
Skutki wojny
13 września, 2025„Posłuchaj Jaśku o arce Noego, co na szynach płynęła przez ten cały potop. Szarpnęło, gwizdnęło i się potoczyło. I tak dzień jedziesz, dwa dni stoisz. Tydzień ma dni siedem, w miesiącu tygodni cztery, a w pociągu wagonów 48!”
Powyższy cytat pochodzi z początkowych scen komedii „Sami Swoi”. Jeden z głównych bohaterów tłumaczy się przed bratem, dlaczego nie dość, że mieszka obok wroga ze swych rodzinnych stron, to jeszcze połączyły ich nowe więzi przez wspólną wnuczkę. Scena przechodzi do retrospekcji, gdzie widz rusza wagonem bydlęcym z rodziną Pawlaków i ich dobytkiem. Nie potrzeba tu dopowiedzeń, każdy Polak doskonale wie, że film przedstawia ruch ludności z wschodnich kresów Rzeczpospolitej, straconych na rzecz Sowietów w stronę tzw. Ziem odzyskanych, to jest włączanych do Polski z dawnych terenów III Rzeszy. „Sami Swoi” to dziś komedia kultowa, śmieje się przy jej seansie kolejne już pokolenie. I dość dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że reakcję wielu pierwszych widzów na początkowe sceny filmu były zupełnie odmienne. Część widowni po prostu płakała, bynajmniej nie ze śmiechu. Dla niektórych podróż wagonem w nieznane było traumatycznym doświadczeniem, a nie przygodą i otwierającym się nowym rozdziałem życia. Przed laty dotarłem do rodzinnych wspomnień opisujących przesiedlenie polskich rodzin z terenów dzisiejszej Ukrainy: „Gdy pociąg ruszył, ludzie w wagonie zaczęli śpiewać „Nie rzucim ziemi” oraz „Serdeczna Matko”. Rozległ się wtedy jeden wielki szloch. Ludzie przez szpary w ścianach spoglądali na polskie ziemię, które trzeba było opuścić”. Obrazy przedstawione przez reżysera wywołały u wielu żywe i nadal bolące wspomnienia. Perypetie chłopów zza Buga na poniemieckich terenach dziś mocno bawią, bo zaciera się żywe i dotykające doświadczenie tych wydarzeń. Ale nawet ubrana w wesołe ramy fabuła nie może zatrzeć historycznego tła, na którym narysowane zostały, pociągnięte karykaturalną kreska postacie Kargula i Pawlaka.
Śmieszno-smutne wprowadzenie do felietonu wskazuje już delikatnie na jego punkt przewodni, bo rozpoczyna się od przedstawienia wydarzeń już „po wojnie”. Opisywanie samych działań wojennych i cierpień ludności w okupowanej Polsce to zadanie dla historyków, którzy mogą poświęcić lata swojego życia na spisywanie całych tomów. I wielka w tym ich zasługa, gdyż nawet sama pamięć i szacunek dla ofiary wymagają cierpień wynikających z rozdarcia Polski pomiędzy dwa totalitaryzmy. W swoim felietonie jednak chciałbym skupić się na innej kwestii. Wciąż pamiętając o wszystkich, których wir historii wciągnął i do walki zbrojnej, i do walki o przetrwanie pod okupacja, pokuszę się o przedstawienie w kilku, uproszczonych punktach skutków samej wojny i jej wpływu na dalsze losy naszej ojczyzny.
Nowoczesnej wojny nie prowadzi armia. O ile jeszcze przed XIX wiekiem, od biedy można było uznać, że manewry wojsk i oblężenia twierdz są sposobem na rozwiązywanie sporów między zwaśnionymi władcami, tak dwie rewolucje – francuska i przemysłowa, zupełnie zniszczyły taki obraz. Zniszczyły w sensie praktycznym, bo i dziś przecież są ludzie próbujący chować głowę w piasek i zakładający, że ewentualny konflikt to sprawa do załatwienia jedynie pomiędzy zawodowymi armiami i od całej imprezy można się trzymać z daleka. Być może przed wiekami podobne rozumowanie mogło mieć sens, jeżeli tylko wojna toczyła się w innej części kraju, tak dziś jest to jedynie wypieranie rzeczywistości, a dzieje się tak dlatego, że współcześnie wojny nie prowadzi, król, hetman, dynastia czy nawet wojsko. Wojnę dziś prowadzi całe państwo.
Do II wojny światowej przystąpiła Polska w odsłonie nazwanej II Rzeczpospolitą. Uświadomienie sobie tego faktu jest ważne, bo ma to swoje konsekwencje także we wnioskach i założeniach. Znamienny jest fakt, że do walki z Niemcami przystąpiła II Rzeczpospolita, a po zdobyciu Berlina na mapie pojawiła się Polska Rzeczpospolita Ludowa. Czasami nawet drobnostki mają znaczenie, a cóż dopiero tak mocne symbole jak zmiana nazwy państwa. I odpowiada to chyba jednoznacznie na pytanie, czy Polska wojnę przegrała czy znalazła się w gronie zwycięzców. To ostatnie sformułowanie jest dość charakterystyczne, bo niewielu chyba przechodzi przez usta jednoznaczne stwierdzenie, że Polska wojnę „wygrała”. II Rzeczpospolita, która odeszła w konwulsjach we wrześniu 1939 roku mogła być co najwyżej macochą dla PRL-u. Pamiątki po niej przekazano kolejnej następczyni, ciotecznej wnuczce nieboszczki – Rzeczpospolitej trzeciej. Ale II Rzeczpospolita, jeszcze za życia była bezpośrednią potomkinią tej wersji republiki, której nie dano numeru, a określano jako Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Warto o tym pamiętać rozpatrując zarówno drogę do wojny jak i jej skutki. Ojczyzna wywalczona zaraz po I wojnie światowej i konieczności odparcia bolszewików jeszcze przed złapaniem pierwszego, pełnego oddechu wolności miała granicę przesunięte na wschód względem dzisiejszej Polski. Tym niemniej nie miała sił, by wywalczyć granicę tak mocno wybiegające na wschód jak Rzeczpospolita Obojga Narodów w szczycie swojej potęgi. Nie udało się w pełni skonsolidować wszystkich byłych ziem sprzed zaborów, nie udało się złamać bolszewików, a jedynie (a może – aż!) wypchnąć armię czerwoną z powrotem na wschód. Siłą rzeczy II Rzeczpospolita nie odzyskała pełnego dziedzictwa swojej poprzedniczki, dostając w zamian konsekwencje zmian, które narodził wiek XIX.
Polska międzywojenna była państwem wielonarodowym. W XX wieku jednak napięcia z tego wynikające były o wiele mocniejsze niż kilka stuleci wcześniej. Konflikty i starcia jeszcze przed zaborami mogły pojawiać się na styku religii lub stanów. Po odzyskaniu niepodległości doszły do tego tarcia narodowościowe. II Rzeczpospolitą zamieszkiwali obok Polaków Litwini, Ukraińcy, Niemcy, Białorusini, a dodatkowo – bardzo liczba diaspora żydowska, która od wieków była zauważalnym elementem społeczeństwa nad Wisłą. Barwna i ciekawa mozaika narodów, religii, zwyczajów i języków. Do tego Lwów i Wilno znajdujące się w granicach kraju, oraz kresy wschodnie od wieków rodzące wielkie postacie. Powodowało to naturalnie silniejsza więź z dziedzictwem Polski przedzaborowej niż odczuwamy to dziś. Co nie znaczy, że próbowano zachować wszystkie, dawne elementy ustroju i tradycji. Chłopi i mieszczanie stali się w pełni obywatelami nowego państwa, sięgając nawet po wysokie urzędy, czego najlepszym przykładem Wincenty Witos – kilkukrotny premier w międzywojniu. Zgodnie z duchem epoki następowała emancypacja kobiet. W ramach skromnych możliwości, szczególnie w obliczy światowego kryzysu starano się uprzemysłowić kraj i zapewnić odpowiednią infrastrukturę. Ale obok portu w Gdyni czy centralnego okręgu przemysłowego w krajobrazie Polski wciąż było miejsce na ziemiańskie majątki, dworki i pałace. Słabo zaludnione, biedne i zacofane wschodnie tereny kraju stanowiły wyzwanie, szczególnie biorąc pod uwagę planowanie wojskowe i zagrożenie Sowieckie. Stąd też kontynuowany był rozwój kawalerii, jednostek bardzo słabych w nadchodzącej, zmechanizowanej wojnie, ale szybkiej i mobilnej, co potrzebne było do zakładanej wojny manewrowej na wschodzie. Ale koniec końców zagrożenie pojawiło się z obu sąsiednich, totalitarnych sąsiadów, a po upadku Czechosłowacji sytuacja Polski stała się wprost dramatyczna. Ale i w tym przypadku pojawił się ostatni odruch myślenia kategoriami państwa, które w przeszłości rozdawało karty w regionie. Wszystkie pozostałe, położone pomiędzy Rosją a Niemcami państwa przeszły w ich strefy wpływów bez walki; Czechosłowacja, Węgry, Rumunia, państwa bałtyckie. Polska stanęła do walki wiedząc w jak trudnym jest położeniu, jednocześnie słusznie przewidując, że potencjał przemysłowy Niemiec nie udźwignie zmagań z aliantami i w ostatecznym rachunku to oni wyjdą zwycięsko z wojny. Ale z całego chaosu sześcioletnich zmagań wyłonił się też nowy porządek w świecie, zupełnie już inny do tego w jakim funkcjonowała II Rzeczpospolita.
Po ustaniu działań wojennych przyszedł czas na skrystalizowanie się systemu na świecie, który ustalany był w Teheranie, Poczdamie i Jałcie. Wojna skończyła się po 6 latach, ale obraz wielu miejsc zmienił się bardzo wyraźnie. Dotknęło to między innymi Polski, której sytuacja zmieniła się diametralnie, i to nawet nie uwzględniając nowej, sytuacji politycznej i podległości względem sowietów. Co najbardziej rzucające się w oczy to zmiana granic. Dość nienaturalne granice II Rzeczpospolitej zmieniono nadając jej kształt łatwiejszy w administrowaniu. Wydłużono wyraźnie granicę morską i „przesunięto” kraj na zachód. Tym niemniej wiązało się to z stratą terenów nie tylko historycznych, ale i etnicznie polskich. Problem rozwiązano przesiedlając całe rzesze ludzi w nowe miejsca (vide Sami Swoi). Z nowych miejsc przenoszono z kolei ludność niemiecką. Na wschodzie i południu przesiedlono Ukraińców. W wyniku niemieckiego ludobójstwa zginęła ogromna rzesza żydowskiej diaspory. Stolica została niemal doszczętnie zniszczona. Okupacja i działania wojenne kosztowały życie wielu wartościowych, młodych ludzi, a eksterminacja postępowała przez kolejną dekadę, aż do śmierci Stalina. Następująca po wojnie nowa rzeczywistość brutalnie przekształciła stosunki społeczne. Zniknęły z polskiego krajobrazu rodowe, szlacheckie siedziby i wielkie majątki ziemiańskie. Arystokratyczne pochodzenie stało się przeszkodą w karierze w nowym systemie. A same władze polityczne działały już w innym paradygmacie, mocno uzależnione od wpływu Moskwy. Nie była to już Polska nawiązująca do swej siły i samostanowienia. Obrazowo można to ująć w ten sposób, że PRL tradycją historyczną sięgnął do księstwa Warszawskiego czy „kongresówki”, a nie do Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Wszystko to spowodowało, że Polska była już inna, w skali prawdopodobnie niewyobrażalnej dla wielu ludzi jeszcze przed wrześniem 1939 roku. Dla wielu na emigracji zmiany te były nieakceptowalne, stąd pomysł „rządu na uchodźstwie” i próby przechowywania dawnych tradycji poza granicami kraju. Paradoksalnie jednak skutki II wojny światowej okazały się bardzo trwałe, w wielu aspektach przeniesione na kolejne rozdanie kart w historycznej grze losów narodów i państw. Mapa Europy z 1989 roku jest inna niż dziś. I charakterystyczne jest to, że z żadnym z ówczesnych państw dzisiejsza Polska już nie sąsiaduje. Czynniki etniczne czy społeczne okazały się również trwałe. Mentalne prawdopodobnie też. W ogólnym rozrachunku dramatyczne doświadczenie II wojny światowej rezonuje po dziś, skutkując choćby tym, że nikt nie tęskni za Lwowem czy Krużewnikami, a już z pewnością nie jest to ból tak dotkliwy, jaki odczuwali ci, których historia oderwała od rodzinnych stron. Tym niemniej po zakończeniu działań wojennych nastąpiło mocne przetasowanie kart i kompletnie inne rozdanie. Od tego czasu gramy w innej lidze, nie łudząc się już wyobrażeniami o własnej sile. Weszło nam to tak mocno w krwiobieg, że nie próbujemy zmienić tego stanu rzeczy, nawet mając ku temu teoretyczne możliwości. To kolejny skutek II wojny światowej. Ale dalej trwamy, jako naród i państwo, pomimo tak ciężkiego i zmieniającego nas doświadczenia. Tylko tyle i aż tyle.

Andrzej Smoleń
Autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny. Z zawodu inżynier rozwoju produktu. Mieszkaniec Liverpoolu.