jeszcze kilka lat przed powrotem Polski na mapę świata. Ciężko zakładać, że pamiętał cokolwiek z kilku pierwszych lat życia, więc świadome dzieciństwo i okres młodzieńczy przeżył w II Rzeczpospolitej. Wychowywany był, jak sam określał „na łuku elektrycznym”, pomiędzy ojcem, zawodowym wojskowym i generałem, a posiadającą artystyczną duszę matką. Służba ojca wymagała od rodziny wielokrotnych przeprowadzek, natomiast najbardziej zżył się w latach szkolnych z Wilnem i Krakowem. Od najmłodszych lat przesiąkający kulturą i historią, Bobkowski pisał dziennik, wyrabiając powoli swój warsztat i styl. Był na tyle odbiegający od szkolnych standardów, że… nie zdał matury z języka polskiego. Wypracowanie określono jako zbyt przypominające felieton. Po poprawce rok później zdecydował się na studia ekonomiczne. I warto może tu nadmienić, że jego stryj, Aleksander Bobkowski, był ministrem skarbu w sanacyjnym rządzie. Ale do połączenie kultury z ekonomią należy dodać jeszcze ogólną sprawność fizyczną i siłę, o którą zadbał ojciec. To połączenie skutkowało w przyszłości rzadko spotykaną wrażliwością na świat, która doskonale łączyła w sobie wyczucie piękna z praktycznością i odczuciem własnej witalności.
Zrywanie ze schematami nie było jedynie pozą Bobkowskiego i przyjętym, fałszywym stylem bycia. Potwierdzał to swoimi decyzjami, czego przykład jego małżeństwa, zawartego skrycie, którego nie akceptowała najbliższa rodziną, uznając je za mezalians. W dość niejasnych okolicznościach młodzi małżonkowie wyjechali do Francji, która miała być dla nich przystankiem w dalszej drodze do Argentyny. W Paryżu zastał ich wybuch wojny, co wymusiło zmianę planów i ostatecznie Bobkowscy zostali we Francji przez kilka kolejnych lat. Sam pisarz zakasał rękawy (dosłownie) i żeby móc się utrzymać założył pralnię ręczną, którą nazwał z właściwym sobie humorem „Chlorcio i spółka pod wezwaniem Ducha św.” I z tym samym humorem, oraz domieszką złośliwości miał notować stan bielizny przynoszonej mu do prania. Atak Niemiec na Francję w 1940 roku zastał go jednak w fabryce amunicji, gdzie pracował już w biurze. Ewakuowany z Paryża tuż przed zawieszeniem broni i kapitulacją udał się na południe kraju, gdzie wpadł na pomysł powrotu do żony rowerem, objeżdżając przy okazji wybrzeże morza Śródziemnego. Podczas tej kilkutygodniowej wyprawy powstało jego opus magnum, czyli część dziennika, pisanego przez całą wojnę i wydanego w formie książki jako „Szkice Piórkiem”. Opis podróży po południowej Francji, wrażeń autora i jego i przemyśleń stanowi pokaźną i zarazem najlepszą część książki. Nie o „Szkicach Piórkiem” tu jednak mowa, a o samym Bobkowskim, który chcąc nie chcąc pokazuje bardzo dużo ze swojej osobowości w dzienniku. A jest to połączenie zachwyconego życiem, nawet podczas okupacji, erudyty i świetnego pisarza.
Po powrocie do Paryża Bobkowskiego dopadła konieczność odnalezienia się pod niemiecką okupacją. Wychodziło mu to różnie. Bywało, że wyjeżdżał na kolejne wakacje, bywało że wygrzebywał jedzenie ze śmietnika. Było to skutkiem decyzji podjętej na południu Francji, gdzie poczuł ukochaną przez siebie wolność i radość z życia. Postanowił wtedy nie dać się włożyć z powrotem do matrycy wypluwającej identyczne życiorysy. W Paryżu wciąż czytał, pisał, chodził do teatru i na koncerty. Angażował się w obronę polskich robotników, zarabiając na życie różnorako. Po wojnie jednak stracił zupełnie zaufanie do Europy i jej stanu ducha. Zafascynowany Francją, jej kulturą, tradycjami i bogactwem, obserwował stoczenie się jej na wielu poziomach. Szybka kapitulacja, kolaboracja z Niemcami, zafascynowanie marksizmem, marazm i dekadencja. Wszystko tak odmienne tak odmienne od poglądów Bobkowskiego, który nie tylko chciał brać od życia co najlepsze, ale przede wszystkim był człowiekiem czynu, dodatkowo mocno usadowionym w kulturze europejskiej, czującym jeszcze duchowe połączenie z piękną epoką końca XIX wieku. Spowodowało to decyzję bardzo śmiałą, czyli wyjazd z Europy. Bobkowscy zdecydowali się na Gwatemalę, kraj położony nie tylko na innym kontynencie, ale z zupełnie odmienną od Europy historią i stosunkami społecznymi.
Jak każda emigracja, tak i wyjazd do Ameryki Łacińskiej postawił przed Bobkowskimi wiele wyzwań. Z majątkiem w jednym kontenerze, z niewielką ilością gotówki, bez znajomości języka i zwyczajów wylądowali w nowym miejscu. Sam pisarz po latach twierdził, że ucieczka z Europy miała być także sposobem na możliwość pracy literackiej. Plany sobie, życie sobie, jak to najczęściej bywa. Primum vivere (najpierw żyć), mawiał sam Bobkowski i stwierdzenie to zażądało od niego rachunku. Utrzymywany początkowo przez żonę, próbował różnych zajęć, w końcu katorżniczą pracą otworzył własny sklep z modelami samolotów. Ten biznes przyniósł mu po latach sukces, gdzie wreszcie nie musiał martwić się o pieniądze. Nie zajmował się jedynie handlem w tej branży. Uczestniczył w zawodach, wyjeżdżał do Stanów sprawdzać swoje konstrukcje w innymi modelarzami. Były to czasy, gdzie z całej masy amatorskich konstruktorów szukano „perełek” do pracy w rozwijanej się prężenie branży lotniczej. Czasy Zimnej Wojny dawały impuls do wyścigu technologicznego, który obejmował nawet i ludzi zajmujących się „zabawkami”. Tym niemniej nie dane było mu nacieszyć się sukcesami. W 1958 roku zdiagnozowano u niego nowotwór mózgu. Zmarł trzy lata później.
Żona Bobkowskiego, Barbara, nie zdecydowała się na powrót do Europy. Pozostała w Gwatemali, do śmierci dbając o pamięć męża, archiwizując i tłumacząc jego teksty. Zmarła w latach 80-tych, spoczywając obok małżonka.
Andrzej Bobkowski nie zostawił po sobie wielkiego dorobku literackiego. Dziennik, kilka krótkich opowiadań, publicystyka drukowana w paryskiej „Kulturze”, listy. Tym bardziej o sile jego twórczości, w zasadzie o nim samym, przemawia liczba kolejnych wydań i opracowań jego tekstów. Był to człowiek nietuzinkowy, żyjący tym w co sam wierzył. A wierzył w jednostkę, w wolność, w piękno życia i dorobek europejskiej kultury wraz z jej systemem duchowo-filozoficznym. Oglądał w świetle tych pojęć wiele zjawisk, które wytworzył wiek XX, najczęściej z gorzkimi wnioskami. Przerobił też swoją emigrację i polskość, odwołując się niejednokrotnie do swojego mistrza literackiego – Conrada. Związków z polskością nie stracił nigdy, choć nigdy do kraju nie powrócił. Żył sprawami nad Wisłą, komentował je w listach i w publicystyce. Określany był i nazywany różnie, sam lubił mówić o sobie „chuligan wolności”, ale równie dobrze opisuje go też przydomek inny. Łączący w jednym słowie dwie złączone osobowości Bobkowskiego – Kosmopolak.

Andrzej Smoleń
Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.


