11 listopada

11 listopada

10 listopada, 2021 Wyłączono przez Redakcja

Jakiś czas temu temu poproszono mnie o skreślenie kilku zdań na 11 listopada. Długo zastanawiałem się od której strony zabrać się za ten temat. Zyskałem dzięki temu możliwość przyjrzenia się symbolicznej dacie dokładniej, spojrzałem na nią z kilku różnych kątów. To rzadka możliwość, by móc wyjść z bieżącego pędu cyklicznych zdarzeń: marszów, bójek i przekrzykiwań, tak, by pozwolić sobie na refleksję o treści, które niesie samo święto. Co prawda treść to już poznana i przerobiona, ale jednak przyprószana jest corocznie bieżączką. Ponieważ miałem możliwość, a wręcz zobowiązałem się, by odnieść się do tego co świętujemy, to kilkoma refleksjami chciałbym się z państwem podzielić.

Prawdopodobnie pierwszym, polskim świętem państwowym była rocznica bitwy grunwaldzkiej. Rok po zwycięstwie król Władysław II zarządził dzień wolny od pracy, który miano spędzić na zabawie i modlitwie. Przyznać trzeba, że lipiec jest ciekawsza porą do świętowania. Dni są długie, ciepłe i słoneczne, stwarzają wiele możliwości na imprezy plenerowe, czy spotkania towarzyskie. Złota, polska jesień rzadko kończy się w listopadzie. Zwykle jest to już pora słoty; zima, deszczowa i ponura, niczym niemal całoroczna aura na wyspach brytyjskich. Ciężko w takich warunkach o uczucie radości, gdy składaniu kwiatów i odczytom zamiast zapachu trawy i ziół, towarzyszy fetor gnijących liści, twarz nie jest muskana lekkimi promieniami słonecznymi, a smagana zimnym wiatrem, a na dodatek najczęściej za kołnierz pada lodowaty deszcz. Może jednak jest w tych okropnościach pewien sens. W końcu świętujemy odzyskanie niepodległości, a nie stałą, nienaruszoną od początków państwa suwerenność i niezawisłość. Rzymskim cesarzom podczas tryumfu miał towarzyszyć niewolnik, który powtarzał: „Pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem”. Może podobną rolę podczas naszego świętowania pełni pogoda, która przypomina, że aby móc odzyskać niepodległość, należało ją wcześniej stracić. A stracona została w wyniku działań państw zaborczych, ale też w konsekwencji długoletniego rozkładu i anarchii, które już Polacy zawdzięczali sami sobie. Może taka właśnie jest rola listopadowego deszczu, który delikatnie chłodzi radość, przypominając, że część polskiego społeczeństwa w końcówce XVIII wieku upadek państwa przyjęła jednak z ulgą, nie widząc już szans na jego samodzielną odnowę. O taki rodzaj refleksji byłoby trudniej w letnich miesiącach. Koncert, grill, czy wakacyjny nastrój nie skłaniałby do dodawania sobie łyżek dziegciu w beczkę świątecznego miodu. Listopad natomiast nadaje się do tego jak żaden inny miesiąc.

Data 11 listopada w wielu krajach obchodzona jest jako data zakończenia I wojny światowej, nazywanej przez ówczesnych ludzi wielką wojną. Zauważyć to można z łatwością na wyspach brytyjskich, gdzie pamięć o poległych masach żołnierzy jest wciąż bardzo żywa. Pokazuje to też, jak państwo wyspiarskie, opierające się na siłach morskich, przeżyło traumę masowej, niszczącej wojny i konieczności ofiary ze swoich synów, którą narody żyjące na równinach czyniły i czynią niemal cyklicznie. (pisałem w 2021 – przyp. AS) Święto odzyskania niepodległości w tym właśnie dniu wiąże ze sobą oba wydarzenia. Zmiana daty, wybór innego, symbolicznego dnia, mógłby pomóc w budowaniu poczucia dumy, niezależnego od czynników zewnętrznych. I chyba byłby to błąd, bo I wojna światowa zakończyła się przegraną każdego z państw zaborczych, co było czynnikiem bardzo szczęśliwym. Upadające Niemcy, rozsypujące się na składowe Austro-Węgry i pogrążona w chaosie rewolucji Rosja straciły siłę, dzięki której mogły kontrolować polskie ziemie i był to jeden z warunków dzięki którym na mapie Europy znów pojawiła się Rzeczpospolita.

Z drugiej strony na pewno nie był to warunek jedyny i wystarczający. Potrzebna była tu też siła i wola do odbudowania niezależnego państwa. Nie tylko na poziomie chęci i deklaracji, bo szybko okazało się, że trzeba też działań dyplomatycznych i militarnych, gdy niemal od razu po odzyskaniu wolności wybuchła kolejna wojna, z bolszewikami. Zachowanie potęgi przez jednego z zaborców mogłoby co prawda doprowadzić do rozluźnienia pętów niewoli, ale raczej nie do ich zupełnego zerwania. Nie jest przesadnie trudno wyobrazić sobie los legionistów Piłsudskiego, którzy przy inaczej napisanym scenariuszu historii podzielić mogli los swoich duchowych poprzedników – powstańców listopadowych i styczniowych. Wygrali, dane im było tworzyć i rządzić Polską w dwudziestoleciu międzywojennym, ale sami też czuli szaleństwo, na które się zdecydowali – „Legiony to straceńców los”. Społeczeństwo również, jak to już u nas bywa, nie było jednolicie przekonane o skuteczności ich walki. Ostatnia zwrotka legionów świadczy o tym dobitnie. Tu w wersji złagodzone:

Nie chcemy już od was uznania,

Ni waszych mów, ni waszych łez,

Skończyły się dni kołatania,

Do waszych serc, do waszych serc!

W oryginale, podobno dwa ostatnie wersy brzmiały”

Skończyły się dni kołatania,

Do waszych serc, jebał was pies!

W średniowieczu, po położeniu podwalin pod państwo, które wyłoniła się z odmętów historii i wielkopolskich puszcz, po wielu początkowych sukcesach, młody organizm państwowy nagle doznał zapaści. Historycy nazywają tamte wydarzenia „reakcją pogańską”, co sugeruje że społeczeństwo zbuntowało się przeciw chrystianizacji. Najprawdopodobniej nie tylko o samą wiarę tu chodziło, ale też o szybkie zmiany, adaptowanie zachodniej, łacińskiej cywilizacji i o reformy stosunków społecznych. Sytuacje opanował książę Kazimierz, przez potomków nazwany Odnowicielem. Miał on wsparcie cesarstwa, które zbrojnie pomogło mu przywrócić porządek. Jest to bardzo ważny fakt, bo oznacza, że na dworze cesarskim uznano, że Piastowie i elity tamtego państwa (ciężko tu jeszcze mówić o Polakach) generują odpowiednią siłę polityczną, by utrzymywać tutaj odpowiednio wpływową formę państwowości. A trzeba pamiętać, że pierwsi Piastowie powstrzymywali już wtedy rozpoczęty, niemiecki Drag nach Osten. Najwyraźniej jednak tamtejsze elity zdołały w krótkim czasie doprowadzić do sytuacji, gdzie założono prawo i silę Polski do istnienia i samostanowienia na naszym obszarze.

Kilka stuleci później sytuacja była odmienna. Brak było jednoznacznej ciągłości. O ile Kazimierz Odnowiciel mógł jeszcze korzystać z podwalin tworzonych przez jego wielkich przodków, tak ci, którym przyszło budować II Rzeczpospolitą mieli za sobą okres, w którym Polaków i polskość próbowano za wszelką cenę wyrugować i mapy, i ze świadomości narodów. Licząc jedno pokolenie jako 25 lat od ostatniego zaboru na scenę historii wchodziło już 5 pokolenie. A pomimo tego ten naród znalazł w sobie siłę na odtworzenie swojej państwowości, i to silę niebagatelną, bo wymagającą ogromnego wysiłku scalającego trzy części, oraz silę militarną do obrony kraju. To nie mogło wyjść przypadkiem. To zadanie powiodło się to dzięki ogromnej pracy i wyrzeczeniom kolejnych pokoleń przekazujących tradycję i pamięć. Powiodło się dzięki walce czynnej i biernej. Dzięki powstańcom i nauczycielom. Dzięki romantykom i pozytywistom. Dzięki każdemu, kto o Polsce chciał pamiętać, a przede wszystkim chciał, by pamiętały o niej jego dzieci. Dlatego to odnowienie pokazało rzeczywistą moc tkwiąca w ludziach zajmujących ten kawałek ziemi, którzy musieli dać rozpęd wydarzeniom zapoczątkowanych przez kapitulację państw centralnych.

Niejednokrotnie byli zaborcy próbowali zdyskredytować istnienie odrodzonego państwa, nazywając je sezonowym, lub „bękartem traktatu wersalskiego”. Podobne złośliwości potrafią wybrzmieć i dziś. Jest jednak w tym określeniu coś bardzo płytkiego, bo pomija bardzo ciekawy szczegół. Otóż Polska odrodziła się w II Rzeczpospolitą, jawnie nawiązując do tradycji państwa, które zostało podzielone przez zaborców. Żadne z trójki zaborców nie potrafiło zachować podobnej tradycji. Prusy rozpłynęły się w Rzeczy niemieckiej, Austro-Węgry rozpadły na wiele składowych, a Rosja przechodząc przez wiele wstrząsów jest spadkobierczynią innej formy rządów i państwowości. Polska dziś, III Rzeczpospolita, choć w nieco innej formie niż jej poprzedniczki, nawiązuje jednak i daje podstawy do nadziei, że to piękne tłumaczenie na nasz język, łacińskiej formuły res Publica (rzecz wspólna), znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistej formie na linii państwo – obywatele. Nie można mówić o sezonowości w warunkach, w których naród tak bezkompromisowo dąży do swojej państwowości, a zalążki współczesnego ustroju zostały zasiane jeszcze w czasach, gdy polskie wojska zdobywały Moskwę.

To może zresztą tłumaczyć, dlaczego liczymy okres zaborów jako 123 lata, od trzeciego zaboru (1795) do końca I wojny światowej (1918). W międzyczasie jednak istniało księstwo warszawskie, a królestwo kongresowe związane unią personalną z carem rosyjskim miało szeroką niezależność, m.in. osobny skarb, czy wojsko. Może właśnie chodzi o to, że Polacy nie chcieli ogryzków swojego państwa i dopiero powrót do Rzeczpospolitej, a nie do księstwa, czy Kongresówki (a później PRL-u) w ich oczach zakończył okres niewoli? Czas zaborów, XIX wiek, dla wielu państw i społeczeństw przełomowy, dający rozwój, technologie i bogactwo, był dla narodu Polskiego czasem nieustannych, rozpaczliwych czasami starań o własną państwowość. To musiało zostawić ślady. Zaborcy zostawili po sobie nie tylko widoczne efekty w postaci np. zaniedbań infrastrukturalnych, ale wyryli też głębokie piętno na polskiej duszy. Całość naszego dorobku kulturalnego z XIX wieku chyba dobitnie to o tym świadczy. Tym niemniej trzy czarne orły, choć zraniły orła białego i zostawiły blizny, tak ostatecznie go nie rozszarpały i nie unicestwiły.

Skomplikowana historia nowożytna państwa i narodu polskiego od lat dostarcza setki tematów do rozważań i dyskusji, tym mocniej im bardziej odczuwane są różnorakie skutki historii. Czasami są to skutki bardziej jednoznaczne, jak np. most na dawnej granicy państw zaborczych, który nie był potrzebny wtedy, a później przez cały wiek jego brak uwierał okolicznych mieszkańców, a czasami mniej widoczne, na pierwszy rzut oka wręcz niezwiązane z dawnymi dziejami – jak chociażby liczba Polaków na emigracji. Ale te skutki istnieją tylko dlatego, że dalej trwa naród, który je odczuwa i rozumie. To, że ten naród przetrwał, w czasie niewoli wiele tradycji zachował i wiele nowych wykształcił, to ogromna zasługa ludzi tamtych czasów. Dzisiejsze święto, to równocześnie dobitny dowód na jego siłę która drzemie w Polakach. Po trwającej przeszło wiek niewoli nasz naród nie musiał swojej tożsamości wygrzebywać z kurnej chaty i tworzyć od nowa języka. Warto o tym pamiętać, nawet jeżeli może to być świadomość bardzo zobowiązująca.

         Andrzej Smoleń