
Kobiety na wojnie
19 września, 2025Pierwszy obraz wojny jaki pamiętam to babcia Helena okładająca dziadka Ignacego ścierką po głowie i pokrzykująca: „Ty miałeś ciężko na wojnie?! Ty?! Sześć lat przesiedziałeś u bauera* za miedzą jak pączek w maśle, a ja musiałam życie i dzieci ogarniać w mieście, w którym nic nie było!”
Dziadek siedział przy stole ze swoim szwagrem przy świeżonce* i półlitrówce wódki z czerwoną kartką racząc się po zabiciu świniaka i opowiadając sobie jakieś przeżycia, z reakcji i słów babci domyśliłam się, że wojenne. Miałam wtedy kilka lat, były lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku.
Kilkanaście lat temu, już w nowym tysiącleciu, uczestniczyłam w kolacji wigilijnej w rodzinie swojego partnera. Przy stole siedziała również jego babcia, która w pewnym momencie, tak po prostu, pomiędzy karpiem i kapustą z grzybami powiedziała coś o gwałcie, biciu i problemach z mężem alkoholikiem. I o tym, że teraz ludzie robią problemy z niczego, a tak naprawdę to mają dobre życie i wiele instytucji i ludzi, do których mogą zwrócić się o pomoc. Ona ze wszystkim po wojnie była sama i musiała sobie jakoś poradzić i dzieci wychować. Zaskoczyło mnie przede wszystkim nie to, że wspomniała o swojej traumie, ale że powiedziała to spokojnym tonem, jakby właśnie przekazała nam, że jutro na śniadanie kupi bułki z makiem, a nie z sezamem.
Przy okazji wiadomości podsuwanych przez Google w moim telefonie o obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, wyskoczył artykuł Sylwii Chutnik o problemach z zainstalowaniem tablicy upamiętniającej śmierć kobiet na warszawskim Zieleniaku. Z inicjatywy działaczki społecznej Elżbiety Podleśnej i innych osób od kilku lat odbywa się 5 sierpnia uroczystość upamiętnienia ofiar. Powstał pomysł, aby wmurować tabliczkę informującą o tym, co działo się w tym miejscu w 1944 roku. Działaczkom zależało, aby tablica dotyczyła tylko kobiet i dziewczynek, aby była niewielka z możliwie zwięzłym napisem. Napis na tablicy brzmiał: „Kobietom i dziewczynkom z obozu na Zieleniaku (5 – 9 sierpnia 1944 r.), ofiarom gwałtów i przemocy ze strony żołnierzy Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA) działającej w strukturach niemieckiej Waffen SS – Warszawianki i Warszawiacy.”
Tak Sylwia Chutnik pisała o tym w swoim artykule, cytując także fragment książki:
„Na Ochocie jest Zieleniak – targowisko, które w czasie powstania warszawskiego było miejscem kaźni dla osób cywilnych, głównie kobiet i dziewczynek. Były gwałcone, bite i zabijane, a nawet palone przy okolicznym liceum im. Kołłątaja. Piszę o tym w mojej powieści „Kieszonkowy Atlas Kobiet”. Zwracałam w niej uwagę na to, że o ile śmierć w czasie bitwy jest chwalebna i podniosła, o tyle przemoc seksualna wydaje się „niepoważna”. Gwałt nie kojarzy się ze strzelaniem, wojną, trututu, padnij, czołgaj się, do okopów. Gwałt to podwinięta sukienka, rozerwane majtki, gwałtowne ruchy. I ofiara często ma szansę przeżyć. Więc to się nie liczy w skali wojennej. Czasami żołnierz rozerwie jej waginę bagnetem, szczególnie jak jest małą dziewczynką. Może ją na końcu udusić, może ją zastrzelić. Może zgwałcić ją dwudziestu mężczyzn pod rząd i wtedy jest szansa, że ona zginie. Ale to nie jest bohaterska śmierć w wyniku ran odniesionych na bitwie.”
Kobietom w czasie wojny i po wojnie nikt nie zadawał pytań o emocje, jak się czuły i jak sobie poradziły ze zwykłą codziennością. Nie dawano im do zrozumienia, że robiły coś wyjątkowego. Traktowano wszystko tak, jakby było to dla nich naturalne i oczywiste. Nieodbiegające od tego, co robili inni. One także nie były zbyt wylewne. Wiele kobiet zapytane o przeżycia wojenne, nie chciało o nich opowiadać uważając, że następne pokolenia nie są w stanie tego zrozumieć. Aktorki Danuta Szaflarska i Irena Kwiatkowska oraz narciarka Teresa Kodelska-Łaszek chociaż udzieliły w swojej karierze wiele wywiadów, na pytania o życie w czasie wojny odpowiadały tak, by nic nie powiedzieć. Możemy się jedynie domyślać, jak bardzo były straumatyzowane i jak znacząco by się różniła ich relacja od dominujących opowieści przekazywanych przez mężczyzn.
W momencie wybuchu II wojny światowej to były młode kobiety i dziewczynki, które miały życie. Miały marzenia, plany i wizje. Były w swoim najlepszym, fenomenalnym okresie życia, w którym każde marzenie ma rację bytu. Może się spełnić albo nie, ale one są w ich umysłach. I nastaje ranek
1 września 1939 roku i ktoś te marzenia zabiera. Zabiera wolność, plany i poczucie bezpieczeństwa. Cały świat, który miały, nagle runął.
Wychowały mnie kobiety, które przeżyły wojnę. Ojciec czasami był, ale było lepiej, kiedy go nie było. Jedna ledwie weszła w dorosłe życie, drugiej wojna zabrała całe dzieciństwo. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek je zapytał, jak dawały sobie radę? Co czuły? Jak zdobywały pożywienie? Jak ogrzewały mieszkanie? Gdzie moja babcia kupowała ubrania dla swoich dzieci? Czy miała jakiegoś lekarza, do którego mogła pójść z chorymi córeczkami? One się oczywiście dostosowały do panujących warunków, ale czym i jak za to zapłaciły? Przede wszystkim wbito w ich DNA słowa: musisz sobie radzić. I ja obcując z nimi na co dzień i słuchając co jakiś czas jakiegoś zdania czy krótkiej wypowiedzi (bo pozwólcie, że jeszcze raz to podkreślę, owe pokolenie wcale nie było szczególnie wylewne) mogę teraz poskładać pewną opowieść. Nasiąknęłam tym, wiem o różnych aspektach wojny właśnie z takich pojedynczych zdań wypowiadanych przez babcię, mamę czy ciocię – starszą siostrę mamy. Ale to był temat tabu, o tym się nie mówiło w domu.
Cała historia, filmy, poezja skupiła się na bohaterach wojennych, którzy walczyli o wolność na frontach z karabinem w dłoni. A co z kobietami? One też obudziły się pewnego ranka i zastały swój świat w gruzach, bez swoich mężów, ojców i braci u boku i nikt ich nie zwolnił automatycznie z powodu wojny z codziennych obowiązków. Musiały wstać, ogarnąć dom, nakarmić dzieci i trwać z nowej wojennej rzeczywistości, w której podstawową myślą było: czy będę żyć za 15 minut? I żyły w tym stanie niepewności przez 6 lat. Kto z nas zastanawia się teraz, jak to wpłynęło na ich psychikę, emocje i życie po wojnie? Jakimi były później osobami i jak komunikowały się ze światem. Co się stało w ich głowach? Mogę mieć teraz pretensje czy żal o swoją samotność i brak zaopiekowania w pierwszych latach życia, o to, czego nie dostałam i ile złego doświadczyłam. Zrzucać odpowiedzialność za swoje nieszczęścia i nieprzeciętne wybory na nader niedoskonałe dzieciństwo. Ale nie mogę ich winić za to, bo dostałam tylko to, co miały i mogły mi dać. A miały niewiele, bo nawet to, co miały wcześniej, zabrała im wojna.
Bardzo długo nie zdawałam sobie sprawy, że jestem również dzieckiem wojny, dopóki nie trafiłam w literaturze na zagadnienie epigenetyki. Naród żydowski zadbał, by o tym mówić. Ocaleni z zagłady i ich potomkowie badają sprawy traumy dziedzicznej. Pochylają się nad tym, co się dzieje w człowieku, który ma potem dzieci i wnuki i te dzieci i te wnuki mają później symptomy dziecka wojny. Jestem takim dzieckiem wojny. Jestem kobietą, która w każdej sytuacji radzi sobie sama ze wszystkim.
Z każdym złym przeżyciem, traumą, nieszczęściem. Ale także nie umiem sobie radzić z przyjemnymi chwilami – nie cieszę się za bardzo, nie potrafię celebrować świąt i rocznic, bo wpojono mi, by nie rozsmakowywać się w pięknych chwilach, by potem nie dokładać sobie cierpienia, gdy ktoś je nagle unicestwi.
Od kilkunastu lat żyję poza krajem urodzenia. Na pytanie, skąd pochodzę i po usłyszeniu, że z Polski, często jestem raczona kilkoma zdaniami o bohaterskich polskich lotnikach walczących za Anglię. Wielka Brytania znacząco odcisnęła swój udział w czasie II wojny światowej – wiemy to z podręczników do historii, książek i filmów. Ale mnie interesuje coś innego – jak przeżyły wojnę angielskie kobiety? Podobnie do Polek, czy może jakoś inaczej? W tym celu zadaję kilka pytań angielskiej koleżance, z którą czasami chodzę na kawę i która uczy mnie języka angielskiego. Pytam o codzienne życie, branie udziału w walkach, o pomniki i odznaczenia i o to, czy zna jakieś bohaterki wojenne. W pierwszych zdaniach słyszę, że właściwie nie wie nic. Przeszukuje pamięć i ze zdumieniem zdaje sobie sprawę, że w szkole uczyła się co prawda o II wojnie światowej, ale nie było w materiale wiadomości o kobietach. Obiecuje zgłębić temat i wrócić do mnie z informacjami. Na kolejnym spotkaniu dostaję garść informacji. Dowiaduję się, że w Wielkiej Brytanii kobiety zaczęto powoływać do służby wojskowej w 1941 roku. W tym początkowym okresie służyły jako mechaniczki, inżynierki, strażniczki przeciwlotnicze, pracownice zakładów amunicyjnych oraz kierowczynie autobusów i wozów strażackich. Pierwszymi powołanymi były samotne kobiety w wieku od 20 do 30 lat, ale już do połowy 1943roku roku prawie 90 procent samotnych kobiet i 80 procent mężatek pracowało w fabrykach, na roli, a nawet w siłach zbrojnych. W Wielkiej Brytanii w siłach zbrojnych służyło ponad 640 000 kobiet, w tym w Królewskiej Służbie Marynarki Wojennej (WRNS), Pomocniczych Siłach Powietrznych (WAAF) i Pomocniczej Służbie Terytorialnej (ATS), pracowały także w Zarządzie Operacji Specjalnych, wspierając europejskie ruchy oporu we Francji, Włoszech i Polsce.
Angielscy mężczyźni poszli walczyć na front, a do fabryk i zakładów pracy zaczęto powoływać kobiety. Tak, powoływać, bo po prostu dostawały nakazy pracy. Tradycyjne role płciowe, czyli mężczyźni zarabiający na rodzinę i kobiety opiekujące się domowym ogniskiem i wychowujące dzieci zostały, jak to Anglicy eufemistycznie określają, poddane ponownej ocenie. Po naszemu: mężczyźni do boju z nieprzyjacielem, a kobiety do walki o przetrwanie na wielu frontach. I tu też nikt ich o zdanie i emocje nie pytał. Szerzono nawet propagandę, że kobiety-patriotki są bohaterkami i potrafią doskonale radzić sobie z wieloma zadaniami dawniej uważanymi za domenę mężczyzn. I kobiety to wyzwanie podjęły. Pracowały w zakładach zbrojeniowych, zgłaszały się na ochotnika do organizacji związanych z wojną i stawały się biegłe w zarządzaniu domowymi finansami, naprawianiu własnych samochodów i dbaniu o sprawne funkcjonowanie swoich domów.
Z przeczytanego fragmentu książki „War Wives: A Second World War Anthology” dowiaduję się o małym wycinkach kobiecej codzienności w obliczu ograniczeń dostaw mięsa, cukru i zbóż spowodowanych blokadą szlaków dostaw przez niemieckie okręty podwodne. Kobiety stały w kolejkach godzinami, ściskając swoje cenne kartki żywnościowe zezwalające na jedno jajko, 60 g herbaty, 110 g bekonu, 60 g masła, 60 g sera na osobę tygodniowo. Jednocześnie miały za zadanie prezentować optymistyczne i pozytywne nastawienie, aby dodawać otuchy i inspiracji swoim mężom-żołnierzom. Zabroniono im nawet bać się i płakać w obliczu śmierci, głodu i nieszczęść.
Wysiłek kobiet określono jako front wewnętrzny wspierający działania wojenne przeciwko wrogowi na wiele sposobów począwszy od pracy w fabrykach amunicji, przez wolontariat w organizacjach wsparcia takich jak Czerwony Krzyż po pracę na roli i prowadzenie tramwajów. Niektórym kobietom to się spodobało, niektórym nie. Jedne były zadowolone, bo wyszły z domów, poznały nowych przyjaciół i zaczęły spędzać czas na spotkaniach towarzyskich i potańcówkach. Dzięki swoim nowym zadaniom kobiety zaczęły czuć się trochę bardziej równe mężczyznom, chociaż nie otrzymywały takiego samego wynagrodzenia Niektóre nie były z tego powodu szczęśliwe, bo przed wojną nie pracowały, miały kucharki i pokojówki, a dwunastogodzinne zmiany w fabrykach w pyle, kurzu i chemikaliach wywołujących uczulenia i zmiany skórne to nie był ich świat i taką pracę uważały zwyczajnie za zbyt ciężką. Wiele kobiet zamiast pracy w fabrykach amunicji wybierały prace na świeżym powietrzu sądząc, że będzie chociaż trochę lepsza. Tak jedna z nich opowiadała o swoim doświadczeniu: „Codziennie, w każdą pogodę, dowożono nas ciężarówkami, wraz z kanapkami z buraków (których z czasem znienawidziłam), do pracy na różnych polach uprawnych w okolicy – zbieranie ziemniaków, przycinanie żywopłotów i młócenie kukurydzy w sezonie, co było bardzo brudną i okropnie niewygodną pracą. Z biegiem dni stawałam się bardzo nieszczęśliwa, prowadząc życie dalekie od tego, które przedstawiały plakaty rekrutacyjne”.
W czasie II wojny światowej w Anglii miało miejsce jeszcze jedno zjawisko. Ponad półtora miliona ludzi zostało ewakuowanych z brytyjskich miast i miasteczek w ciągu pierwszych czterech dni wojny w 1939 roku, ponieważ obawiano się masowych niemieckich nalotów bombowych. Osiemset tysięcy dzieci, każde, jak dzisiaj byśmy powiedzieli, z biletem na szyi, skierowano na wieś i rodziny tam mieszkające miały obowiązek przyjąć je pod swój dach. Nastąpił ogromny wstrząs społeczny w klasowej Anglii, ponieważ miejska bieda zderzyła się wiejskim życiem klasy średniej. Wiele z tych dzieci wróciło do swoich domów i rodzin, ale wiele pozostało w nowych rodzinach z różnych powodów. Czasami nie mieli do czego i kogo wracać, czasami w nowej rzeczywistości znaleźli miłość i opiekę lepszą niż ta, z której kazano im uciekać. Pytam swoją rozmówczynię czy rodziny przyjmujące dzieci pod swój dach i przez to w znaczący sposób zwiększający koszty utrzymania otrzymywały jakieś fundusze od rządu lub kogokolwiek. Dowiaduję się, że to rodzice dzieci mieli przesyłać pieniądze na ich utrzymanie. W praktyce różnie z tym bywało. W dużej większości gospodarstwa goszczące małych wojennych tułaczy ponosiły koszty ich utrzymania. Rząd wypłacił drobne kwoty, jednak to kobiety na swoich barkach nosiły ciężar wykarmienia, ubrania i nauczania wielu nowych dzieci pod swoim dachem.
Zadaję jeszcze jedno pytanie: czy angielskie kobiety zostały w jakikolwiek sposób odznaczone lub upamiętnione na kartach podręczników. I znów moja rozmówczyni odpowiada, że nie zna żadnego nazwiska. O kobietach się nie mówiło. Wspomniano jedynie o dwóch: księżniczce Elżbiecie (późniejszej królowej), która wyszkoliła się na kierowcę-mechanika i służyła w ATS oraz Mary Churchill, najmłodszej córce Winstona Churchilla, która również służyła w ATS przy uzbrojeniu przeciwlotniczym.
Próbujemy obie znaleźć w dostępnych źródłach, ile kobiet dostało odznaczenia wojenne w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Okazuje się, że jest ich bardzo, bardzo mało. O ile w angielskich źródłach są statystyki przyznanych medali dla kobiet i mężczyzn (w rubrykach dla kobiet często widnieje zero), o tyle po polskiej stronie w ogóle nie znajduję takich zapisów. Mało tego, określenie, ile i kto dostał odznaczeń za bohaterstwo w czasie wojny w Polsce jest wręcz niemożliwe do ustalenia, ponieważ Polska posiada wiele różnorodnych odznaczeń zarówno wojskowych, jak i cywilnych przyznawanych na przestrzeni wielu lat. Należałoby wziąć pod lupę każdy z nich i prześledzić wiele nazwisk i instytucji.
Zauważamy jednak w czasie naszej rozmowy, że wojna zapoczątkowała olbrzymią zmianę kulturową w Europie. Kobiety przekonały się, że mogą sobie same poradzić ze wszystkim. Normy społeczne zostały zakwestionowane. Męskie bastiony zburzone, stereotypy przełamane. Wysiłki kobiet i ich wkład wywołały efekt domina, który do dziś toruje ruchom na rzecz praw kobiet.
Historia II wojny światowej została napisana głosem mężczyzn – zwycięzców, żołnierzy i polityków. Tymczasem w cieniu frontów i bitew działały kobiety, których rola przez dekady pozostawała niedoceniona, a nierzadko wręcz przemilczana. To one prowadziły gospodarstwa i domy w czasach braku i strachu, to one podtrzymywały na duchu rodziny, pracowały w fabrykach, szpitalach, na roli. To one ryzykowały życie w konspiracji, przenosząc meldunki, ukrywając ludzi, niosąc pomoc w chwilach największego zagrożenia. Ich wysiłek rzadko kończył się orderem czy zapisem w kronikach, częściej gwałtem i ranami w niewidocznej dla ludzkiego oka psychice. Jednak bez ich odwagi i nieustępliwości nie byłoby mowy ani o przetrwaniu, ani o odbudowie. Wojna, choć rozgrywana na polach bitew, miała swoje najtrwalsze fundamenty w codziennym trudzie kobiet, które walczyły nie karabinem, lecz troską, uporem i zdolnością do poświęceń. Mam nadzieję, że w końcu dostrzeżemy, że pełna historia tamtych czasów nie może być opowiedziana bez ich głosu. Bo to właśnie w tej często niewidocznej, a kluczowej obecności kobiet tkwi prawdziwa siła pamięci i świadectwo, że wojna toczyła się nie tylko na liniach frontu, lecz także w kuchniach, szpitalach, piwnicach. Niech w końcu cierpienia kobiet z tamtego okresu dostaną należne im miejsce na kartach historii pomimo tego, że wielu osobom nie pasują do opowieści o triumfie, heroicznych czynach i medalach wpiętych w klapy wyjściowych marynarek.
Od zakończenia wojny postawiono walczącym o wolność mężczyznom wiele pomników. Wmurowano wiele tablic upamiętniających ich śmierć. Ile widzieliście pomników i tablic poświęconych kobietom? Historia zapamiętała bitwy, lecz to kobiety podtrzymywały życie pomiędzy bombami pomimo tego, że nie prosiły by ktoś zabrał ich świat, ich bezpieczeństwo i ich codzienność.
*Bauer – w nazistowskiej terminologii określenie niemieckiego rolnika, który wykorzystywał robotników przymusowych z Polski
**Świeżonka – tradycyjne polskie danie z regionu wiejskiego przygotowane z kawałków świeżo ubitej wieprzowiny duszonej z cebulką i czosnkiem.

Róża Wigeland
Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction. Jej priorytetem jest po prostu dobre życie. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym.