Artystka Kompletna
9 maja, 2024Nie jestem jakimś zagorzałym fanem Edyty Bartosiewicz, niemniej bardzo szanuję jej twórczość i podziwiam jej nietuzinkową osobowość. Dla mnie, miłośnika muzyki, a co za tym idzie – obserwatora tego, co dzieje się w muzycznym świecie, to artystka bardzo wyróżniająca się na tle innych, a to dlatego, że to artystka kompletna.
Co to znaczy? To znaczy, że jest kompozytorką, autorką tekstów i wykonawczynią swoich piosenek. I co najważniejsze – w tym co robi jest jakiś przekaz. Z kolei nie byłoby tego wszystkiego gdyby nie jej złożona i wielce bogata osobowość. Edyta przez lata swojej kariery, pełnej wzlotów i nazwijmy to załamań (bo przecież w pewnym momencie zmagała się z utratą głosu, co dla wokalistki musiało być bardzo trudnym doświadczeniem), wypracowała sobie swój własny styl i dorobiła się oddanych fanów. Znaleźć drugą taką postać w dzisiejszym świecie artystyczno-muzycznym nie jest łatwo. Wszystko to sprawiło, że gdy dowiedziałem się o występie Edyty Bartosiewicz w The Beck Theatre od razu kupiłem bilet. I nie pożałowałem ani przez chwilę tej decyzji, bo koncert artystki to nie tylko muzyczne show, ale również rodzaj głębokiego, estetycznego doświadczenia. Poza tym, i to było najbardziej zaskakującym i oryginalnym elementem występu, Pani Edyta zafundowała nam ponad półtoragodzinną muzyczną terapię. To spotkanie z fanami wydawało się być też swoistą autoterapią dla samej artystki. Ale od początku.
Już w trakcie wychodzenia Edyty na scenę i jej powitania z publicznością można było poczuć, że będzie się uczestnikiem wyjątkowego wydarzenia.
Mimo skromnego jak na muzyczne święto scenicznego oświetlenia, od artystki bił blask jej silnej osobowości i chyba nie tylko ja to wyczułem, bo oklaski i okrzyki całej publiczności były bardzo gorące. Po kilku zdaniach wspomnień jej pierwszego pobytu w Londynie 37 lat temu, zabrzmiały pierwsze dwa utwory w języku angielskim z debiutanckiej płyty „Love”. Następne piosenki, jak zapowiadała wcześniej sama bohaterka tego wieczoru, były zaprezentowane w porządku chronologicznym, tak jak były wydawane na przestrzeni czasu. Czyli utwory z albumów z lat dziewięćdziesiątych, a wśród nich te najważniejsze czyli: „Tatuaż”, „Zabij swój strach”, „Zegar”, „Ostatni”, „Dziecko”, „Jenny”,”Skłamałam”,”Miłość Jak Ogień”.
Po nich piosenki z dwóch płyt wydanych po roku 2000. A więc między innymi „Pętla” i „Niewinność”.
Solo Act, bo tak zatytułowana jest trasa koncertowa artystki jest wyjątkowa, ponieważ Edyta występuje na scenie akompaniując sobie tylko na gitarze akustycznej. Ta forma może nie jest tak energetyczna i efektowna jak występ z całym bandem, jednak pozwala dobremu artyście zbudować intymną atmosferę z publicznością i to pani Edycie udało się znakomicie. Cały koncert nie polegał tylko na odgrywaniu piosenek. Edyta prócz tego, że zaprezentowała się jako znakomita wykonawczyni swojej muzyki, otworzyła się także przed publicznością jako człowiek i jako kobieta, wypełniając przestrzeń między piosenkami opowieściami o swoim życiu, nie tylko artystycznym, ale także osobistym. Znając twórczość artystki i analizując teksty piosenek nietrudno zauważyć, że są one zapisem wewnętrznych dylematów autorki, jej życiowych doświadczeń. Tych przyjemnych, a czasem także trudnych i bolesnych. Jak sama artystka wyznała, jej muzyka była zawsze wyrazem poszukiwań samej siebie i formą uwolnienia tkwiących w niej emocji.
Wokalistka opowiadała o swojej drodze artystycznej, o problemach zdrowotnych, rozczarowaniach i radościach. Dzieliła się także refleksjami na temat otaczającej nas rzeczywistości i mówiła o tym, co według niej tak naprawdę może dać nam szczęście. Niejednokrotnie monologi Edyty zamieniały się w ciekawe dialogi z publicznością. Dzięki temu koncertowi, mnie osobiście Edyta Bartosiewicz ukazała się nie tylko jako zdolna songwriterka, muzyk i piosenkarka, ale także inteligentna, wrażliwa, bogata w doświadczenia życiowe kobieta.
Przekonałem się także, że bardzo dobrze śpiewa na żywo i ciekawie opowiada. Dzięki artystce zobaczyłem, że z koncertu muzycznego można wyjść nie tylko zadowolonym dobrą zabawą ale też bogatszym estetycznie i uzbrojonym w jakąś kolejną życiową madrość. Ale czyż nie taka jest rola prawdziwego artysty? Bawić, ale też uczyć. Zadowolić zmysły, ale też i poruszyć wewnętrznie. W przypadku obcowania ze sztuką Edyty Bartosiewicz przeżycia estetyczne idą blisko w parze z tymi etycznymi. Zawsze bardzo ceniłem takich artystów, którzy mają coś do powiedzenia, którzy poprzez to, co robią, chcą nam coś przekazać, podzielić się czymś głębokim, czymś co poruszy i ubogaci duszę. Pod tym względem pani Edyta bardzo się wyróżnia na tle innych muzyków młodszego pokolenia, których muzyka jest przede wszystkim produktem, towarem, który trzeba sprzedać. Muzyka Edyty to sztuka ambitna, płynąca z serca, dlatego wzrusza i daje do myślenia. Uważam, że właśnie dlatego ma swoich oddanych fanów, a jej osoba wzbudza wielki szacunek. Edyta pożegnała londyńską publiczność swoim pierwszym wielkim przebojem „Sen”, trochę wyłamując się z przyjętego przez siebie na początku koncertu porządku chronologicznego piosenek.
Po koncercie udało mi się zamienić parę zdań z gwiazdą, która zapewniła mnie, że ma mnóstwo nowego materiału do wydania, czym pewnie bardzo ucieszy swoich fanów. Mam nadzieję, że promując swoje następne albumy koncertami, ponownie zawita do Londynu.
Koncert Edyty Bartosiewicz Solo Act odbył się 19 kwietnia w sali The Beck Theatre w zachodnim Londynie, a sala mogąca pomieścić 600 osób była wypełniona do ostatniego miejsca.
Jacek Raputa
pochodzę z Liszek pod Krakowem a Londyńczykiem jestem od kilkunastu lat. Jestem też mężem, ojcem, muzykiem, poetą i budowlańcem. Lubię naturę i dobrą literaturę.A w piosenkach które tworzę łącze to co kocham najbardziej czyli muzykę i słowa. Dzięki muzyce emocje przenoszą nas w inne wymiary a dzięki słowom rozwijamy się i wzrastamy.