Przekleństwo Chama – część druga

Przekleństwo Chama – część druga

30 sierpnia, 2021 Wyłączono przez Redakcja

Kilka miesięcy temu na polskie-merseyside ukazał się mój artykuł „Przekleństwo Chama”. Inspiracją do jego napisania było pojawienie się w Polsce dyskusji o naszym pochodzeniu i trwających do dziś skutkach rozwarstwienia społecznego. To rozwarstwienie można nazwać na kilka sposobów: szlachta i chłopi (ale też mieszczanie, czy żydzi), elity i lud, czy panowie i niewolnicy. W ten właśnie sposób, pisząc o sobie jako o potomku niewolników, opisał to zagadnienie pisarz Szczepan Twardoch, przekładając amerykańskie problemy społeczne na polski grunt. Odpowiedział mu wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł (z tych Radziwiłłów) wywołując polemikę. Dodatkowo, w 2020 roku ukazała się książką Adama Leszczyńskiego „Ludowa historia Polski”, z podtytułem „Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania”. Tutaj również widoczna jest inspiracja pochodząca ze Ameryki, tytuł książki jest kopią publikacji „Ludowa historia Stanów Zjednoczonych”. Książkę Adama Leszczyńskiego kupiłem, odłożyłem na półkę i napisałem „Przekleństwo Chama”. Chciałem nakreślić swoją interpretację tego podziału i jego skutków, wskazać punkty styczne i różnice z niewolnictwem w Stanach Zjednoczonych na podstawie swojej wiedzy jeszcze przed lekturą „Ludowej historii Polski”. Po postawieniu ostatniej kropki sięgnąłem po tę książkę. Moja maniera czytania wielu książek naraz i okres wakacyjny spowodował, że skończyłem ją z końcem sierpnia. Nie oznacza to wcale, że książkę czyta się ciężko, jest napisana sprawie i czytało mi się ją przyjemnie. W międzyczasie w Polsce ukazała się kolejna pozycja „Pańszczyzna – prawdziwa historia polskiego niewolnictwa” Kamila Janickiego. O ile Adam Leszczyński piszę o stosunkach między elitami a ludem, unika określania chłopów niewolnikami, robi to jedynie cytując porównania innych, tak tytuł książki Kamila Janickiego nie pozostawia wątpliwości o poglądzie autora o pozycji polskich chłopów pańszczyźnianych. Wskazuje to, że dyskusja ta przybiera na sile i toczy się zarówno na płaszczyźnie publicystycznej, jak i naukowej. Osobiście uważam ją za niesłuchania ważną, szczególnie z emigracyjnego punktu widzenia. Zwłaszcza jej odbiór i konkluzje w szerokim odbiorze mogą mieć skutki dalekosiężne. Moment w którym skończyłem czytać „Ludową historię Polski” wydaje mi się odpowiednim na pewne uzupełnienie poprzedniego tekstu. W poprzedniej części swój pogląd napisałem w sposób pośredni. Dziś chciałbym przekazać go wprost, kawa na ławę. Temat jest na tyle ważny, że należy w ten sposób pisać.

         Adam Leszczyński osią swojej książki zrobił dystrybucję dóbr i przeciąganie nad tą osią liny pomiędzy „ludem” a „elitami”. Ludem nie są tu tylko chłopi pańszczyźniani, tworzy go też, wywodzący się z chłopów, XIX-wieczny proletariat i robotnicy czasów PRL-u i Solidarności. Elitami są równolegle szlachta, zaborcy i inteligencja, partyjni kacykowie. Ponieważ elity są silniejsze, mają za sobą cały aparat prawny i siłowy państwa ciągną na swoją stronę  maksymalnie dużo, zostawiając po stronie ludu tylko tyle, by zachować go przy życiu. Ta równowaga czasami jest zaburzana, chłopom wiedzie się lepiej, ale po chwilowych odwilżach elita zaczyna zabierać coraz więcej. Chłopi i robotnicy nie są bierni, buntują się i strajkują, próbują procesów, próśb i gróźb. Cała historia opisana jest z perspektywy tej najsłabszej i wykorzystywanej warstwy. Nie jest to narracja o państwowości oparta na postaciach władców, na wielkich wodzach, bitwach i ideach. Z tej perspektywy jest to książka nowatorska. Nie oznacza to jednak, że wiedza ta była do tej pory zupełnie nieodkryta. Odważę się napisać nawet, że w swoim tekście udało mi się uniknąć rozjechania z faktami zawartymi w książce. Nie jest to wcale zarzut. Jak pisałem, czyta się ją dobrze i można ją z czystym sumieniem polecić każdemu, kto zainteresowany jest historią gospodarczą.

         W „Przekleństwu Chama”, opierając się na kulturowym tłumaczeniu społecznego podziału, pokazałem jak ten sam czynnik usprawiedliwiał i niewolnictwo, i poddaństwo. Rozróżniam jednak te dwa pojęcia, choć jak wspomniałem wcześniej istnieje w Polsce silna pokusa by łączyć je w jedno. Poddaństwo dotyczyło ziemi i obowiązków, a niewolnictwo wolności osobistej. W latach korzystnych dla chłopów, zachowując wszelkie proporcje, poddaństwo mogło przypominać dzisiejszą pracę najemną dla dużych korporacji. Z drugiej strony najbiedniejszy polski chłop mógł zazdrościć jakości życia wysoko postawionemu niewolnikowi na amerykańskiej plantacji. Niewolnik nie miał jednak prawa do dziedziczenia majątku, swobody zawarcia małżeństwa, czy posiadania dzieci. Czy można z tego wyciągnąć wniosek, że polski system feudalny był lepszy od amerykańskiego niewolnictwa? Stąd prosta droga do rozgrzeszenia wszystkich grzechów I Rzeczpospolitej, której upadek obciąża sumienie posiadającej prawa polityczne elity. Wielokrotnie popełniono ten sam błąd, który polegał na braku chęci do rozszerzania praw dla innych grup społecznych. Dlatego, choć polski chłop pańszczyźniany nie był niewolnikiem, to jego postać znajdowała się na marginesie, choć była to grupa najliczniejsza. Sytuacja była najcięższa wśród chłopów najbiedniejszych, bo nie była to też grupa jednolita. Adam Leszczyński opisuje skutki materialne i wyzysk. Taką przyjął taktykę opisu ludowej historii kraju, dodatnie innych czynników rozciągnęło by pewnie zanadto objętość książki. Dlatego chciałbym zwrócić uwagę na jeden, dodatkowy skutek takiej alienacji chłopów; było nim ograniczanie ich zdolności do budowania tożsamości narodowej i blokowanie potencjału, który mógł szarpnąć do przodu skostniały system społeczny i ekonomiczny.

         Ten potencjał i chęć chłopów do uczestniczenia w życiu politycznym pokazuje szeroki ruch ludowy po odzyskaniu niepodległości. Proszę nie zapominać, że trzykrotnym premierem w dwudziestoleciu międzywojennym był galicyjski chłop Wincenty Witos. Podczas wojny, co wspomniałem w poprzednim tekście, wielu potomków tych samych chłopów pańszczyźnianych, którym odbierano nie tylko prawa polityczne, ale niejednokrotnie tyle wypracowanych przez nich dóbr, że skazywano ich na wegetację, dobrowolnie walczyło w szeregach Armii Krajowej. Niejednokrotnie było to pierwsze pokolenie umiejące pisać i czytać! Oznacza to, że oprócz jedynie czynnika ekonomicznego istniały inne, które wpływały na ludzkie postawy. Systematyczne, trwające od końca XVII wieku, biologiczne i ekonomiczne niszczenie polskiej szlachty mogło doprowadzić do całkowitego kolapsu pojęcia polskiej narodowości. Wystarczyłaby pewnie do tego zupełnie bierna postawa chłopa. Tak się jednak nie stało, a likwidacja ziemiaństwa po II wojnie światowej i lata PRL-u zniszczyły zupełnie dawne pojęcia szlachcica i chłopa. Dodatkowo nastąpiło zjawisko bardzo ciekawe, całe masy zaczęły przejmować pewne elementy kultury szlacheckiej. Wspomniałem ostatnio o zwracaniu się do siebie per Pani i Pan – jest to zaczerpnięte wprost z wzajemnego tytułowania się, zarezerwowane jedynie dla szlachetnie urodzonych. Wiązanie przez robotnika krawata w dni świąteczne to też przejaw przejmowania kultury inteligenckiej. Polska gościnność do dziś jeszcze kultywowana, przejawiająca się uginającym stołem podczas uroczystości rodzinnych, ma swój rodowód w dworku szlacheckim. Jednocześnie uniknięto absurdalnych przełożeń kultury ziemiańskiej na współczesność. Zaadoptowano ją na tyle właśnie, by móc utrzymać ciągłość narodowościową i państwową, by mieć szansę na jej dalszą interpretację, a pozostałą część pozostawiono historykom.

         To połączenie, dokonane po raz pierwszy w historii naszego narodu, jest na tyle mocne, że wychodzenie poza nie jest obarczone dziś ryzykiem śmieszności. Szabla na ścianie i eksponowany wizerunek pradziada z podgolonym łbem i sumiastymi wąsami trąca o niepotrzebny i płytki snobizm. Równocześnie folklor został tak przeinterpretowany, że stał się pewnym, umownym elementem naszego dziedzictwa. Ten prawdziwy pozostał może jedynie w formie przetrwalnika w postaci muzyki disco-polo. Setki osób na scenie, orkiestra symfoniczna, wyprasowane do ostatniej fałdki stroje, nienaganny makijaż i dopracowana do mistrzostwa choreografia – bo tak przecież wyglądają występy „Mazowsza” – to już nie jest folklor.

         Ponieważ polskich chłopów pańszczyźnianych porównuje się, bezpośrednio lub przykładami, do amerykańskich niewolników, ja również dokonam porównania z innym społeczeństwem. Japoński system feudalny był pod pewnymi względami bardzo podobny do naszego. Był również systemem bardzo skostniałym z niewielkimi szansami na transfer do innej kasty. Syn chłopa zwykle umierał chłopem, syn samuraja samurajem. Skończył się też w podobnym okresie, mniej więcej w połowie XIX wieku, tak jak i u nas jego koniec został narzucony z zewnątrz. U nas – w uproszczeniu – przez zaborców, w Japonii przez amerykanów. Udział elit w obu społeczeństwach również jest podobny, w obu przypadkach było to około 10 procent. Tym niemniej japoński wieśniak miał jeszcze mniej praw od polskiego. O ile polski chłop mógł być najczęściej bezkarnie bity, tak japoński mógł być bezkarnie zabijany przez swojego feudalnego pana. Obciążeniem polskiego chłopa była pańszczyzna i dziesięcina na rzecz kościoła, japoński oddawał całe swoje zbiory, które jego Daimyo (właściciel ziemski) później rozdzielał. Japoński chłop możliwość noszenia nazwiska otrzymał dopiero w 1870 roku. Co jednak nastąpiło po II wojnie światowej, gdy kraj został okupowany przez amerykanów i musiał zdefiniować się na nowo w odmiennym systemie społecznym i politycznym? Otóż całe społeczeństwo się „zsamuraizowało”, zastępując miecz wizytówką, zbroję garniturem i przyjmując kodeks samurajski jako swój, tożsamy dla każdego Japończyka. Wynik jest oczywiście znany, kraj rozwinął się stając się wzorem do którego dążyć chciała Polska początkiem lat 90-tych. Miało to i ma do dziś swoje konsekwencje, mniej pozytywne, odbijające się w sposobie pracy, czy nadal feudalnego stosunku do pracodawcy, ale chciałem tu przedstawić sam schemat przejścia. Schemat w którym, społeczeństwo zasymilowało reguły postępowania i kulturę tych, którym było poddane.

         Napisałem wcześniej, że podobny proces zaszedł u nas. Zaznaczyłem też, że nadal istnieje w nim potencjał do dalszego rozwoju, formowania własnego wzorca, kultury i stylu. Łatwo rozpoznać Japończyka na lotnisku ze względu na ubiór i zachowanie, prawda? Łatwo też czasami, z dokładnie tych samych względów, rozpoznać „naszego”. Tu właśnie jest potencjał do dalszej pracy. Tworząc polską społeczność na emigracji, a zwłaszcza podczas prób przekazania pałeczki kolejnemu pokoleniu, warto być uczciwym i pamiętać, że przeważająca większość naszego społeczeństwa to potomkowie chłopów. Czy jest w tym wystarczający ciężar do rezygnacji z poczucia więzi z dziedzictwem kraju – najuczciwiej stanie się, gdy każdy sobie sam odpowie na to pytanie. Ja uważam, że Japońska wersja może być wzorem. Amerykańskie poczucie krzywdy, wielopokoleniowy żal i poczucie wypychania na margines, które jest udziałem części tamtego społeczeństwa, które wywodzi się od zniewolonych ludzi, nie uważam za dobry towar do importu nad Wisłę. Adam Leszczyński zakłada, że system wyzysku przez elity na polskich ziemiach jest niemal stały, przyjmujący tylko w kolejnych epokach różne formy. Dziś widzi próbę sformowania takiej grupy wśród obozu rządzącego, która czerpie korzyści z faktu popierania władzy. Tym razem to nie ziemiaństwo, czy wojskowi sanacji, a grupy ludzi lokowane w państwowych spółkach i na rządowych posadach. Trudno odmówić słuszności tej obserwacji. Jeżeli ta tendencja nie zostanie zahamowana, a jednocześnie w społecznym odbiorze utrwali się nasz własny obraz potomków chłopów-niewolników-robotników, wykorzystywanych i pogardzanych przez całe wieki, to rezultat może być bardzo smuty. Na emigracji szczególnie łatwo będzie można wtedy dojść do wniosku, że projekt nazwany „Polska i polskość” ostatecznie wyczerpał swoją formułę.

Andrzej Smoleń