Czarny łabędź

Czarny łabędź

7 grudnia, 2025 Wyłączono przez Redakcja

Efekt motyla to zjawisko, w którym obiektywnie błaha rzecz wywołuje dalekosiężne i poważne skutki. Metaforycznie opisuje się je ruchem skrzydeł motyla, który może wywołać huragan na innym kontynencie. Takiego ciągu zdarzeń udowodnić się nie da, to bardziej poezja niż fizyka, a dodatkowo siła przykładu wzmacniana jest przez to, że motyl jest nieświadomy niszczycielskiej siły swoich skrzydeł. Motyl nie korzysta jednak z Internetu czy innych nowoczesnych form współczesnej komunikacji. A są one czymś, co może potęgować zjawisko, sprawiać, że staje się bardziej namacalne i obserwowalne. I w konsekwencji w skomunikowanym świecie motyl nie jest tylko niewinnym stworzeniem, które wywołuje daleką katastrofę swoim naturalnym ruchem. Dzisiejszy cwany motyl może być sprawnym manipulatorem, świadomym mocy swoich działań.

Możliwości dynamicznej i błyskawicznej komunikacji wpływają na wiele dziedzin życia. Jednocześnie cyfrowa rzeczywistość bywa nie tylko odbiciem prawdziwego świata, dla wielu pozostaje jedynym znanym i bezpiecznym środowiskiem. A ponieważ nie da się zupełnie wejść i żyć jedynie w wirtualnej rzeczywistości, bywają takie strefy, gdzie rzeczywistość porusza się dwiema, równoległymi drogami. Człowiek zajmujący się tradingiem nie potrzebuje do pracy niczego więcej poza biurkiem, komputerem oraz podłączeniem do Internetu. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy to kupuje akcje sieci handlowych czy wielkich holdingów rolniczych i dorabia się na spekulacji tymi papierami. Koniec końców jednak fizyczność zmusza każdego do robienia zakupów spożywczych w lokalnych sklepie. Marzący o zrobieniu majątku na giełdzie zwykle nie marzy o samych jedynie cyferkach na ekranie monitora. Najczęściej nie śni też o możliwości kupna wirtualnego gadżetu w grze komputerowej. Pożądane bogactwo zapewne kojarzyć się będzie z samochodem, zegarkiem, egzotyczną wycieczką i tak dalej. Nie jest to felieton o wartości pieniądza czy jej braku w samych cyferkach, bo to zagadnienie szersze niż zadany temat, choć wciąż z nim związane. Niemniej nie da się ukryć, że wartość prawdziwa, realna, namacalna, ta pożądana i wyobrażona nie jest zredukowana do samych liczb. Nawet jeżeli ktoś marzy o wygranej na loterii i do momentu losowania pozostaje multimilionerem, to sama kwota potencjalnej wygranej jest atrakcyjna tylko dlatego, że chwilowy bogacz wyobraża sobie, co za wygrane pieniądze sobie kupi. I jest to prawidłowość, która odnosi się także do tych sytuacji, gdy u zmarłej, samotnej babci ktoś odkrywa majątek schowany pod poduszką. Te papierki, czasami składane przez wiele lat, to poczucie bezpieczeństwa, szczególnie ważne dla tych, którzy w życiu już raz stracili wszystko czy cierpieli głód. Zielone (najczęściej jeszcze) banknoty to nadzieja, że w sytuacji poważnego kryzysu uda się kupić żywność czy zachować życie.

Odkładanie kolejnych papierków to przykład dość prosty, ale jednocześnie łatwo zrozumiały. Wręcz namacalny. Śmieszny dla tych, którzy majątku nie chcą tylko zachować, ale i pomnożyć. Systematyczne dorabianie się i skupowanie takich aktywów jak ziemia, domy czy złoto jest już schematem z przeszłości. Marzący o fortunie młody człowiek nawet nie śni o założeniu fabryki, jak Borowiecki z przyjaciółmi w Ziemi Obiecanej. „Ty nie masz nic, ja nie mam nic – w sam raz na założenie fabryki” – pada w powieści i filmie, co jest oczywistym paradoksem, ale i wskaźnikiem, jak bardzo zmieniły się czasy, bo kto dziś na starcie dorosłego życia marzy o posiadaniu linii produkcyjnych?…

Jeżeli nie przemysł, to może handel? W teorii nic nie stoi na przeszkodzie, by tanio kupić i drożej sprzedać, ale w tradycyjnym ujęciu wymaga to pewnego wysiłku, magazynowania towaru, transportu, słowem – wszystkich uciążliwości związanych z fizycznością świata. Rzeczy ważą, mają gabaryty, wady produkcyjne, niektóre surowce należy odpowiednio przechowywać… i temu podobne. Okazuje się, że da się obejść i te problemy, uczynić handel przyjemniejszym i łatwiejszym. Z pomocą przychodzi giełda, która pozwala na banalnie proste operacje kupna i sprzedaży. Czym można handlować? W pierwszej kolejności: akcjami przedsiębiorstw. Ale to nie jedyna możliwość współczesnego spekulanta zza komputera, bo może on kupić na przykład ropę naftową, uran czy metale szlachetne, nie widząc przez całe życie żadnego z tych surowców na oczy. Zrobi to za pomocą funduszy, które (jak te deklarują) przechowują fizyczny surowiec w swoich magazynach. Trader może więc dokonać dziesiątek transakcji dziennie, nie mając żadnego dostępu do „swojego” dobra. Można też handlować długiem, państwowym lub korporacyjnym. Można kupować i sprzedawać waluty – zarówno te „realne”, jak i wersji „krypto”. Do tego można posiadać udziały w funduszach, które zbierają akcje z danych rynków czy też określonych gałęzi przemysłu, a nawet wykupują nieruchomości. Ale oczywiście nie wyczerpuje to zagadnienia, bo kreatywność rynku finansowego nie pozwala na życie w banale prostej zależności kupno-sprzedaż. Można handlować za pożyczone pieniądze, można wypożyczać akcje, można „zakładać” się o cenę kursu danych aktywów, można pożyczać pieniądze w jednej walucie, by kupować akcje w innej. Nie zawsze są to decyzje podejmowane jedynie przez finansistów i specjalistów w niuansach giełdowych. „Frankowicze”, czyli ludzie, którzy brali kredyty na zakupy nieruchomości w szwajcarskiej walucie, to grupa Polaków na tyle liczna, że zmiany kursu franka miały wpływ na polską gospodarkę, bo jeżeli rzesza ludzi wpłacała do banku co miesiąc dwukrotnie większe raty kredytu, to nie mogła puścić tych pieniędzy w obieg. Ale to i tak drobne w porównaniu z kapitalizacją naprawdę wielkich podmiotów, bo na przykład wartość najwyżej wycenianej spółki w USA jest kilkukrotnie większa niż całe PKB Polski.

Kilka powyższych faktów to przykłady czynników wskazujących na wrażliwość systemu finansowego. Oczywiście nie jest to kompletna lista i sprawy można jeszcze mocniej komplikować. Jeżeli ktoś zakłada, że w zasadzie całość i tak przypomina świat realny, bo w końcu ktoś kupuje i ktoś sprzedaje aktywa, to ma rację o tyle, o ile dobrze zdefiniuje „ktosia”. Wielka część zleceń to wykonywane automatycznie transakcje, które operują na odpowiednich danych, na przykład reagują na poziom ceny. Spekulant nie spogląda nerwowo na cyferki, trzymając palec gotowy do wciśnięcia „kup” czy „sprzedaj” w momencie osiągnięcia danego poziomu. Wystarczy, że ustawi limit, by algorytm dokonał transakcji za niego. W oczywisty sposób można automatyzować proces w sposób bardziej wyrafinowany i pozwalać algorytmom handlować w oparciu na innych, bardziej skomplikowanych wskaźnikach.

Tak jak w szulerni próbuje się zyskać przewagę nad przeciwnikiem przez coraz to wymyślniejsze metody oszustwa, tak na rynku finansowym również poszukuje się możliwości zoptymalizowania procesu. To naturalne zjawisko w miejscach, w których gra się o pieniądze, szczególnie pieniądze poważne. W podejrzanej spelunie będą to karciane sztuczki przy ich rozdawaniu, w świecie finansjery – próby analiz i doszukiwania się prawidłowości w wykresach i wskaźnikach. Dane potrafią zachwiać kursami w sposób wyraźny. Te podstawowe liczby to choćby inflacja, stopy procentowe, stopa bezrobocia, wskaźniki produkcji czy indeks zamówień. Ale można analizować też nastroje zarządzających, odczucia inwestorów czy inne informacje z rynku. Gra jest naprawdę warta świeczki, bo o ile w normalnym życiu zmiana ułamka procenta jest niezauważalna, o tyle przy wielkich kapitalizacjach mówimy tu, z perspektywy zwykłego zjadacza chleba, o naprawdę wielkich majątkach. Dlatego niejednokrotnie przed datami publikacji danych czy decyzji – szczególnie jest to widoczne w przypadku amerykańskiego FEDu (banku centralnego), który ustala stopy procentowe w USA – na rynkach jest nerwowo i zmiennie. Ale oczywiście opieranie się na wskaźnikach w momencie ich publikacji byłoby (po raz kolejny) zbyt proste. Cóż stoi na przeszkodzie, by przewidywać odpowiednie liczby albo decyzje i wyprzedzać ruch szerokiego rynku? Są ludzie, którzy bardzo dokładnie analizują wypowiedzi szefów banków centralnych, by obstawiać ich decyzje i podejmować ruchy inwestycyjne wcześniej.

Dostęp do wiedzy, która zarezerwowana jest dla nielicznych, to marzenie wielu inwestorów. Kto nie chciałby z wyprzedzeniem znać strategicznych decyzji spółek czy instytucji, które wpłyną na rynek finansowy i odpowiednio się do nich ustawić? Najczęściej zwykły inwestor nie ma takiej możliwości, stąd może próbować interpretować zachowania i wypowiedzi ludzi ze świecznika. Internet na to pozwala, szczególnie social media.

Podobno świat jest tak szeroko skomunikowany, a liczba interakcji i znajomości tak duża, że dowolnych dwoje żyjących ludzi oddziela maksymalnie siedem innych osób. To znaczy, że ja znam kogoś, ktoś ktosia, kolejny ktoś kolejnego i tak dalej, aż w ostateczności siódmy ktoś zna daną osobę na świecie. Rozbawił mnie swego czasu fakt, że od Donalda Trumpa dzielą mnie zaledwie dwie osoby. Ale do prezydenta Stanów Zjednoczonych wirtualnie mam jeszcze bliżej, podobnie zresztą jak każdy, kto ma dostęp do Internetu. Wystarczy dziś kliknąć „follow”, by mieć natychmiastowe powiadomienia o wpisach i aktywnościach ludzi, z którymi w normalnych okolicznościach nie mielibyśmy szans wejść w jakąkolwiek interakcję. Część kont znanych osób prowadzona jest przez agencje, które dbają o wizerunek swojego klienta i ściśle kontrolują, co pojawia się w sieci pod jego nazwiskiem. Ale są też tacy użytkownicy, którzy ku utrapieniu speców od PR-u łapią za klawiaturę i telefon, jak się wydaje – osobiście. W swojej pierwszej kadencji Donald Trump straszył na Twitterze Kim Dzong Una swoim przyciskiem odpalającym rakiety z głowicami nuklearnymi. Bóg jedyny wie, jak blisko byliśmy od pierwszego w historii wypowiedzenia wojny w social mediach. Nieobliczalne skutki spontanicznych wpisów poprzednia administracja Twittera postanowiła ograniczyć, banując samego Trumpa. Oczywiście pociągnęło to za sobą reakcję przez wykupienie medium przez Elona Muska oraz stworzenie alternatywnej platformy starego-nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

W swojej drugiej kadencji Donald Trump uczynił z nieprzewidywalności stan dość dobrze oswojony. Przewidywalne niepewność i chaos, jakkolwiek nielogicznie to brzmi. To, co wywoływało na rynkach finansowych panikę jeszcze kilka miesięcy temu, dziś wydaje się częścią rzeczywistości. Niemniej zapowiedzi ceł, ich odwoływanie, przerzucanie się stawkami, nakładanie taryf na zamieszkane jedynie przez pingwiny wysepki dołożyły kolejną, ciekawą zmienną do barwnej mozaiki świata finansjery. Doceniają to z pewnością żartownisie i koneserzy memów, zapewne także ci traderzy, którzy w dużej zmienności mogą upatrywać większych szans. Mniej zadowoleni za to są ludzie działający w prawdziwej gospodarce i realnym biznesie, które potrzebują przewidywalności. Donald Trump zresztą jest tu tylko przykładem, bo gdyby nie on, to pojawiłby się zapewne ktoś inny. Ot, taka kolej wypadkowa rzeczy, które mają miejsce od wielu lat. Zmienił się świat, zmieniły się reguły gry, zmieniła się kultura, także ta osobista, sposoby komunikacji i szybkość przepływu wiadomości. Proszę więc potraktować tu przywołanego prezydenta USA jako pewien symbol epoki, nie zjawisko samo w sobie.

Bardzo często określa się światową gospodarkę jako system naczyń połączonych. W tym opisie krążące pieniądze są jak woda, która przepływa zgodnie z zasadami fizyki i grawitacji. Zaburzenie poziomu w jednym naczyniu wpłynie w końcu na pozostałe. To prosty do zrozumienia schemat. Rzeczywista ekonomia jest powiązana w sposób bardzo skomplikowany. Trudno ją ująć detalicznym opisem, zachowując obraz ogólny, oraz trudno opisać w zarysie, nie gubiąc szczegółów. Bo przecież rynek finansowy bywa rozprzężony z prawdziwą gospodarką. Państwa są zadłużone, i to nie u Jowisza, jak głosi znany mem, ale u instytucji, takich jak na przykład fundusze emerytalne. Wielkie fundusze są naprawdę wielkie, tak jak i firmy, które wyceniane są w wartościach wprost absurdalnych i trudnych do zrozumienia. Tak samo jak długi. A te inne państwa są wiarygodne, bo mają w ręku papier dłużny innego kraju. Na giełdach handlują algorytmy, a całe rzesze próbują znaleźć złotego Graala wykresów i wskaźników. Inwestowanie na kredyt potrafi rozbujać rynkami, podobnie jak informacja o nastroju szefa banku centralnego. Chocholi taniec w deszczu gotówki branej z powietrza.

Łatwo tu o efekt motyla, choć w branży nazywa się to czarnym łabędziem, czyli czymś, czego nikt się nie spodziewa. Choć bardziej uzasadnione byłoby tu nawiązanie do łabędzia szarego, czyli sytuacji dającej się wyobrazić, ale takiej, w którą mało kto wierzy. Na przykład jeden wpis w mediach społecznościowych, wywołujący prawdziwą panikę na rynku i potężny krach finansowo-gospodarczy, a następnie całą serię dramatycznych wydarzeń, skutkujących wręcz zawieszeniem spłaty zobowiązań przez państwa. Finansowe tsunami, zmiatające obecny system do postaci połamanych i gnijących zgliszczy. Niemożliwe tak jak motyl powodujący huragan. Tak samo przecież post umieszczony w Internecie pod wpływem impulsu nie pociągnie za sobą tak szerokich konsekwencji jak, na przykład, niewyobrażalne zdewaluowanie wartości kont przyszłych emerytów.

(Felieton napisałem w październiku 2025 roku).


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.