Polaka portret własny

Polaka portret własny

7 grudnia, 2021 Wyłączono przez Redakcja

Charakter narodów, a szczególnie narodów wyspiarskich, kształtowany jest w dużej mierze przez miejsce które zajmują na Ziemii. Tak się złożyło, że piszę te słowa, wpatrując się w fale uderzające o dawne, portowe nabrzeże. Te masy wody, wściekle kotłujące się przez przypływ i wiatr mogą być widziane na dwa sposoby –  jako szansa na podróż w dalekie strony, ale równocześnie skuteczna przeszkoda przed niechcianymi gośćmi. Zmagania Wielkiej Brytanii z III Rzeszą podczas II wojny światowej doskonale to pokazują. Niemcy wściekle atakowali wyspy Brytyjskie z powietrza. Na całym Atlantyku w wyniku działań okrętów podwodnych niemal zdusili Brytyjczyków w uścisku blokady. Nie mieli jednocześnie realnych szans na inwazję. Te szanse i przewagi powodują chyba naturalną skłonność wyspiarzy do poczucia własnej odrębności i chęci jej manifestowania. Miało to wyraz w odmowie przystąpienia Wielkiej Brytanii do strefy Schengen, gdy była jeszcze w UE, i ostatecznym zerwaniu więzi z politycznymi próbami zjednoczenia Europy przez Brexit. Inaczej ma się sprawa w przypadku narodów nie odciętych od otoczenia tak oczywistymi przeszkodami naturalnymi, jak morze czy ocean. „O, dzięki Tobie, Ojcze ludów, Boże, Że ziemię wolną dałeś nam i nagą; Ani oprawną w nieprzebyte morze, Ni przeciążoną gór dzikich przewagą, Lecz jako piersi otworzoną boże…” – napisał Norwid o tym kawałku Ziemi, który przypadł w udziale Polakom. I te otwarte przestrzenie również nas kształtują. Kształtują przez historię, przez wyzwania i przez potencjał, który wyczuwamy jednocześnie frustrując się brakiem możliwości do jego uwolnienia.

W miejscu takim, w jakim jest położona Polska łatwiej wyczuć zagrożenie i napór wrogich sił, łatwiej też o mieszanie się ludzi i idei. Narody sąsiednie mogą być bardziej sobie podobne, ale równocześnie też łatwiej o konflikty i nieporozumienia. Taki ruch jest procesem naturalnym, każdej władzy ciężko go zatrzymać, lub wymaga to nie lada wysiłku. Granica w polu jest łatwiejszą przeszkodą do sforsowania niż ta na morzu. Z tego też powodu, na równinach jest  inna mentalność. Taka, która łatwiej zauważa inne narody i lepiej je rozumie. Wyspiarza może zupełnie nie interesować co się dzieje za wodą, nie wpływa to na jego codzienne życie. Polak z niepokojem patrzy w stronę Zaporoża, wiedząc że tamtejsze niepokoje mogą łatwo się przenieść w jego strony. Tak samo na Krym, obawiając się najazdu i jasyru, lub na Białą Ruś, gdzie lokalni magnaci są nieprzewidywalni. Są to wydarzenia najczęściej niezależne od nas i niestety mamy bardzo ograniczony wpływ na ich rozwój. Wyspiarze z kolei mogą łatwiej zdecydować, czy otworzyć się na świat, czy pozwalać na emigracje, na nowe prądy myślowe, na wolny handel, czy też odciąć się niemal zupełnie od świata. Możliwość taka, nawet czysto teoretyczna, wpływa na ich postrzeganie świata i samych siebie.

Nie jest to możliwość tylko teoretyczna. Przez długi czas w Stanach Zjednoczonych (które wyspą nie są, lecz przez położenie między dwoma oceanami, bardzo im do niej mentalnie blisko) dominowała postawa izolacjonizmu, postulująca neutralność i nie wtrącanie się w sprawy Europy i Azji, oddzielone od Stanów oceanami. Opinię publiczną trzeba było „urabiać” przed przystąpieniem do wojen światowych. By społeczeństwo amerykańskie zechciało mieszać się w sprawy starego świata potrzebne były wstrząsy. W czasie pierwszej wojny było to zatopienie przez niemieckiego U-Boota statku pasażerskiego Lusitania, gdzie zginęło przeszło tysiąc pasażerów, a w 1941 niemal doszczętne zniszczenie przez Japończyków amerykańskiej floty wojennej w Pearl Harbor.

Izolacjonizm był też przez wiele lat doktryną innego wyspiarskiego kraju – Cesarstwa Japonii. Szogunat wprowadzony w XVI wieku skutecznie odciął Japończyków od reszty świata. Bramy wysp japońskich otworzył dopiero – siłą – amerykański komandor Perry, w 1853 roku. Trwające przeszło 200 lat zamknięcie i późniejsze dzieje Japonii – błyskawiczne uprzemysłowienie i wejście na tory imperialistyczne – skutecznie uniemożliwiły reszcie świata poznanie kultury japońskiej. Wiedziano o Japończykach niewiele, przez ostatnie lata wojny postrzegano ich niemal wyłącznie przez kontekst fanatycznej walki. Samobójcze ataki, walki do ostatniego żołnierza, szafowanie własnym życiem i fanatyzm japońskiej armii powodował uzasadnione obawy, że po desancie na japońskie wyspy, armia amerykańska spotka się z milionami cywili, którzy uzbrojeni w kije staną do walki z najeźdźcą i zmuszą amerykańskich żołnierzy do rzezi. Stąd też, między innymi, podjęto decyzję o użyciu przeciw Japończykom broni jądrowej. Nawiasem mówiąc – czy i dziś nie istnieją podobne dylematy odnośnie Korei Północnej i ewentualnego konfliktu z tym państwem? Japończycy jednak po kapitulacji karnie składali broń, zachowywali się wręcz ulegle w stosunku do zwycięzców, cywile okazywali najeźdźcom szacunek, a lokalne władze współpracowały. Tak jak walczyli, tak zabrali się od odbudowy zniszczonego państwa. Sami Amerykanie, zachowując się pragmatycznie, zechcieli zrozumieć Japończyków i podjęli próby jeszcze w czasie wojny. Podczas walk widzieli doskonale różnicę w kulturze, w moralnych normach i schematach zachowań. Do dziś są zresztą one są, łatwo dostrzegalne – 70 lat po wojnie, na własne oczy w Tokio widziałem, jak naturalne dziś dla nas zachowanie Amerykanina, pełne gestykulacji, śmiechu i zwykłego, zachodniego luzu, odbija się na tle pełnego harmonii spokoju Japończyków. Tym mocniej widoczny był ten kontrast w czasach, gdy jednego dnia Japończyk na polu bitwy miał za nic swoje życie, kolejnego starał się być wzorowym jeńcem. W czasach, gdy niewiele wiedziano o samych Japończykach, zarówno o jednostkach, jak i o narodzie.

O pomoc poproszono naukowców, którzy mieli dać amerykańskiej amii i administracji odpowiedzi na to, z czym przyjdzie się im mierzyć, oraz opisać Japończyków tak, by móc ich zrozumieć. Jedną z osób zaangażowanych w te pracy była Ruth Benedict, znana antropolog kultury, która jeszcze w czasach wojny pracowała z jeńcami (o japońskich jeńców nie było łatwo, najczęściej brano żywcem jedynie tych, którzy byli nieprzytomni i nie mogli popełnić samobójstwa), oraz z przedwojennymi, japońskim emigrantami w Ameryce. Rezultatem jej pracy jest między innymi książka „Chryzantema i miecz, wzorce kultury japońskiej”. Tytuł jest dość charakterystyczny. Zestawia dwie rzeczy, symbole skrajności niezrozumiałych dla człowieka kultury zachodniej. Z jednej strony chryzantema – kwiaty, które Japończycy potrafią spokojnie i cierpliwie pielęgnować, lecz jest to jednocześnie symbol tradycyjnego rzemiosła, poezji, ogrodów i miłość do harmonii. Z drugiej strony miecz – brutalność, bestialstwo, brak norm moralnych i ślepe posłuszeństwo w czasie wojny. Ruth Benedict była w tamtych czasach przedstawicielką nowego nurtu w badaniach antropologicznych. Nie hierarchizowała ich stawiając kulturę zachodnią na samym szczycie. Uznawała ich równość, która polegała nie na ocenie, a jedynie na poddaniu kultury opisowi. Być może to podejście sprawiło, że książka ta do dziś jest pozycją kultową, pozycją niemal obowiązkową dla każdego interesującego się dalekim wschodem. Co bardzo ciekawe – Benedict potrafiła ją napisać nie odwiedzając nigdy Japonii, a opierając się jedynie na samych relacjach jej rozmówców. Wnikając w ich sposób myślenia potrafiła stworzyć opis innej kultury nakreślając jej mechanizmy i wzorce. W książce nie opisano jedynie, że Japończyk pielęgnuje kwiaty, układa przed samobójstwem wiersz, jest cierpliwy i kocha ład, oraz że jest brutalny, fałszywy i nie szanuje życia samego w sobie. W swojej pracy Ruth Benedict próbuje opisać dlaczego Japończyk się tak zachowuje i co kieruje nim, że potrafi być i łagodny, i brutalny. Co sprawia, że jest tak samo zacięty w walce, jak i posłuszny okupacyjnej administracji, gdy już złoży broń. Skąd bierze się jego poczucie obowiązku i honoru. Gdzie wykiełkowało w jego duszy przekonanie o hierarchii, miejscu jego samego i japońskiego narodu w szerokiej, światowej układance. Co sprawia, że zamienił miecz samurajski na wizytówkę firmy, w której pracuje, lecz kieruje się tym samym etosem. Dlaczego i ład, i bestialstwo mogą wypływać z tego samego źródła. Próba opisania samego mechanizmu jest bardzo fascynująca. Odbiega od wielu podobnych pozycji, które skupiają się jedynie za zewnętrznych przejawach kultury, na samych już skutkach, a nie przyczynach. To wszystko sprawia, że nawet książka napisana niejako przypadkiem, w rezultacie niespodziewanie potrzebnych badań, do dziś dnia jest pozycją znaną i wznawianą. O ile część zawartej w niej wiedzy może być już nieaktualna, tak samo podejście do opisania kultury innego narodu może i dziś stanowić wzór badań.

W tym miejscu doskonale widać różnicę w podejściu do podbitych państw jaką prezentowali Amerykanie w latach czterdziestych. Europejski schemat myślenia był zupełnie inny; angielskie plany zakładały zupełne zniszczenie po wojnie niemieckiego potencjału przemysłowego, cofnięcie ich do poziomu kraju rolniczego. Amerykanie wyciągnęli dłoń do społeczeństw podbitych, wcześniej próbując się ich „nauczyć”. Nie jest przypadkiem, że dziś i Japonia, i Niemcy to jedne z najbardziej rozwiniętych i bogatych państw świata. Jeszcze inne podejście mieli towarzysze radzieccy. Nie badali oni okupowanych krajów, nie brali pod uwagę wpływ polskiej kultury na społeczeństwo, a wprowadzali na siłę ruski mir. Skutki doskonale znamy i odczuwamy po dziś dzień. A byłoby niezmiernie ciekawe przeczytać podobną pozycję jak „Chryzantema i miecz” o Polakach. Gdyby tylko – gdyby! – amerykańskie wpływy sięgnęły Bugu (a niechby i Dniestru, i Dźwiny!) w 1945 roku, może Ruth Benedict napisałaby i o Polakach, a my nie mając za sobą straconego półwiecza z ciekawością czytalibyśmy opis nas samych widzianych „z zewnątrz” i z odpowiedniego dystansu.

Nie ma takiej książki. Radzieccy uczeni implementowali nauki Marka i Lenina, tym którzy tego nie chcieli, a Amerykanie zajęci byli tymi miejscami na świecie, które były pod ich jurysdykcją. Sami też nie stworzyliśmy podobnego opisu, wzoru kultury polskiej. Może i jest to niemożliwe, by dokonać tego „od środka”? A przecież tyle jest tu do rozważnie i opisania! Historyczne rozwiązania polityczne, nieustanne walki, układy społeczne, ścierania się wschodu, zachodu i orientu, rozbiory, wojny, upadki, ciągłe podnoszenie się, próba nadążania za światem, poczucie dumy i chęć uznania. Czy to mało? Czyż nie ma to wpływu na nasze postrzeganie świata? Czy w ostatnich dniach nie pada ciągle argument nawiązujący do 1939 roku i wartości tamtych sojuszy? Czyż nie przetacza się przez Polskę dyskusja o feudalnym społeczeństwie i wpływie tamtych rozwiązań na czasy dzisiejsze? Czy nasza nieufność do władzy państwowej nie ma źródła w przeszłości? Dlaczego tak wielu zapada na chorobę polskości, dlaczego ta Polska tak fascynuje i przyciąga, zwłaszcza z pewnej odległości. Dlaczego jesteśmy tacy, a nie inni? Czy nie można by tak wymieniać godzinami i czy nie jest to dostateczny argument, że uczciwy opis polskich wzorców kultury, na podobieństwo „Chryzantemy i miecza” byłby niesamowicie ciekawy?

Nie mamy odpowiedzi na powyższe pytania i na setki innych, a na pewno nie w takiej w formie, która nie byłaby spłyceniem lub nagięciem prawdy. Nie znamy lub nie może nawet nie potrafimy „od środka” doszukać się szerszego tła, wybierając często jedynie to, co wygodne. Skutkiem tego jest często opis samych efektów, a nie wzorców. Wystarczy wtedy lekko zakrzywić rzeczywistość, by powstawały takie jej opisy:

„Histerii królestwem jest Polska, wielkim księstwem groteski, krainą absurdu i ojczyzną chucpy, zaś tym, co Polaków Przeraża najbardziej, jest wolność. Polak nieposiadający pana miota się jak istota pozbawiona równowagi, zatacza się od prawda do lewa, aż w końcu znajdzie kogoś, komu może się oddać w całości, na czyjej klamce może się uwiesić i dać się swemu panu prowadzić, bezpieczny i przynależny, swemu panu chce nie tylko służyć, ale i chce pana swego wyznawać” – Szczepan Twardoch

„Nie jestem zwolennikiem tego, co proponują konserwatyści z ZChN, czyli powrotu do rodziny tradycyjno patriarchalnej, z ostrym podziałem zadań między współmałżonków, z niepracującą żoną otoczoną masą dzieci. To nie jest model możliwy do zaproponowania współczesnemu społeczeństwu. Nawiasem mówiąc, szczególnie w Polsce, gdzie co drugi mężczyzna jest mizernym pijaczyną i stawianie na niego jest nierokującym przedsięwzięciem.”
„Na prowincji, w niektórych rejonach Polski, króluje ogromnie degradujący model życia. Mówiąc żartem, często wychodka nie ma, ale video musi być. Wyróżniamy się w Europie liczną magnetowidów. Ludzie pracuję jeżeli jeszcze jest praca, wracają do domu, piją wódkę i oglądają „pornosy”. Robią to też dzieci.” – Jarosław Kaczyński

„Klucz mi się zaciął, więc stoję jak głupia przy tej szafce, a faceci już rozbierają się do majt (na marginesie dodam – paskudnych slipek), do zaniedbanych obleśnych, śmierdzących stóp, do odrażających piwnych brzuchów”
„We Władysławowie jest totalny armagedon – zjechali się wszyscy państwo Kiepscy z rodzinami i przyjaciółmi, jedzenie jest drogie i przeważnie niedobre – ryby smażone na oleju niepierwszej świeżości, królują gofry i fryty. Wszędzie gra muzyka, w każdej knajpie faceci w gastronomicznej ciąży opędzają się od swoich dzieci i umęczonych żon. Wiadomo, dobry browar to podstawa!” – Agata Młynarska

Perfidia tych opisów polega na tym, że nie są przekłamana od pierwszej do ostatniej litery. W każdym z tych cytatów jest jakaś część prawdy, ale wystarczającej jedynie do manipulacji czy narracji odpowiedniej dla felietonu. Czy Szczepan Twardoch wychodzi poza konwencje przyjęte w felietonie, z definicji formie obiektywnej i dopuszczającej prowokacje? Nie; w najgorszym razie balansuje na krawędzi prowokacji. Czy Jarosłarow Kaczyński nie ma (lub miał – wywiad spisany został w latach 90.) racji, że stawianie na polskiego mężczyznę, w wielu przypadkach, to „nierokujące przedsięwzięcie”? Czy Agata Młynarska nie mogła zobaczyć „Kiepskich”, rozebranych do majt, z odrażającymi, piwnymi brzuchami?”. A przecież żadne z tych uproszczeń nie jest opisem kompletnym i odnoszącym się nawet nie tyle do wszystkich Polaków, co ich większości. Odpowiadanie „kontrargumentami” wpuklającymi zalety Polaków przyjęłoby formę retorycznej figury i miałoby w tle ten sam błąd uogólnienia. Napiszę tylko tyle, że w moich oczach, a podpisuję się pod tym imieniem i nazwiskiem, Polak to nie jest facet pijący na prowincji wódkę, oglądający z dziećmi „pornosy”, mający piwny brzuch i śmierdzące stopy, potrzebujący pana, któremu może służyć, a Polka to nie umęczona patriarchalnym nakazem, niewolnica z grupą dzieci.

Zostawiając żarty i słowne przepychanki na boku pozostaje jednak wciąż pewien trudny do rozwiązania problem. Otóż każdy z nas potrzebuje do rozumienia rzeczywistości pewnej dozy uproszczeń. Nie da się do każdej dziedziny życia podchodzić w sposób analityczny i badać z pełną paletą naukowych metod wszystkich niuansów. Opis Japończyków dokonany przez Ruth Benedict może być wzorem dla innych naukowców, ale nie może stanowić punktu odniesienia dla opisania swojego narodu przez człowieka spoza świata akademickiego. Z codziennym życiu działać musimy inaczej i mamy, nawet podświadomie, pewne pojęcia-wskazówki, których intuicyjne rozumienie jest wystarczające do poruszania się po świecie. Sami siebie najczęściej opisujmy się słowami, które mają dla nas duży wydźwięk: matka, ojciec, żonaty, singiel, katolik, agnostyk, lekarz, kierowca, artystka, krawcowa, emigrant, konserwatysta, liberał, kosmopolita, narodowiec, itd… A w tej wyliczance pojawić się też może słowo „Polak”. A co niesie za sobą to pojęcie dla każdego emigranta? To już najczęściej sprawa bardzo indywidualna, związana z osobistymi doświadczeniami i ścieżką życiową. Ale, o ile w Polsce, można to pytanie odłożyć na bok i uznać, że „na taką miłość na skazali, taką przebodli nas ojczyzną”, tak żyjąc w innym kraju wydaje się konieczne, by ten obraz samej polskości sobie dobrze ułożyć. Jeżeli będziemy go widzieć przez obraz użytych poprzednio cytatów, trzymanie się swojej kultury, języka i dumy narodowej, a przede wszystkim przekazywanie polskości kolejnemu pokoleniu będzie rozsiewaniem „absurdu i chucpy” w innych częściach świata.

Autor: Andrzej Smoleń

https://twitter.com/andrzej_smolen