Eva – Kresy Family, wersja polska

6 kwietnia, 2018 Wyłączono przez Redakcja

Dzisiejszy wpis to nie historia emigracji z ostatnich lat. W tekście Eva opowiada losy swojej rodziny, na której dzieje w ogromny sposób wpłynęła historia XX wieku. Dwie wojny, zsyłka na Syberię, podróż przez 3 kontynenty i brak możliwości powrotu do Polski to elementy bardzo często wspólne w losach ludzi z tzw. „starej emigracji”, którzy w Anglii znaleźli się nie z poszukiwania lepszego życia, ale zostali tu przywiani wiatrem historii. Dziś Eva stara się zachować i propagować pamięć o kresowiakach i sybirakach, którzy osiedli w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej przez działalność stowarzyszenia „Kresy Family”.

Nazywam się Ewa Szegidewicz. Urodziłam się w Manchesterze, na tej samej ulicy, niedaleko tego budynku, w 1961 r. Nie jestem właściwie emigrantką, a Brytyjką, ale moja rodzina pochodzi z Polski. Moja mama urodziła się na Wołyniu w miejscowości Krzemieniec, w 1923 r. Mój dziadek był wojskowym osadnikiem i legionistą Piłsudskiego. Wstąpił do polskiej armii…Właściwie to nie była polska armia, ponieważ Polska w tamtym czasie nie istniała, to była armia austriacka. Urodził się 1897 r, miał zaledwie 14 lat i był zdeterminowany, by wstąpić do armii. Udał się w jakieś miejsce i zapytał czy może dołączyć, ale odpowiedziano mu: „wróć za dwa lata, jesteś zbyt młody.” Dziadek nie był szczęśliwy z tej odpowiedzi, bardzo chciał wstąpić do wojska, więc poszedł w inne miejsce i gdy znów go zapytano ile ma lat, odpowiedział że 16. „Dobrze, w porządku.” Nie sądzę, że było to takie proste, ale myślę że w tamtych czasach nie pytano zbytnio o dokumenty. Wstąpił więc do armii i jak już mówiłam był legionistą Piłsudskiego, kawalerzystą, dobrym jeźdźcem. Walczył w Bitwie Warszawskiej w 1920, nazywanej „cudem nad Wisłą”. Podobno Matka Boska ukazała się na niebie i pomogła naszym żołnierzom walczyć przeciwko bolszewikom. Możesz sobie wyobrazić jak wielka była rosyjska armia w porównaniu do polskiej, nie mam pojęcia jak oni to zrobili. Słyszałam historie, że bolszewicy strzelali do postaci Madonny Częstochowskiej, a ich broń się zacinała. (wg niektórych relacji nad polskim wojskiem podczas bitwy ukazała się Matka Boska – przyp. Red.) Czy to prawda – nie wiem, ale słyszałam tę historię wiele razy. Przez ten cud Polacy wygrali wojnę z bolszewikami.

Za wzięcie udziału w tej wojnie dziadek dostał 11 hektarów ziemi we wschodniej części Polski, którą nazywamy Kresami. Był wciąż młody – po dwudziestce – i nie wiedział co zrobić z tą ziemią. Nie mógł jej sprzedać, musiał się tam osiedlić. Był tam wysłany, by bronić granic w wypadku jakiejkolwiek, przyszłej inwazji rosyjskiej. Nie był rolnikiem i nie widział co robić. Jego ojciec był kowalem i był mieszczuchem, nie wiedział nic o rolnictwie. Były pewne obwarowania, kilka zasad dotyczących tej ziemi, nie każdy dostawał ją za darmo. Niektórzy ludzie mogli ją wykupić w zależności od tego kim byli w armii, jaki mieli stopień, czy ważną pozycję. Myślę, że dziadek dostał ziemię za darmo, ponieważ był młodym żołnierzem, zwykle walczącym w pierwszym szeregu. Jak już powiedziałam musiał coś zrobić z tą ziemią i nie widział od czego zacząć. Dziadek lubił sobie czasami wypić, lubił polską wódkę. Prawdopodobnie poszedł do jakiejś gospody i tam spotkał mojego pradziadka i jego brata. Byli nim totalnie oczarowani, ponieważ był żołnierzem i walczył jako legionista w wielkiej bitwie. Wybudował sobie małą stajnię dla konia i spał z koniem w zimie pomiędzy jego nogami, żeby trzymać ciepło. Nie miał żadnych zapasów, nie mam pojęcia jak sobie radził i jak długo to trwało, ale takie historie słyszałam jako dziecko. Mojemu pradziadkowi i jego bratu zrobiło się go żal i zaprosili do sobie: „chodź do nas!”

Mieszkali niedaleko od miejsca, w którym mój dziadek miał ziemię i gdzie mieszkał. Chętnie poszedł z nimi ponieważ miał tam szanse na ciepły posiłek. W domu była moja babcia razem ze swoimi siostrami i braćmi. Nie była zbyt szczęśliwa widząc gościa, była młodą dziewczyną po dwudziestce, i ojciec jej rozkazywał: „przynieś jakieś jedzenie, przynieś to, przenieś tamto”, i jak mówiłam, może tego nie okazywała, ale nie była zadowolona, że musi się zajmować gościem. Mama mojej babci umarła, kiedy babcia miała jedenaście lat, krótko po porodzie kolejnego dziecka, więc dziewczynki w rodzinie były jak mamy i dbały o dom. Dziadek przyszedł i był trochę zaskoczony, że młoda dziewczyna zajmuje się nim i jego koniem dając mu zboże. W każdym razie nie wiem jak długo to trwało, ale wizyty stały się coraz częstsze i dziadek się zauroczył babcią. Muszę tutaj wspomnieć, że dziadek miał na imię Adam, a babcia Ewa, więc dobrali się jak w korcu maku.

Po jakimś czasie dziadek oświadczył się, ale babcia nie chciała wyjść za niego i ta historia się powtarzała. Nie wiem po jakim czasie zniecierpliwił się i zapytał wprost: „Słuchaj! Zamierzasz wyjść za mnie czy nie?!” i złapał strzelbę, i wystrzelił w sufit w domu. Babcia wystraszyła się i opowiedziała: „dobrze, dobrze, wyjdę za Ciebie!”

Pobrali się w 1922 r, w listopadzie. Wtedy zaczęła się cała historia z budową domu w miejscu, gdzie dziadek otrzymał ziemie. Tam, gdzie mieszkała moja babcia był las, gdzie mogli ściąć drzewa i przetransportować drewno na ich gospodarstwo. Zajęło im to ponad rok, by wybudować dom. W tym czasie urodziła się moja mama, w sierpniu 1923 r. Dostali kilka zwierząt od mojego pradziadka, przetransportowali je do siebie i całkiem dobrze sobie radzili. Byli samowystarczalni, uprawiali pszenicę i zatrudniali pracowników na żniwa. Żyli sobie spokojnym i cichym życiem na farmie. Po prostu normalne życie i ciężka praca: wczesne pobudki by nakarmić zwierzęta, ale było to dobre życie.

Moja mam była jedynaczką, nie mieli więcej dzieci. Sprawy szły gładko, wiedli spokojne życie przez kolejne szesnaście lat. Później, w 1939 r. 1 września Niemcy napadły Polskę z zachodu, a trochę ponad dwa tygodnie później, 17 września Sowieci najechali ze wschodu. Chciałabym wiedzieć, co dziadek myślał w tamtym czasie. Nie sądzę, że był jakoś bardzo wystraszony. Myślę, że nie spodziewali się, że coś może im się przydarzyć. Oczywiście wiedzieli co się dzieje z wiadomości, w tamtych czasach nie mieli telewizji, ale mieli dostęp do gazet itd. Moja mama była w harcerstwie i czasami miała za zadanie obserwować samoloty, kiedy Niemcy robili przeloty, ale wciąż myślę, że nie było wśród nich wielkiego strachu, że to ich jakoś dotknie. Wojna miała zakończyć się szybko, ale tak niestety się nie stało.

Kilka miesięcy później, 10 lutego 1940 r., o trzeciej nad ranem, odwiedzili ich niespodziewani goście. NKWD zapukało do drzwi i powiedziano im, że mają 5 minut na spakowanie ciepłych rzeczy i opuszczenie domu. Było to spowodowane tym, że mój dziadek był dla nich zagrożeniem jako były żołnierz. Oczywiście był już rezerwistą, ale strzegł tej części Polski. Był jednym z pierwszych do wywózki, a były cztery fale deportacji. Pierwsza była 10 lutego 1940, a później kolejne w kwietniu i czerwcu 1940, a następnie w czerwcu kolejnego roku, 1941. Szacunkowo 1.7 miliona ludzi zostało zesłanych na Syberię. Jak powiedziałam dziadek był wyznaczony z powodu jego wojskowej przeszłości, był wielkim zagrożeniem dla Sowietów, jak policjanci czy urzędnicy państwowi. Dziadek był trzymany na muszce, pistolet lub karabin był w niego wycelowany. Próbował ich uspokoić i powiedział: „Słuchajcie, możemy o tym pogadać. Usiądźmy i napijmy się wódki…” NKWD-ziści nie zmierzali z nim czegokolwiek dyskutować, odpowiedzieli mu: „Spakuj ciepłe ubrania. Nie możesz tutaj zostać, zamierzamy zabrać was w bezpieczne miejsce.” Nie wiedzieli, gdzie to bezpieczne miejsce ma być. To była najzimniejsza zima jaką odnotowano – myślę, że w tamtym regionie było około -40 stopni, z wielkimi zaspami śniegu. Dziadek opowiadał, że miał krowę, która miała wkrótce rodzić i musiał ją doglądać nawet w nocy, więc zapytał: „co ze zwierzętami, mam krowę…”, a oni odpowiedzieli: „nie martw się o zwierzęta. Zadbamy o nie dla Ciebie. Po prostu nie możesz tu zostać w czasie wojny. Musimy iść!” Nie mieli więc żadnego wyboru.

Spakowali co tylko mogli i zobaczyli konie na zewnątrz. Nie jestem pewna, ponieważ słyszałam różne wersję tej historii, ale to mogły być ich konie. W jednych opowieściach NKWD-ziści przybyli swoim transportem, w innych użyli koni, które były już w gospodarstwie. Udali się na najbliższą stację kolejową i zostali zapakowani do wagonów bydlęcych, które już na nich czekały…bardzo niekomfortowa podróż. Zostali upchnięci do tych wagonów, było około 50-60 osób w każdym. Zostali zamknięci, było ciemno, z małym tylko oknem na górze, bez miejsc by usiąść. Mieli piecyk na środku, który używali w podróży do topienia śniegu by mieć co pić. W podłodze wagonu była wycięta dziura w podłodze, którą używano jako toaletę. Podróż na Syberię zajęła cztery tygodnie. Nie wiedzieli, gdzie jadą. Pociąg czasami zatrzymywał się bez ostrzeżenia czy innego znaku. Ludzie wtedy próbowali wysiadać by zdobyć jakieś jedzenie, zaczerpnąć świeżego powietrza, by po prostu wysiąść, a nagle, znów bez jakiegokolwiek ostrzeżenia pociąg odjeżdżał zostawiając ludzi. Niektórzy mieli szczęście i łapali kolejny pociąg kilka dni później, niektórzy zostawali i naprawdę nie wiem co się z nimi stało. Ludzie umierali w tych pociągach; dzieci, starsi ludzie…Ciała były wyrzucane z wagonów na tym pustkowiu, po prostu zostawały tam na śniegu. Straszne, okropne warunki. Gdy zachorowali nikt się nimi nie zajmował. Nie mieli żadnego jedzenia, czasami – jeżeli mieli szczęście – mogli dostać trochę wodnistej zupy (naprawdę obrzydliwą zupę rybną, lub coś podobnego). Jeżeli mieli szczęście udało się im zdobyć trochę chleba. Pamiętam jak mama raz opowiadała, że wyjrzała za okno i zobaczyła rosyjskiego żołnierza z workiem chleba i zawołała do niego po rosyjsku. Nie wiem gdzie nauczyła się rosyjskiego, ale powiedziała mu coś w stylu: „daj nam trochę chleba, my tutaj umieramy.” Spojrzał w górę i może przez jej akcent, nie wiem – może myślał, że była rosyjską dziewczyną – otworzył worek i rzucił bochenek chleba. Kiedy ludzie to zobaczyli w histerii zaczęli wyrywać jej ten chleb. Została jedynie z kilkoma okruszkami z całego chleba. Zbyt mało, żeby przetrwać, zbyt mało by zrobić cokolwiek.

Przybyli na Syberię i były już tam wybudowane drewniane baraki, gdzie zostali umieszczeni razem z innymi rodzinami. Natychmiast zostali przydzieleni do pracy. I znów mroźne temperatury, było – jak myślę – nawet – 50 stopni. Dostali pracę fizyczną na zewnątrz, ścinanie drzew, kopanie dołów w ziemi (w zamarzniętym gruncie). Powiedziano im, że jeżeli nie będą pracować, nie będą jeść. Na szczęście dziadek był silnym mężczyzną. Mieli do wypracowania normy – średnią, którą musieli wyprodukować każdego dnia – i kiedy nie wyrobili normy nie dostawali nawet kawałka chleba, czy czegokolwiek co tam dostawali do jedzenia. Dziadek potrafił skończyć swoją pracę i później pomagać mojej mamie skończyć jej, ponieważ miała tylko 16/17 lat i nie była w stanie pracować dostatecznie dobrze. Na koniec jeszcze mógł zrobić coś dodatkowo, by dostać ponadnormowe rację. Mama nie była w stanie wyrobić swoich… Moja babcia dostała przydział przy ścinaniu drzew. Nie jestem pewna czy udawało jej się kończyć tą pracę, ale ludzie po prostu nie mieli sił do takiej pracy. Nie mieli wystarczająco jedzenia by nabrać sił do pracy i po prostu umierali od niej, bo to było wręcz niemożliwe, by tak pracować. Jak oni przez to przeszli, naprawdę nie mam pojęcia. Nie wiem jak mogli to przetrwać.

Przeżyli dwa i pół roku w tej niewolniczej pracy i w 1941 r. Niemcy napadły Sowietów okupujących Polskę. Stalin spanikował, ponieważ teraz miał wojnę z Niemcami, choć myślał że są przyjaciółmi i może uwolnić się od wszystkich Polaków. Nagle Niemcy zaatakowali. Wystraszony wypuścił tych więźniów, ludzi których trzymał w tych obozach pracy. Nazwano to amnestią, ale to nie była amnestia, ci ludzie nie zrobili nic złego. Żyli sobie spokojnym życiem, nie próbowali wywołać wojny. Stalin wypuścił tych ludzi w nadziei, że dołączą do Armii Czerwonej i pomogą mu w walce z Niemcami…Polacy mieli inny pomysł, nie chcieli wstępować do Armii Czerwonej, chcieli swojej armii. Słyszeli, że w tamtym czasie generał Anders, który był więziony w Moskwie, został zwolniony. Słyszeli też, że polska armia formuje się w Persji (dzisiejszy Iran). Natychmiast ludzie jak mój dziadek próbowali się stamtąd wydostać (z Syberii – przyp. Red.) tak szybko, jak to tylko możliwe i wyruszyli na południe. Ta podróż prawdopodobnie była nawet cięższa niż deportacja, ponieważ odbywali ją na własną rękę. Wcześniej mówiono im co mają robić, teraz zostali puszczeni wolno bez pieniędzy i bez wiedzy, gdzie mają się udać. To było jak wielka ucieczka stamtąd. Musieli przeprawić się przez morze Kaspijskie statkiem, co było okropną podróżą samo w sobie. Ludzie zostali zapakowani na statek towarowy. Ponownie: pojawiły się choroby, ludzie umierali w strasznych warunkach. Nie wszystkich udało się uciec stamtąd. Stalin miał również pomysł, by dać im rosyjskie obywatelstwa, chciał by tam zostali. Każdy kto tylko mógł uciekał stamtąd tak szybko, jak tylko potrafił. Część ludzi nadal tam żyje i uważa siebie za Polaków, co jest wspaniałe. Wiem, że są pewne ruchy, które próbują ściągnąć ich z powrotem do Polski, ale to już inna historia…

Moja rodzina wydostała się stamtąd i mój dziadek wstąpił do armii, został natychmiast przyjęty ze względu na jego przeszłość. Moja mama myślała również o dołączeniu i pewnie zgodzono by się na to, ale nie mogli wziąć mojej babci. Była chora i powiedziano jej, że nie może z nimi iść. Mama musiała wybrać co zrobić…Czy dołączyć do armii z ojcem czy zostać z matką? Nie wiedziała co zrobić ale w końcu podjęła decyzję. „Nie idę do żadnej armii, nie umiem walczyć.” Została z moja babcią. Kobiety, dzieci i cześć mężczyzn – cywili – zostali zabrani do obozów dla uchodźców. Moja mama i babcia wylądowały w wschodniej Afryce. Mnóstwo osieroconych dzieci wylądowało w Indiach, część wywieziono a do Meksyku, cześć do Nowej Zelandii, zostały rozsiane po całym świecie.

Dziadek dołączył do drugiego korpusu i wyruszył z generałem Andersem. Został przeszkolony w Palestynie, jak myślę, i skończył pod Monte Casino walcząc w wielkiej bitwie. Nie mieli ze sobą kontaktu, przez całe 6 lat mama i babcia były w Afryce i nie wiedziały co się dzieję z dziadkiem, czy przetrwał, czy poległ. Nic, żadnej wiadomości. Możesz sobie wyobrazić szok kulturowy, którego doświadczyły przyjeżdżając do Afryki. Z mroźnych temperatur Syberii do gorąca Afryki, i zobaczyły czarnych ludzi. Czytały o czarnych ludziach w książkach, ale nigdy ich nie widziały. Nie tylko czarni, ale nadzy, czarni ludzie. To było po prostu za dużo. Wielu polskim kobietom to się nie podobało, ponieważ były tam małe dzieci i pytały tych ludzi czy mogą się czymś zakryć. I oni to robili. Afrykańczycy byli dobrzy dla Polaków. Znaleźli worki i przerobili je na ubrania. Próbowali też mówić po polsku. Jak to wyglądało, możesz sobie wyobrazić. Mieszkali w małych chatkach z dachami zrobionymi z liści bananowca. Mam zdjęcie mamy na zewnątrz takiej chatki. Nie mogły opuszczać obozowiska bez nakrycia głowy z powodu gorąca…na zewnątrz była dżungla. Nie można było się zbytnio oddalić ponieważ były tam dzikie zwierzęta, więc zostały ostrzeżone by nie chodzić nigdzie, po prostu przebywać w obozie. W większości to byli Polacy, musieli się urządzić po swojemu. Założyli szkoły, harcerstwo, różnego rodzaju rzeczy. Przekształcili to miejsce w mini Polskę podczas tego pobytu. Świętowali Boże Narodzenie po swojemu, ale jedzenie nie było dobre. Chcieli po prostu wrócić do domu, nie chcieli tam zostawać. Mam zdjęcie mamy (myślę, że to zdjęcie do paszportu), była nastolatką i wyraźnie widać, że jest nieszczęśliwa, po prostu chciała wrócić do domu.

Co działo się później? Polacy odegrali ważną rolę w bitwie o Monte Casino. Wygrali, ale gdzie później pójść? Co się stanie? Nie było możliwości na powrót do Polski. Drugi korpus właściwie był częścią ósmej armii brytyjskiej i dziadek walczył razem z brytyjskimi żołnierzami. Po wojnie żołnierze brytyjscy wracali do Anglii a razem z nimi polscy żołnierze. Wielu z nich osiedliło się w Szkocji w różnych miejscach. Wydaje mi się, że było ponad 250 przesiedleńczych obozów w całej UK. To był rok 1946, kiedy dziadek tutaj przybył. Dotarł do Liverpool’u. Było wiele statków przywożących żołnierzy. Nie możemy znaleźć żadnych dokumentów lub list żołnierzy. Muszą gdzieś być, być może nadal są w instytucie Sikorskiego, ale na tą chwilę nie znaleźliśmy żadnej listy żołnierzy przybywających tutaj. Było ich jednak wielu. Tysiące z nich zostało rozsianych po UK w polskich obozach przesiedleńczych. Rodziny próbowały skontaktować się ze sobą, dowiedzieć się gdzie są przez Czerwony Krzyż. Dziadek dowiedział się że babcia i mama są w Afryce. Zajęło mu dwa lata by się z nimi skontaktować i Brytyjczycy pozwolili rodzinom przyjechać tutaj.

Dziadek był w kilku obozach na terenie Cheshire (hrabstwo w północno – zachodniej Anglii – przyp. Red.) Ostatnim obozem był Calveley Camp w Nantwich. To tam moja mama przyjechała i dołączyła do niego. Mama i babcia przyjechały z Mombasy do Southampton w 1948 r. i kiedy przyjechały babcia była chora, była chora przez cały czas pobytu w Afryce. Miała gruźlice i spędziła całe 6 lat w Afryce w szpitalu, to była poważna choroba. Gdy tylko przyjechały wysłano ją do polskiego szpitala w Wrexham na operację płuc i usunięto jej jedno płuco. Była dopiero po pięćdziesiątce w tamtym czasie i powiedziano jej, że nie wiedzą co mogą dla niej zrobić. Mogła umrzeć lub przeżyć z jednym pozostałym płucem. Była bardzo słaba. Nie wiem jak jej się to udało, ale przetrwała i dożyła do wspaniałego wieku stu lat. Sto lat i osiem miesięcy. Przeżyła Syberię, przeżyła Afrykę, wszystkie podróże i operację tutaj w Anglii i żyła jeszcze kolejne 50 lat z jednym płucem. Niesamowita kobieta! Każdy mówił, że była świętą – to był cud, jak dożyła swojego wieku.

Mama była z dziadkiem z obozie, który został wkrótce zamknięty. Żołnierze zostali zdemobilizowani i zostawieni, by znaleźć pracę i się osiedlić. Nie było możliwości by wrócić do Polski, żadnego sposobu. Część Polaków próbowała, ale zorientowali się jak to trudne – Polska stała się krajem komunistycznym. Gospodarstwo, które zostawili zostało przejęte przez Rosjan i Ukraińców (ta ziemia leży teraz na Ukrainie) Polacy wnieśli wielki wkład w II wojnie światowej walcząc z Niemcami ramię w ramię z żołnierzami brytyjskimi, a kiedy przyszło do parady zwycięstwa w 1946 r. w Londynie nie zostali zaproszeni ze strachu, by nie drażnić Stalina. Nie mogę wręcz uwierzyć, że te rzeczy się działy…nie do wiary.

Dziadek miał dość podróży i walk, i jak wielu młodych Polaków, którzy przybyli tutaj nie chciał żyć w UK: „Nie chcemy tutaj zostać!” Wielu wyemigrowało do Ameryki, do Kanady. Dziadek miał dwóch bratanków, którzy walczyli razem z nim podczas wojny i oni właśnie wyemigrowali do Kanady, oboje. Dziadek nie chciał jechać, miał dość. Miał pracę na stacji kolejowej, naprawiał stare lokomotywy i oszczędzał pieniądze, aż kupił mały domek w Crewe, gdzie osiadł. Mama znalazła pracę w Manchsterze. Dostała posadę w jednej z dużych restauracji na Piccadilly, więc się tam przeprowadziła. Później poznała mojego ojca, który również był Polakiem. Był żołnierzem generała Maczka. Pobrali się i zamieszkali niedaleko polskiego kościoła, w miejscu gdzie jest teraz szpital dentystyczny. Urodzili im się mój starszy brat i siostra: Jerzy i Rozalia, i zamieszkali w Withington. Stracili trochę kontakt z polską społecznością z powodu sporego dystansu. W tamtym czasie, w latach 50 – tych, nie było tak dużo samochodów. Kiedy mój brat zaczął chodzić do szkoły nie umiał mówić po angielsku. Wszystko co słyszał w domu to było to, co moi rodzice i dziadkowie mówili, więc było mu ciężko. Oczywiście, jako pięciolatek łapiesz język bardzo szybko, ale to wciąż nie było to. Miał zabawne imię…przez takie imię dzieci dokuczają, nikt nie umiał je poprawnie wypowiedzieć. Nie znasz języka, masz obcy akcent – był urodzony tutaj, ale wciąż… Miał polski akcent i dzieci śmiały się z niego. Jak już powiedziałam łapał język bardzo szybko i kiedy wracał do domu mówił do mojej siostry po angielsku i było już jej łatwiej, kiedy zaczęła szkołę. Mówiła już po angielsku i moi rodzice z dziadkami również zaczęli trochę mówić po angielsku, ponieważ było im bez tego ciężko. I znów, kiedy przybyli do Anglii nie było dla nich absolutnie nic, nie było nic polskiego jak jest teraz. Teraz każdy sklep na rogu to polski sklep. Nie było polskiego kościoła. Polska społeczność – Polacy, którzy się tu osiedlili – kupiła kościół (wcześniej angielski), przerobiła go na polski, sprowadziła księdza. Założyli szkołę sobotnią. Dyrektorką szkoły byłą jedna z osób, które przybyły tutaj z Syberii. To, co dziś ma polska społeczność jest tym co oni budowali 50 lat temu. Kiedy tu przyjechali nie mieli nic, żadnych pieniędzy, musieli zintegrować się z brytyjskim stylem życia, co nie było proste – nie było takie jak dziś. Musieli się uczyć czytać i pisać, nie mieli pomocy. Nie wybrali przyjazdu tutaj i nie mieli innego wyboru jak tylko osiąść tu i się zintegrować.

Urodziłam się 10 lat później i wtedy już słyszałam oba języki w domu. Było mi o wiele łatwiej. Moi rodzice nie zmuszali nad do chodzenia do polskiej szkoły i uczenia się polskiego, bo nie myśleli, że będziemy go używać. Nie wierzyli, że kiedykolwiek wrócą do Polski. Żałuję, że nie mówię po polsku. Potrafię przeczytać parę słów tu i tam (Eva pokazuję na tablicę upamiętniającą kresowiaków), ale mam problemy z językiem i wymową. Mówię dobrze po polsku ze „starą emigracją”, ponieważ oni nie przejmują się moimi pomyłkami, nie śmieją się ze mnie, ale z młodszymi Polakami wstydzę się rozmawiać po polsku. Należę do zrzeszenia Przyjaciół Polskich Weteranów w Manchesterze. Jestem vice przewodniczącą tej organizacji i chodzę na comiesięczne spotkania, które są prowadzone po polsku. Rozumiem co się tam mówi przy stole, ale jak przychodzi do odpowiedzi, zawsze odpowiadam po angielsku.

To właśnie moja historia, jak znalazłam się w UK. Myślałam, że wiem kim byłam, aż 10 lat temu zmarła moja mama i pewne rzeczy zaczęły przechodzić mi przez głowę. Miała masę pytań, których nigdy nie zadałam. Zaprzeczałam mojemu pochodzeniu. Przestałam mówić tym swoim łamanym polskim, którym mówiłam w domu. Mama była ostatnią, która odeszła. Nie wiedziałam czy jestem Polką czy Angielką. Męczyło mnie to, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ostatnie 20 lat życia mojej mamy było ciężkie. Miała osteoporozę, jeździła na wózku inwalidzkim. Miała to jeszcze z wypadku na Syberii. Przeprawiała się przez rzekę małą łódką i łódź się wywróciła, a ona była w mroźnej wodzie przez ponad godzinę. Nie umiała pływać. Część jej przyjaciół, którzy byli z nią w łodzi potrafiło pływać i dostali się z powrotem na łódź. Mama trzymała się krawędzi łodzi końcówkami palców. Jacyś Rosjanie byli tam, jedli drugie śniadanie na brzegu rzeki, i powiedzieli jej: „Musisz wierzyć w Boga, powinnaś być już martwa. Nie mogłaś przetrwać w takiej temperaturze.” Następnego dnia musiała iść z powrotem do pracy…nie ma pracy, nie ma jedzenia. Zmarła w wieku 84 lat zostawiając wielką pustkę w moim życiu. Nie wyszłam za mąż, nie mam dzieci. Zaczęłam przeglądać jej fotografie z Afryki. Znalazłam jej paszport z Techeranu i zaczęłam rozmyślać o jej i jej rodziców życiu, i chciałam się dowiedzieć więcej. Wtedy uświadomiłam sobie, że nie zadałam żadnych pytań, np. nie zapytałam dziadka „jak to było mieć 14 lat i służyć w wojsku?” Słyszałam ich historie wiele razy, ale tak naprawdę nigdy nie przerywałam ich pytaniami. Brałam je za pewnik. Dziadek był bardzo ważnym człowiekiem, ale równocześnie nikim szczególnym. Zwykłym mężczyzną, który walczył na dwóch wojnach. Nie miał wysokiej rangi. Nie został kapralem czy sierżantem, ale tylko dlatego że odmówił stopnia sierżanta, ponieważ nie chciał rozkazywać swoim kolegom podczas walki. Chciał być po prostu jak oni.

Cztery lata temu pomogłam założyć organizację „Kresy Family” i działamy naprawdę prężnie. Jeździmy po całej Anglii próbując promować nasze historie brytyjskiej społeczności. Zrobiliśmy wystawę, największą na świecie o historiach rodzinnych zatytułowaną „Jak myślisz – kim jesteś?”, trzydniowe wydarzenie. Jest ogromna potrzeba wśród ludzi, by zbierać takie informację o swoim pochodzeniu, by dowiedzieć się, kim się jest.

http://www.kresyfamily.com/