Noc horrorów
13 grudnia, 2025Pamiętam dobrze pewien dzień ze swojego dzieciństwa. Wydarzenie, które zwykle pamiętają dzieciaki – pierwsze nocowanie u przyjaciela. Edward był gruby i wolał spać od ściany, pozostawiając mnie, chudego i za długiego na swój wiek w wąskiej przestrzeni między nim i tą przeklętą szafą. Nie żebym bał się szaf, ale ta jego zawsze działała na mnie jakoś… inaczej. Stara i pokraczna, odziedziczona po kuzynostwie z drugiego końca hrabstwa, skrzywiła się w podróży, przez co nie domykały jej się drzwi.
Edwardowi to nie przeszkadzało. Nie dbał o porządek ani higienę i gardził strachem tak samo jak warzywami na parze i tym zezowatym chłopakiem z czwartej B. Ja przy każdej wizycie siadałem jak najdalej od przeżartego przez korniki mebla, nigdy, przenigdy nie odwracając się do niego tyłem. Ed mówił, że czytam za dużo komiksów i poprzewracało mi się w głowie od wąchania tuszu, ale wiedziałem swoje.
Szafa była zła.
Tamtego dnia ojciec przywiózł mnie do przyjaciela punkt piąta. Nigdy się nie spóźniał. Poklepał mnie po plecach i wcisnął w ręce plecak z ubraniami na zmianę i szczoteczką do zębów. Rodzice Eda zorganizowali nam krótką wycieczkę po okolicznych górkach, więc o dziewiątej byliśmy już bez sił. Leżałem w dogasającym świetle dnia, bojąc się zasnąć. Nie mogłem odwrócić się od szafy, zmuszony więc byłem patrzeć na oddaloną ledwie na wyciągnięcie ramienia ciemność ziejącą między pomalowanymi na brązowo deskami.
Chłopięca wyobraźnia podpowiadała mi, że roi się tam od napęczniałych, obślizgłych robaków. Czasem któryś spadał na ziemię z obrzydliwym „chlap”, a jego ciało pękało i obryzgiwało śluzowatymi wnętrznościami suche drewno i rzucone niedbale spodnie Eda. Chwilę później widziałem żółte i czerwone ślepia, jarzące się w mroku, słyszałem ocierające się o siebie szczypce, jak ostre noże, z których ktoś dla zabawy próbuje skrzesać iskrę.
Ciemność wyszła z szafy, wypłynęła jak delikatna mgła, by objąć mnie swoim kokonem. Zamknęła mi oczy długimi palcami i zasłoniła otwarte do krzyku usta. Chyba zasnąłem.
Za oknem zachodziło słońce, malując dziwną mgłę ostatnimi promieniami. Z sąsiedniego domu dochodziły odgłosy kłótni, z drugiej strony ktoś coś śpiewał. Chciałem podnieść się na łóżku, zobaczyć coś więcej, ale moje dłonie zamiast materaca dotknęły czegoś zimnego, krągłego i twardego. Z przerażeniem odkryłem, że nie leżałem już na łóżku, lecz na stercie nadgniłych ciał i nagich kości. Odrzuciłem czaszkę, o którą oparłem przypadkowo dłoń. Chciałem szarpnąć Eda za ramię, lecz zamiast niego złapałem chudy obojczyk obciągnięty skórą. Drobne ciało zaczęło obracać się w moją stronę, a z jego strony dobiegł cienki głos.
– Przepraszam, ale nie mam już twarzy, którą mógłbyś pocałować.
W zapadającej ciemności, wbrew sobie i rozsądkowi pomacałem twarz trupa. Palce zanurzyły się w czymś o konsystencji zgniłego jabłka, a gdy z odrazą zabrałem dłoń, skóra odeszła miękko od czaszki. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że to Eve, na wieki lat dziewięć, i ta świadomość zerwała mnie ze stosu ciał. Nie chciałem poznawać innych imion ani metryk.
– Dzisiaj noc horrorów, nie wiedziałeś? – powiedziały jeszcze na wpół pozbawione warg usta.
Rzuciłem się w stronę okna, wybijając ciałem zdobioną markerami szybę. Szkło cięło skórę lodowatymi pazurami, a potem czekał mnie krótki lot ku zatopionemu we mgle trawnikowi.
Zamiast murawy poczułem pod sobą materac. Obudziłem się i usiadłem z krzykiem naprzeciw szeroko otwartych drzwi szafy. Z wnętrza buchał okropny, słodki zapach zgnilizny. Podciągnąłem kolana pod brodę, aż wpadłem plecami na Eda.
– Ed, wstawaj, coś się dzieje! – wykrzyknąłem piskliwie.
Ed nie poruszył się ani wtedy, ani nigdy więcej. Rozdarte pod drugim podbródkiem gardło było ciemnoczerwoną miazgą wylewającą na poduszki litry krwi. Wyskoczyłem z tego przeklętego pokoju, wpadając na rozciągnięte na schodach ciało matki przyjaciela. Kobieta wyglądała, jakby coś ogromnego poskładało ją jak kartkę papieru, a potem rozłożyło na stopniach jak krwawą wersję nieudanego origami. Minąłem ją, ślizgając się na spływającej powoli kałuży. Kątem oka zauważyłem mężczyznę zawieszonego na żyrandolu w salonie. W samej bieliźnie, z odciętymi dłońmi i stopami, kołysał się jeszcze niby uparty liść na wietrze, mimo listopada niechętny jeszcze oderwać się od gałęzi drzewa.
Wypadłem z domu w piżamie, wprost w ramiona policjanta.
– Już w porządku, synu. Już prawie świta.
Przydzielono mi psychologów, cały zastęp opiekunów dla rodziny i nauczyciela, który przez rok prowadził edukację domową. Nikt otwarcie nie porozmawiał ze mną o tym, co właściwie zaszło.
Miałem rację co do szafy. Była zła. Wykonana z desek wydartych z trumien starego cmentarza na drugim końcu hrabstwa, trafiła do Eda jako spadek po zmarłym nagle kuzynostwie. Stała się pewnego rodzaju Bramą między światami.
Minęło wiele lat, nim sam doszedłem do rozwiązania sprawy. W pudełku przede mną piętrzą się pożółkłe artykuły z gazet, w ręce trzymam nekrolog Eve, lat dziewięć i Eda, również lat dziewięć. Oboje poznałem. Nekrologów było więcej. Wybrałem tylko te mówiące o dzieciach, ułożyłem je chronologicznie, połączyłem fakty.
Noc horrorów miała miejsce co osiem lat. Zawsze gdzieś wtedy ginęła rodzina, nigdy nie znajdowano sprawcy, a ponura legenda i nadprzyrodzone okoliczności odstraszały potencjalnych detektywów. Z jakiegoś powodu przeżyłem tamtą noc, tak jak przeżyłem osiem i szesnaście lat później, przeżywając przerażające, realistyczne koszmary w czasie, gdy ginęły kolejne ofiary.
Stara blizna na kolanie mgliście przypominała mi chłopięce wyzwania. Dopiero teraz odnalazłem jej kształt, pierwowzór wypalony w drewnie dekady temu, w górnym rogu zewnętrznej ściany szafy Eda. To on mi ją wyciął, na znak mojego męstwa i jako przepustkę do jego tajnego klubu.
Połączyłem się wtedy z Bramą, stałem się jej częścią, naznaczoną krwawym, starym symbolem. Brama czegoś ode mnie chciała. Może prosiła, by ją zniszczyć, przepełniona rozkładającymi się zwłokami. A może chciała otworzyć się szerzej?
Stoi teraz przede mną. Tylko ja i Ona, ta Zła. Za oknem zmierzcha, lecz zdążyłem odnaleźć ją przed dzisiejszą nocą horrorów. Koślawe drzwi uchylają się powoli, z jękiem, jak powieki pokręconych oczu.
Patrzymy na siebie, Ciemność i ja. Przeciągam zapałką po drasce i idę w Jej stronę, okadzony zapachem siarki, słysząc pierwsze pozdrowienia chóru dziecięcych głosów.
Opowiadanie pochodzi z wydawanego do niedawna czasopisma „Daję słowo”.

Izabela Redesiuk
urodzona w 1993 roku w Siedlcach. Swoją przygodę ze sztuką rozpoczęła od teatru, z którym związana była przez kilka lat. W 2012 roku los zawiódł ją do Wielkiej Brytanii, gdzie nadal pisze, czyta i szuka inspiracji w codzienności. Miłośniczka literatury fantasy i horroru, z zamiłowaniem do mrocznych historii i głębokich emocji. Nie stroni jednak od dobrego kryminału czy romansu. W wolnych chwilach sięga po muzykę o cięższych brzmieniach. Pomimo arachnofobii i kontrowersyjnych wyborów kulinarnych, z pełnym przekonaniem broni ananasa na pizzy.


