PolExit

PolExit

14 października, 2021 Wyłączono przez Redakcja

         Wejście w trzecią dekadę XXI wieku przyniosło zakończenie pewnej, ciągnącej się od kilku lat telenoweli, choć wydarzenie to, przez pandemię i kolejne falę lockdown’ów, być może zostało przez nas niedocenione. Mowa oczywiście o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. „Za mało czasu minęło. Trudno jeszcze oceniać.” – powiedział w 1972 roku chiński dyplomata, pytany o skutki rewolucji francuskiej. Jeżeli brać chińską, tak szeroką perspektywę do oglądania dziejów, to Brexit i jego skutki oceniać będą mogli historycy, i to po przeminięciu wielu pokoleń. Dziś jednak można chyba nieśmiało zasugerować, że Brytyjczycy spadli na cztery łapy, zwłaszcza biorąc pod uwagę kreślone jeszcze kilka miesięcy temu czarne scenariusze. To zwycięstwo, a przynajmniej uniknięcie spektakularnej porażki, może zachęcać i inne narody do odważniejszych głosów, kwestionujących członkostwo ich krajów w UE.

         Środowiskiem wprost nawołującym do wykonania podobnego posunięcia jest w Polsce Ruch Narodowy. Głosu takiego nie można marginalizować, ze względu na to, że RN ma swoich przedstawicieli w polskim sejmie. To już nie tylko grupa młodych gniewnych, organizująca marsz niepodległości, a mająca wpływ na polskie życie polityczne siła. I choć jest ona niewielka, to jest zauważalna, ponieważ choćby w kwestii Unii stawia się w poprzek tym nurtom, które do niedawna wydawały się w Polsce nienaruszalne i nienegocjowalne. Choćby tylko z tych powodów warto przyjrzeć się wizji, jaką kreśli Ruch Narodowy i jak postrzega samą UE. W 2019 opublikowany został dokument „Wyjście awaryjne”, w którym RN na 31 stronach wykłada plan dla Polski na opuszczenie struktur Unii. Liczba stron może sugerować, że do zadania tego autorzy podeszli poważnie i że zawartość dokumentu to coś więcej, niż tylko propagandowa, partyjna broszurka. Przyjrzyjmy się zatem rodzimemu planowi na Exit.

         We wstępie dokumentu znajduje się stwierdzenie, że Polska powinna być przygotowana na opuszczenie struktur Unii, chociażby ze względu na ewentualność jej samoczynnego rozpadu, lub rozsprzęglenia się wspólnej polityki i trwaniu jedynie w sposób formalny. Jest to słuszna uwaga i wydawać się może, że każde poważne państwo jest przygotowane na różne, alternatywne scenariusze. Autorzy dokumentu zdają się sugerować, że planu takiego w szufladach najważniejszych polskich polityków najzwyczajniej brak. Obawa taka nie jest pozbawiona słuszności, gdy obserwuje się polskie działania, które stawiają w międzynarodowej grze wszystkie zasoby tylko na jedną kartę. Nazwanie amerykańskiej bazy „Fort Trump” to dobry przykład problemu, który powstał z beztroski i braku założenia, że warunki gry mogą się zmienić, podobnie jak administracja w Stanach. Zwrócenie uwagi na to, że niezależnie od naszej woli na świecie trwają nieustanne przetasowania sił jest przykładem myślenia w kategoriach realpolitk, którego tak często brak  w pełnych emocji, jednowymiarowych wizjach świata.Jak jest dalej? Niestety, po obiecującym początku, kolejne części dokumentu mogą zostawiać uczucie niedosytu.

         Przez 14 stron (7-21), a więc przez niemal połowę raportu (licząc z okładką i spisem treści), opisane są negatywne skutki polskiego członkostwa w UE. Bez nadmiernego wchodzenia w szczegóły trzeba przyznać, że autorzy dość solidnie opisali rzeczywistość. Podobnie jednak, jak w znanym przykładzie z szklanką jednocześnie pełną i  pustą w połowie, zrobili to z jednego punktu widzenia. Nie chodzi tu jednak o to, że autorzy to niezadowoleni z życia, marudni malkontenci, wystrzegający się optymizmu w życiu. Przecież, trzymając się dalej alegorii szklanki, zarówno pesymista, jak i optymista nie popełniają żadnego, logicznego błędu! Podobnie jest i w „Wyjściu awaryjnym”, opis zjawisk jest prawidłowy, ale te same przykłady mogą stać się kontrargumentami (w potencjalnej – jak na razie – dyskusji), jeżeli użyć tylko innego tła. Przykładem jest tu stwierdzenie, jedno z głównych, na orbitach którego kręci się kilka innych, połączonych w swoistą konstelację wad Unii: „Polska utknęła w pułapce średniego rozwoju, stając się neokolnią, montownią dla wielkich korporacji, rynkiem zbytu i rezerwuarem taniej siły roboczej dla bogatych państw unijnych.” Bez większego wysiłku tę samą rzeczywistość można opisać tak: „Polska zyskała stabilizację, stając się partnerem dla państw 'starej’ Unii, zleceniobiorcą kontraktów wielkich korporacji, na polskim rynku pojawiły się zachodnie, wysokiej jakości produkty, a polscy pracownicy mogą bez przeszkód pojąć pracę za granicą.” Jedno i drugie stwierdzenie odnośni się do tego samego. Jedno i drugie nie wyczerpuje jednak tematu, i podobnie w obu przypadkach używa się wyraźnie wartościujących określeń. „Wyjście awaryjne” wskazując palcem zjawisko, które mu się nie podoba, nie próbuje się zmierzyć z faktem, że dla wielu jest to stan, który jest celem, a nie uciążliwą przeszkodą. Podobnie, narzekając na wpływy ideologii dominującej w UE, nie można pomijać faktu, że dla dużej części społeczeństwa jest ona atrakcyjna, a nawet jedynie akceptowalna. Najrzetelniejszy nawet opis rzeczywistości, w dokumencie zachęcającym do rewizji, powinien nieść za sobą alternatywę. Najlepiej realną i zrobioną tak solidnie, jak punktowanie wad. Brak wejścia głębiej w tematykę, dla uproszczenia zredukowaną do: „co dalej” i „jak to zrobić”, jest największą wadą dokumentu. Większą nawet niż zaprzeczanie własnym, wcześniej postawionym argumentom, co też się w „Wyjściu awaryjnym” zdarza.

         Kilka miesięcy przed pandemią (jak to brzmi, prawda?) służbowo odwiedzałem targi dość szeroko pojętego przemysłu „jachtowego”. Trafiłem tam na stoisko polskiej, rządowej agencji, propagującej polskie firmy, zajmujące się produkcją jachtów. Zaciekawiony pytałem o możliwości rodzimych producentów. Zapytany pracownik chętnie prezentował szeroki wachlarz jachtów produkowanych w Polsce: morskie i śródlądowe, małe i duże, drogie i bardzo drogie… „Bo wie Pan…”-w pewnym momencie powiedział mój rozmówca – „Mam czasami niemałą frajdę, gdy uświadamiam Brytyjczykom, Niemcom, czy Francuzom, że jesteśmy w czołówce produkcji jachtów. Bywają naprawdę zdziwieni widząc twarde dane.” -”Gdzie w takim razie polscy producenci?” – zapytałem – „Naszych firm na targach jest kilka, a angielskich, niemieckich, czy francuskich setki.” – „To dlatego, że to nie targi gotowych jachtów, a bardziej technologii i podzespołów.” – padła odpowiedź. Dotarło do mnie wtedy, że to co naiwnie rozumiałem jako polski przemysł stoczniowy, to nie rodzime konstrukcje opierające się na własnych podzespołach i rozwiązaniach, a jedynie końcowy etap produkcji. Montownia? Owszem, można by użyć takiego określenia, ale odbijając pałeczkę, to przecież również miejsca pracy. Ktoś koniec końców obsługuje maszyny, dokręca śrubki, czy utrzymuje linie produkcyjne. Dodatkowo, kadra zarządzająca średniego stopnia, obsadzona jest również przez polskich pracowników, którzy przywykli do ustalonych zasad gry i do korzyści z nich wypływających. Równocześnie jednak, co zauważa „Wyjście Awaryjne” pisząc o pułapce średniego rozwoju, nie ma tu za dużo miejsca na awans do pierwszej ligi i stworzenie rodzimej bazy technologicznej i przemysłu pozwalającego na oparcie się na własnych rozwiązaniach, nowych konstrukcjach, na własnej kulturze technicznej, a w przyszłości na sile polskich marek. Podałem tutaj przykład polskich stoczni jachtowych, ale podobne dylematy, nie licząc kilku chwalebnych wyjątków, dotyczą wielu branż, związanych mocno z gospodarkami zachodnimi. Jest to pewien rodzaj konfliktu tragicznego i jest też zrozumiałe, że od jakiegoś czasu pobrzękują głosy, które chcą doprowadzić do wywrócenia stolika. „Wyjście awaryjne”, po przestawieniu wad Unii i po obaleniu mitów przechodzi do przedstawienia planu i wizji na to, jak wyjść z tego impasu.

         Powyższe słowa pisze jako człowiek, który przez wybór ścieżki zawodowej, odczuwa je na własnej skórze. Korzyści z dołączenia do świata atlantyckiego, w mojej małej, jednowymiarowej perspektywie są jednoznaczne. Możliwość pracy blisko najnowszych rozwiązań technologicznych i wdrażania ich nawet w malutką cześć rzeczywistości, jest przywilejem, którego w szerokiej perspektywie, pozbawieni byli polscy inżynierowie chyba już od początku rewolucji przemysłowej. Z drugiej strony znam bolączki i ambicję kolegów po fachu nad Wisłą, gdzie czasami wydaje się, że różnica sił, wywołana podziałem świata w czasie zimnej wojny, jest nie do przekroczenia, co potęguje sąsiedztwo tak mocnej gospodarki, jak niemiecka. Nie jest to wywołane naszą nieudolnością, a jest wynikiem splątania się wielu czynników, jak choćby potrzeba transformacji na początku lat 90-tych, niedobre naleciałości mentalne u części kadr zarządzających, brak zgromadzonego, własnego kapitału, czy wewnętrzna polityka państwa. Każda próba przecięcia tego węzła gordyjskiego jest planem bardzo ambitnym. Jaki plan daje „Wyjście awaryjne”? Jest to w dużym skrócie (skracam tu są 4 strony i 6 punktów) plan na wykształcenie polskiej administracji zdolnej do pokierowania PolExitem i zabezpieczeniem strategicznych gałęzi gospodarki. W uproszczeniu więc plan opiera się na umiejętnościach negocjacyjnych polskich urzędników i dyplomatów.

         Tutaj dochodzimy do dość drażliwego punktu. Polska jako kraj dość duży na warunki europejskie i mocno połączony z gospodarką niemiecką ma pewne karty w ręku. Początkowe argumenty i kontrargumenty w potencjalnej debacie są dość oczywiste i przewidywalne, niczym w debiucie szachowym. W partii środkowej z kolei, zaczęłyby się schody i naprawdę trudno przewidzieć jak mogłaby się potoczyć taka rozgrywka. Istnieją oczywiście przesłanki pozwalające na próby zgadywania rezultatu. Ostatni, pandemiczny okres rozwiał jakiekolwiek złudzenia co do bezpaństwowości kapitału. Protekcjonistyczne zachowania Francji, uderzające w polskie firmy transportowe, to też przykład sugerujący, że gra byłaby ostra i bez sentymentów. Z drugiej strony umiejętności negocjacyjne polityków RN to terra incognita, co jest o tyle ciekawe, że gdy z zeszłym roku jeden z jego przedstawicieli miał okazję do poważnych negocjacji, nawet nie zasiadł do stolika.  Na dobrą sprawę w „Wyjściu awaryjnym” nie ma nic, co przedstawiałoby opis alternatywy z uwzględnieniem warunków zewnętrznych.  Nie ma też uczciwej oceny scenariusza, w którym część zachodnich firm zabiera maszyny i przenosi produkcje do innych krajów. Duża część osób, która wyraźnie odczuwa korzyści z obecnej rzeczywistości, nie pójdzie na znany z Pana Tadeusza plan: „szlachta na koń siędzie, my z synowcem na czele – i jakoś to będzie.”

         Powyższe dylematy dotyczą ludzi i rodzin powiązanych z przemysłem i produkcją. Jest to ważna, ale nie jedyna dziedzina życia. Wiele innych grup społecznych i zawodowych prawdopodobnie miałoby swoje własne wątpliwości i nie wystarczy do ich przekonania hasło: „sztandar wyprowadzić!” Z drugiej strony łatwo uderzyć w chwytliwe tony i głosić hasła, które wiele obiecują, zupełnie bez pokrycia, ale zaspokoją te pragnienia, które są naturalne dla narodu z dużą przeszłością i ambicją. Tutaj pojawia się szerszy – z perspektywy narodowej – problem. Nie wypracowaliśmy, przez problemy ostatniego stulecia, wizji i założeń do cze go chcemy dążyć i jakie miejsce zajmować na światowej planszy. Nie chodzi tu oczywiście o ich wypisywanie na wzór postanowień noworocznych, a realistyczne założenie docelowej pozycji i konsekwentne działania rozłożone na całe pokolenia. Łatwo wskazać kraje, które niezależnie od wszystkich czynników, nawet z pewnymi fluktuacjami, postępują w taki właśnie sposób. Są to, w Europie, choćby Niemcy, Francja, czy Wielka Brytania. W takiej rzeczywistości potencjalny PolExit mógłby być wisienką na torcie, naturalną konsekwencją wynikającą z twardych założeń. W innym przypadku, bez gotowości kooperacji wieży i placu, pozostaje jedynie pragnieniem, by – proszę wybaczyć cytat – „opuścić ciepły kurwidołek” Z perspektywy Polonii, a liczba osób polskiego pochodzenia na całym świecie liczona jest w milionach, poczucie stałości obranej ścieżki też może być bardzo ważne. Polskie diaspory rozsiane po całym świecie, to przecież przykład niedocenianej siły i kapitału ludzkiego, którego (może na szczęście?) nie próbuje się wykorzystywać. Dziś jedynie, z perspektywy emigracji, której „zależy”, pozostaje czekać na wypracowanie spójnej wizji i  obserwowanie ciągłego miotania się w jej poszukiwaniu.

Czytaj także: Nowy ład na starych zasadach