I, emigrant

I, emigrant

21 czerwca, 2024 Wyłączono przez Redakcja

„Nie ma nikogo, kto byłby bardziej wtopiony w tłum niż emigrant…” – przyszło mi na myśl podczas targów w Birmingham w ubiegłym roku. Dzień rozpoczynał się w tamtym momencie z charakterystycznym dla takich wydarzeń lekkim, porannym napięciem. Charakterystyczny był też obraz przeważającej większości uczestników. Panowie w średnim wieku o rożnych stopniach siwizny, łysiny i otyłości, w koszulach w pasy, kropki lub geometryczne wzory, z ładnymi zegarkami i wizytówkami na wytłoczonym papierze. Przygotowani do swoich zadań w ciągu dnia, z określonymi wytycznymi i planami. Pojawić się na umówionym spotkaniu. Poszukać dostawcy, klienta lub kontrahenta. Przyjrzeć się nowym technologiom i rozwiązaniom konkurencji. A ponieważ świat jest mały i w wielu branżach ludzie najzwyczajniej się znają, to często taki plan obejmuje również przywitanie się z tym lub owym, zadanie kilku uprzejmych pytań i omówienie plotek. W praktyce dzień pracy na targach obejmować może dziesiątki różnych interakcji, uścisków dłoni, żartów, wymian wizytówek itd. Najczęściej nie ma tam miejsca na przełomowe decyzje, ale te krótkie spotkania skutkować mogą w przyszłości nowym kontraktem, technologią, współpracą lub jeszcze innym, pozytywnym wynikiem. A co z emigrantami? – mógłbym ktoś zapytać. Gdzieś tam są, jest ich wcale niemało, choć na tak opisanej scenie nie pełnią pierwszo czy drugoplanowych ról, nie są nawet statystami, a po prostu kręcą się za kulisami głównych wydarzeń. Jeden z nich zaparzy i poda kawę, kolejny wskaże miejsce na parkingu, inny zadba, żeby stoiska stały prosto, a jeszcze inny wymieni w szatni płaszcz na numerek. Bez nich całe wydarzenie nie mogłoby się odbyć, ta praca w tle jest konieczna, by inni mogli wygodnie się rozsiąść, porozmawiać o poważnych sprawach, zaplanować kolejne kroki i uścisnąć sobie dłonie z obietnicą rychłego kontaktu. W takim mikro świecie emigrant jest niemal przezroczysty, bo nie szuka się z nim relacji i nie zabiega o jego uwagę. I nie jest to tylko lokalna specyfika. Podobne zależności zaobserwowałem i w innych europejskich krajach, podczas analogicznych wydarzeń, gdzie emigranci stanowią pewne konieczne uzupełnienie do ważnego rdzenia. Jest w tym opisie pewna doza uproszczeń, bo w rzeczywistości, jak to w rzeczywistości, należałoby pewne sprawy niuansować. Oczywiście wśród obsługi pracują i lokalni pracownicy, a wśród podejmujących ważne decyzje trafiają się ludzie urodzeni w różnych częściach świata. W szerszym obrazie jednak, można przyjąć założenie, że jednak ten uproszczony schemat nie jest nadmiernie przesadzony.

Taki obraz jest równocześnie metafora całego społeczeństwa, gdzie emigranci są pewną podporą i koniecznym dodatkiem, ale na pewno nie silnikiem i kierownicą całego układu. I tu też oczywiście trafią się pewne wyjątki, tym niemniej mam w pamięci przykład z okresu debat nad Brexitem. Duża część Polonii poczuła się obiektem, jeżeli nie ataków, to co najmniej wytykania palcem. Spotkało się to z odruchami obronnymi, które najczęściej miały mało, albo jeszcze mniej sensu. Jednym z pomysłów, który nawet nie doszedł do skutku, był „emigracyjny strajk”. Na grupach i forach kopiowano wezwanie następujące:

Kiedyś w latach 80 w Stanach Zjednoczonych imigranci na jeden dzień nie wyszli do pracy. Stanęło metro i komunikacja, kawiarnie i restauracje były zamknięte. I tak skończyło się obrażanie. Być może teraz czas na nas.

Charakterystyczna jest tu lista miejsc dotkniętych takim hipotetycznym strajkiem – kawiarnie, metro… Pamiętając nadal o wyjątkach, w propozycji „strajku” nie napisano że np. nie odbędą się operacje z powodu braku polskich chirurgów. Rola emigracji (w tym przypadku polskiej) została bardzo wyraźnie zdefiniowana do obsługi dość podstawowych elementów codziennego życia. I co bardzo ważne – sama Polonia też się tak widzi, a przynajmniej widziała w czasach około Brexitowych.

***

– Przepraszam, czy wasze dziecko też dziś wystąpiło? – zapytał Brytyjczyk, którego uwagę najpewniej przykuł język polski, którym się posługiwaliśmy.

-Tak.

– My też kiedyś chcieliśmy, żeby córka tu trafiła. Nie udało się…

I zapadła cisza, w której zawisło nieme oczekiwanie na wyjaśnienie – dlaczego i jak? Skoro ten człowiek sam poznał pewne realia, próbując wprowadzić w nie swoje dziecko, doskonale wiedział z jakimi warunkami i poświęceniem się to wiąże. W tym milczeniu wręcz grzmiało żądanie tłumaczeń. Nie padły.

Charakterystyczne w tej scence był zwrócenie uwagi na emigrantów, gdzie się ich nie spodziewano. Nie przykułbym uwagi wskazując miejsce na widowni czy nalewając piwo. W tych okolicznościach emigrant jest na swoim miejscu. W innych stanowić może pewne odchylenie od „normy”, która już może zwrócić uwagę. Było to też odchylenie bardzo niewielkie, wręcz niewinne, ale zauważalne. Natomiast w ogólnym obrazie społeczeństwa natarczywe pytania, bo już nie tylko milcząca ciekawość, pojawiłyby się w momencie, gdyby emigracja zaczęła masowo przenikać od brytyjskiej klasy średniej.

Wiele dziedzin życia próbuje się współcześnie usystematyzować i sklasyfikować obiektywnymi danymi. To duża zaleta statystyki, ale jednocześnie jej wada, bo o ile liczby nie kłamią, tak ich interpretacja lub przestawienie może dawać pole do przekłamań w dosłownie każdej dziedzinie życia. Jedną z prób ujęcia w liczby rzeczywistości raczej trudno klasyfikowalnej jest ustalenie w jakim punkcie zaczyna się klasa średnia społeczeństwa. Osobiście bawią mnie podobne listy i mam mocne przekonanie, że najczęściej jest to podejście od d..rugiej strony i swój obraz klasy średniej opieram na możliwości oddziaływania na rzeczywistość. Nieuchwytna to na pierwszy rzut oka klasyfikacja, ale z pewnością łatwiejsza do wychwycenia na przykładach. A takim może być spotkanie lokalnego polityka z dyrektorem kulturalnej instytucji. To o czym ci ludzie rozmawiają i jakie decyzję podejmują często kształtuje otoczenie. A to, gdzie mieszkają, jakimi samochodami jeżdżą i ile mają na koncie jest wypadkową poprzedniego. W drugą stronę ta zależność wcale nie działa i dorobienie się przyzwoitego majątku nie jest tu wyznacznikiem wejścia w wyższą klasę społeczną. Wracając w tym punkcie do emigracji nietrudno zauważyć jak niewielu z „naszych” może być w tak zdefiniowanym punkcie. Ma to wiele przyczyn, wśród których jest dość powszechna niechęć czy niezrozumienie nowej kultury, brak czasu i możliwości, ale i bardzo często pewien dystans tutejszych społeczności, które wcale nie witają emigrantów z otwartymi ramionami w swoim towarzystwie. I ma to miejsce nawet na poziomach bardzo lokalnych, bo przecież w odniesieniu do bardziej poważnych gremiów, nikt nie pozwoli emigrantowi nawet podejrzeć ich działań przez dziurkę od klucza. Stąd też, w mojej opinii, tak duża liczba polskich organizacji, klubów i przedsięwzięć, które kanalizują potrzeby tych polonusów, którzy czują potrzebę pracy społecznej. Tworzy to jednak dwa światy z rzadkimi i krótkimi stykami, co jeszcze bardziej potęguje pozycję emigranta umieszczoną na bardzo dalekich obrzeżach społecznego życia i mocniej podkreśla jego nieoznaczoność w tłumie.

Nie jestem tu oczywiście wyjątkiem, a raczej wprost wzorcowym przykładem opisywanych schematów. Powodują one wycieranie się konturów i rozmazywanie postaci do wytłumionego, szarego tła. Tak, jak wielu innych, widnieje w tutejszym systemie podatkowym, mam dokumentację medyczną, adres i historię zatrudnienia. Ale… to tyle. Emigracja sprawiła, że orbituje gdzieś na kompletnych obrzeżach niczym pył kosmiczny. I w zasadzie jest to powszechna przypadłość ogromnej większości ludzi, którzy dobrze się odnajdują w takim stanie, najczęściej przecież miejscach swojego urodzenia. Jest jednak mała różnica w warunkach emigracji, a polega ona na tym, że taki stan rzeczy jest niejako narzucony. Nie jest to wybór, a konieczność zaakceptowania warunków w innym kraju w którym się jest gościem, a nie gospodarzem.

***

Charakterystyczną cechą człowieka jest fakt, że nie może sam się ukształtować. To, w jaki sposób się rozwija uzależnione jest od otoczenia i interakcji z innymi. I jest to prawidłowość już na bardzo elementarnym poziomie. Są znane z historii przykłady „dzikich dzieci” (dorastających bez kontaktu z ludźmi), które samodzielnie nie nauczyły się nawet chodzić na dwóch nogach. Ten fakt doprowadza niejednokrotnie do rozpaczy piewców wolności absolutnej, którzy ostatecznie muszą przyznać, że dorosły, odpowiedzialny człowiek nie pojawia się nagle znikąd. Każdy, kto ma już prawo i możliwość decydowania o swoim losie jest już osobą, która ma za sobą wychowanie i naukę, oraz przez lata poruszała się w odpowiednich ramach kulturowych. Te czynniki bardzo często sprawiają, że wielu ludzi przechodzi przez życie z wytyczonymi schematami i regułami. To wbrew pozorom bardzo potężne siły, choć często są one bardzo banalne w swoich przejawach, jak dezaprobujące spojrzenie babci przy rodzinnym stole, czy aktualna moda wśród rówieśników. W swoich skutkach owe siły potrafią sprawić, że na modnych przedmieściach długość trawy w przydomowych ogrodach jest identyczna na każdej działce, a wybory życiowe, ścieżka kariery, a nawet marzenia najczęściej mieszczą się w ramach określonych przez bliższe i dalsze otoczenie.

W swojej masie poszczególne historii emigracji zdają się zlewać w jeden schemat, wydają się wręcz do siebie bliźniaczo podobne. O ile w odpowiednio dużej skali takie wrażenie może być uzasadnione, tak bliższe spojrzenie na każdy opis oddaje w nim coś unikalnego. Moja, osobista emigracja miała w sobie takie punkt wyróżniający, że rzuciła dwoje młodych ludzi na początku ich wspólnego życia w zupełnie nowe miejsce, gdzie stracony był zupełnie kontakt z opisywanymi wcześniej punktami oparcia. Nasza dwójka budowała swoje życie i otoczenie kompletnie od zera, po przeprowadzce to nowego miasta, bez żadnych znajomych, o bliskich osobach nawet nie wspominając. W takim otoczeniu, nie stawiającym niemal żadnych granic, nawet w postaci uniesionej brwi, powstała szansa na zdefiniowanie się na nowo. A przynajmniej na przyjrzenie się samemu sobie. Bo w sytuacji gdzie każda decyzja jest tylko sprawą własnego „widzimisię”, w każdym, choć odrobinę myślącym człowieku, pojawić się muszą pytania takie jak – „dlaczego?” Dlaczego wolny czas spędzać tak, a nie inaczej? Dlaczego używać takiego, a nie innego języka? Jakich rozrywek szukać? Wśród kogo budować nowe grono znajomych? Są to pytania banalne, natomiast same odpowiedzi wcale takie być nie muszą. Szczere poszukanie w sobie motywacji czy wręcz sensu to zadanie bardzo otwierające na wiedze o samym sobie. W innych okolicznościach być może bez szans na realizację, bo w ustalonych z góry ramach odpowiedzi pojawiają się same. Przez emigrację jednak tych odpowiedzi musiałem poszukać sam i proces ten przeszedłem w części nieświadomie, odtwarzając go później z retrospekcji, a w części zupełnie intencjonalnie, gdzie decyzje były wynikiem dyskusji z samym sobą. Dało mi to dużo i pozwoliło na tyle poznać samego siebie, że wręcz mogę powiedzieć – „wiem, kim jestem”. A przynajmniej wiem, skąd wypływają moje życiowe decyzje i gdzie sam postawiłem sobie granicę, co postrzegam jako elementy człowieczeństwa, itd. Można rzec, że emigracja pozwoliła mi przyjrzeć się samemu sobie i nanieść na swoją sylwetkę kontury. Możliwość zdefiniowanie „ja” (taki, siaki i owaki) to duży dar i życzę takiej możliwości każdemu, młodemu człowiekowi.

I następuje tu wielki paradoks. Emigracja, jak napisałem początkowo rozmywa „ja” do szarego tła, sprowadza człowieka do trybiku w mechanizmie, który jest ukryty za wystawną tarczą. Jednocześnie, ta sama emigracja, to „ja” pozwala odkryć. Czytałem swego czasu teorię, że do okrycia polskości w masach chłopskich przyczynili się w wielkiej mierze ci zaborcy, którzy właśnie polskość próbowali rugować. Dziecko szło do ruskiej czy pruskiej szkoły i wcześniej nie zastanawiając się nad podobnymi sprawami słyszało, że jego język jest zły, jego wiara zła i jego naród też zły. „No to kim jestem?” – zapytało się wtedy wielu samych sobie. Pewnie i na emigracji może zajść mechanizm podobny, gdzie można przyjrzeć się sobie na tle innego społeczeństwa i zadać pytania zwykle nie zadawane. A więc dała i zabrała? Tak. A w jakich proporcjach?..


Andrzej Smoleń

Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.