Epitafium dla mistrzów, którzy odeszli w 2022

Epitafium dla mistrzów, którzy odeszli w 2022

13 stycznia, 2023 Wyłączono przez Redakcja

Zawód aktora przeszedł w dziejach nowożytnych daleką drogę – od kuglarza po uduchowionego artystę, którego pytamy o zdanie w sprawach dalekich od scen teatru, czy planu filmowego. Ten swego rodzaju kult aktorów (ale też i piosenkarzy czy sportowców) byłby niezrozumiały dla ludzi dawnych epok, podobnie jak powszechny żal po śmierci pojedynczego artysty. A sam tylko ubiegły rok obfitował w okazje do smutku i wspomnień, gdy jeden po drugim odchodzili z tego świata uznani aktorzy; Franciszek Pieczka, Jerzy Trela, Jan Nowicki, Ignacy Gogolewski i Emilian Kamiński – to tylko kilka nazwisk, które należy wymieniać już w czasie przeszłym. Dodając do nich zmarłych w ostatnich kilku latach (by wspomnieć choćby Krzysztofa Kiersznowskiego czy Wiesława Gołasa), otrzymujemy bardzo pokaźną grupę ludzi znanych z ekranu czy sal teatralnych, których nie zobaczymy już w nowych rolach. Jest to swego rodzaju wyznacznik upływającego czasu i równocześnie, jak w moim przypadku, zjawisko, które powoduje zawężanie się i kurczenie znajomego mi świata.

Rzuciłem kiedyś w rozmowie, że nie interesują mnie filmy młodsze niż 30 lat. Miała to być hiperbola, ale później sam przed sobą musiałem przyznać, że nieświadomie zawarłem w niej bardzo dużo z rzeczywistości. Najnowsze produkcje mnie zwykle męczą, bardzo często rozczarowują, dlatego rzadko daje się przekonać do kolejnych prób. Filmy sprzed dekad natomiast potrafią dać mi wiele i w ostatnim roku przykuty do łóżka szpitalnego, nie mogąc skupić się na najprostszej nawet lekturze, umilałem sobie czas starymi, polskimi obrazami (polecam np. „Sprawę Gorgonowej”). Ich jakość nie wynika tylko z samej jedynie gry aktorskiej, bo np. Gustaw Holoubek grający pijaka niczym Hamleta („Pętla” z roku 1958) jest, według mnie, nieprzekonujący (w przeciwieństwie np. do mistrzowskiej roli Janusza Gajosa w „Żółtym Szaliku”), ale równocześnie przedziwnie wypada porównanie dźwięku w tym samym filmie, sprzed prawie 70. lat, do produkcji współczesnych. Film kręcony jeszcze w czasach Bieruta dało się zrobić tak, że nie trzeba w panice rzucać się na pilota i ściszać wybuchające nagle ataki muzyki, a po chwili znów go szukać, by móc usłyszeć cokolwiek z dialogu. Czy współcześni dźwiękowcy mnie słyszą?

Rok 2023 przywitałem w Polsce. Będąc na Mszy z tej okazji, trafiła mi się niespodziewanie okazja do posłuchania przez kilka chwil wspaniałej polszczyzny. W pewnym momencie na ambonę został wprowadzony, podtrzymywany już przez dwie inne osoby bardzo leciwy ksiądz, który powiedział zaledwie kilka krótkich zdań. Ale w jaki sposób powiedział! Z piękną dykcją, odpowiednim akcentem (a nie wrzaskiem na pierwszą sylabę), lekkim zaśpiewem i tym rodzajem „ł”, który sam dla siebie nazywałem miękkim, a pisząc ten tekst dowiedziałem się, że powinien używać przymiotnika „gładki”, a fachowo nazywa się ten dźwięk „spółgłoską półotwartą boczną dziąsłową welaryzowaną”, lub trochę łatwiej – scenicznym, albo kresowym ‘ł’. Jest to charakterystyczna wymowa, spotykana u przedwojennej (zwłaszcza kresowej) inteligencji, a mieszkańcy Warszawy mogą dalej ją usłyszeć czytaną na stacji „Ratusz-Arsenał” przez Ksawerego Jasińskiego (nawiasem pisząc – wspaniały lektor!). I te kilka prostych zdań wymówił ów ksiądz tak, jak zapewne mówili Polacy, gdy obcokrajowcy mówili o naszym języku, że brzmi „jak poezja” nawet podczas zwyczajnej rozmowy. Dzięki temu mogłem później powiedzieć do syna: „słyszałeś? tak kiedyś brzmiał język polski!”

Aktorzy, szczególnie ci starszej daty, łączą się w tym punkcie z osią felietonu. Śmiejącemu się Muellerowi z potknięcia baletnicy w„Ziemii obiecanej”, czy reszcie opisanej przez Remonta, a zekranizowanej przez Wajdę widowni łódzkiej nie przyszłoby na myśl, nawet na sekundę, pytać aktorów o sens życia, lub o komentarze polityczne, co lubimy dziś robić. Tym niemniej mają oni (lub powinni mieć) umiejętność dla wielu (w tym dla mnie samego) niedościgłą, a chodzi mi o posługiwanie się piękną, mówioną polszczyzną. I nawet jeżeli mogłem się czasami złapać za głowę słysząc co wygaduje np. Jan Nowicki, tak mówił jak umiał, a umiał mówić wspaniale. Bo funkcji języka nie warto redukować do roli jedynie komunikacyjnej, na zasadzie: „najważniejsze się dogadać”. Rozumowanie takie, dopchnięte do ściany grozi okrojeniem języka do formy zaprezentowanej przez zawodnika sztuk walki w słynnym ostatnio wywiadzie, gdzie posługiwał się „neo-neandertalskim” narzeczem w stylu „yyy….kurwa…buuuu!”, podpartym gestami. Przekazał komunikat? Bardzo czytelnie! Ja jednak wolę formy inne, piękniejsze i dlatego nie przeceniając bezsensownie zawodu aktora czuje nostalgię widząc raz za razem kolejne nekrologii, i wiem, że na tych odejściach również traci część swego dorobku polszczyzna. Na szczęście zostają nagrania i filmy, dzięki którym możemy z zachwytem powiedzieć, tak jak ja w Nowy Rok: „tak kiedyś brzmiał język polski!”

Czytaj także: O języku polskim na emigracji – całość

Autor: Andrzej Smoleń

https://twitter.com/andrzej_smolen