
Światłoczułość” – Jakub Jarno
11 maja, 2025O tej książce jest tak głośno, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Musiałam sięgnąć i przeczytać, choćby po to, by wyrobić swoją opinię na jej temat.
„Światłoczułość” to opowieść poruszająca i wzruszająca, ukazująca piękną, choć zarazem tragiczną historię relacji. To nie jest typowa literatura obozowa czy wojenne opowieści, które często manipulują emocjami czytelnika, grając na jego współczuciu i skłaniając do jednoznacznych ocen. Ta historia opowiada o miłości dwojga dzieci, które wojna brutalnie rozdzieliła, a mimo to ich uczucia i nadzieja na przyszłość pozostają niezniszczalne. Trudno też mówić mi o niej jako o powieści. Dla mnie to raczej proza poetycka.
Może dla młodszych czytelników będzie ona odkrywcza. Tego typu opowieści wojenne są mi doskonale znane, bo słyszane z ust babci, dziadka i ich sąsiadów czy członków rodziny. Nie zaskoczyły mnie ani opisy okrucieństw żołnierzy, ani relacje międzyludzkie w tamtym czasie. Słyszałam i o dobrych Niemcach, i o polskich antysemitach, chociaż podczas lekcji w moich szkolnych czasach taka retoryka była zakazana.
Narratorem „Światłoczułości” jest Witold Szczombrowski, chłopak, który jako mały chłopiec doświadczył największej traumy — stracił matkę podczas niemieckiego ataku na jego wieś w czasie II wojny światowej. Jakiś czas wcześniej przy pasieniu zwierząt gospodarskich poznaje Żerkę — dziewczynę o nieodgadnionej duszy, z którą postanawia uciec, by ratować swoje życie i wolność po wejściu żołnierzy na wołyńską wieś i zrównaniu jej z ziemią. Ich wspólna tułaczka i bezcelowe wędrówki po zniszczonej wojną okolicy kończą się w pewnym momencie, bo dzieci zostają rozdzielone. Dziewczynę odnajduje rodzina i zabiera do siebie. Chłopiec zostaje przygarnięty przez Zofię i Feliksa Szczombrowskich, którzy traktują go jak własne dziecko, dając mu schronienie i opiekę w czasach pełnych niepewności.
Pewnego dnia Witek otrzymuje od Żerki list, co staje się dla niego promykiem nadziei i przypomnieniem o ich więzi. Tęskniąc za swoją bratnią duszą, chłopiec nawiązuje z nią korespondencję. Ba! Uczy się dla niej czytać i pisać. Epistolarna więź trwa aż do momentu, gdy wieś na Wołyniu znów zostaje zaatakowana. Witek zostaje wyposażony przez opiekunów w kilka przedmiotów, dokument tożsamości i trochę pieniędzy — symbole jego przetrwania i nadziei. Chłopiec znów ucieka, zdany na własne siły i odwagę. Przemierzając lasy, staje się świadkiem największych okropieństw wojny. Witek trafia w końcu do bardzo złego człowieka, Polaka, który traktuje go jak żydowskiego parobka. Bije i trzyma w piwnicy wraz z inną dziewczynką. Przez cały ten czas towarzyszy mu myśl o Żerce — dziewczynie z pasionki, z którą ma nadzieję jeszcze kiedyś się spotkać. Tymczasem Żerka trafia na roboty do Generalnego Gubernatorstwa, do dobrego Niemca, żyje na tyle dobrze, na ile to możliwe. Pisze listy, które nie trafiają do adresata.
Te listy krążące pomiędzy chłopcem i dziewczynką, i pisane później w nadziei na ich odczytanie, to kwintesencja opowieści Jakuba Jarno. Gdyby nie one, być może nie przetrwali by wojny. Czytałam już podobną książkę. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć tytułu poleconej mi w liceum lektury uzupełniającej przez polonistkę. Pamiętam tylko, że cała książka składała się z listów arystokratki do narzeczonego, opisujących życie wraz z rodziną na zesłaniu. Kiedy spotkali się po wojnie, okazało się, że narzeczony nie wiedząc, że ona żyje, ożenił się z inną kobietą.
W czasie czytania towarzyszyła mi także myśl, że czytałam już coś podobnego. Nie chodzi mi ani o konstrukcję bohaterów, ani o fabułę, a o język powieści. To swoisty rytm słów i zdań oraz poprzestawiane słowa w zdaniach tak, by brzmiały jak sentencje. Ciekawy zabieg literacki, choć na dłuższą metę trochę męczący. Miałam też problem z rozróżnieniem w kilku miejscach, czyj głos do mnie przemawia i chwilę zabierało mi zorientowanie się czy właśnie śledzę losy chłopca czy dorosłego Witolda. Czytałam e-booka, być może w wersji papierowej było to inaczej zaznaczone fontami, by z łatwością przeskakiwać od jednej myśli do drugiej podczas lektury.
Pojawiło się wiele spekulacji, kto tak naprawdę chowa się za nazwiskiem Jakuba Jarno. Bo, że to nie jest literatura, którą napisał debiutant mieszkający w chacie na skraju wsi pod lasem i unikający pokazania twarzy i przybycia na spotkania autorskie, to raczej pewne. Świadczy o tym zarówno renomowane wydawnictwo, które książek debiutantów nie wydaje, jak i rozmach promocyjny, by o powieści dowiedział się każdy, kto tylko nie omija księgarni szerokim łukiem. Poza tym, w obecnym polskim świecie wydawniczym, zebranie wokół autora dużej społeczności w mediach społecznościowych i aktywne uczestnictwo w promocji i sprzedaży książki jest wręcz warunkiem koniecznym, a przynajmniej mile widzianym. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że jak zauważają inni wydawcy i dziennikarze związani z kulturą, takie działania wokół powieści „Swiatłoczułość” – „obniżają zaufanie czytelników do informacji w sieci” i „książka ta robi krzywdę prawdziwym debiutantom, którzy nie mogą liczyć na taką promocję, nawet jeśli napisali prawdziwe powieści”.
Pomijając kontrowersje związane z autorskim pochodzeniem książki, „Światłoczułość” to historia, która skłania do refleksji nad siłą miłości, nadziei i ludzkiej wytrwałości w obliczu największych tragedii. To opowieść o tym, jak wojna i okrucieństwo mogą rozdzielić ludzi, ale jednocześnie nie zniszczyć ich ducha i pragnienia życia. To również hołd dla tych, którzy mimo wszystko potrafili znaleźć w sobie odwagę, by kochać i wierzyć w lepsze jutro.
Do przeczytania zachęca także piękna, minimalistyczna okładka, choć tytułu na niej widniejącego nijak nie potrafię sobie wytłumaczyć.

Róża Wigeland
Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction. Jej priorytetem jest po prostu dobre życie. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym.