Nadzieja

Nadzieja

15 maja, 2022 Wyłączono przez Redakcja

Każdego roku w maju wstępuje we mnie nadzieja, że będę miała dobre lato. Od lat łudzę się, że to moje ulubione miesiące, chociaż wspomnienia temu zaprzeczają. Ten najcieplejszy sezon pod naszą szerokością geograficzną jakoś nigdy nie okazał się dla mnie łaskawy. Kojarzy mi się z tłumem ludzi, znojem i trudem, gorącem tak wielkim, że nie można oddychać, zmęczeniem tak dużym, że doba nie wystarcza na regenerację sił. Skąd więc we mnie ta ufność, że tym razem będzie inaczej? Oznacza poddanie się nadziei czy jest to raczej życzeniowe myślenie? Skoro przez kilkadziesiąt lat w lecie nie było zbyt fajnie, skąd przypuszczenie, że obecnie się uda? Jakaś niedojrzała ta moja nadzieja. Wrzuciła mnie w pułapkę nieosiągalnych marzeń zamiast pozwolić lepiej zrozumieć sytuację – że pracując w branży dostarczającej ludziom miłe spędzanie czasu poza domem, nie mam szans na równie satysfakcjonujące spędzenie tych ciepłych miesięcy.

A jeżeli wyhodowałam w sobie taką ułudę nie tylko w kwestii lata? Może pora przyjrzeć się nadziei, którą w sobie noszę, którą mają na ustach wszyscy, a której nikt nigdy nie widział. Czas pozwolić sobie doświadczyć głębiej tego, co rzeczywiste i przestać zaprzeczać faktom, bo to, co czuję, to nie jest nadzieja, a pragnienie. Chcę mieć dobre lato. A skoro chcę, to muszę wziąć się do roboty i zorganizować wszystko tak, by podczas tej pory roku odpoczywać, a nie pracować. Czyli zmiana branży by się przydała, a to już duże przedsięwzięcie i przeorganizowanie całej codzienności, nie tylko mojej, ale i współdomowników.
I tu nasuwa mi się kolejne pytanie – czy miłe spędzenie najgorętszego kwartału jest warte domowej rewolucji? Po głębszym namyśle dochodzę do wniosku, że nie. Lepiej przenieść swoje upodobania na przykład na jesień. Dobrze się składa, bo właśnie trzecia pora roku była dla mnie zawsze najłaskawsza. Kiedy dzieci były małe i zaczynała się szkoła, tydzień nabierał rutyny, w codzienność wkraczał schemat i porządkował rzeczywistość. Mogłam się lepiej zorganizować i zaplanować, bo więcej zależało ode mnie. Nie brałam pod uwagę nadziei, że jakoś ogarnę domową rzeczywistość, bo ufałam sobie, że dam radę to zrobić. I tak się działo. Zamiast mieć nadzieję, włączałam swoją wysokosprawczość i realizowałam założone plany.

Ale nie na wszystko w życiu mam wpływ. Wiele zależy od innych ludzi i sytuacji, w których biorę udział. Mając nadzieję, że świat jest dobry, mogę nie zauważyć niebezpieczeństwa. Mając nadzieję, że ktoś zachowa się jednak w stosunku do mnie przyzwoicie, mogę dać się skrzywdzić. Chorując na śmiertelną chorobę, na którą nie ma lekarstwa, mogę powtarzać, że „póki życia, póty nadziei”, łudząc się wyimaginowanym cudem i zamiast wykorzystać czas, który mi pozostał, będę czekać na… śmierć. Czy powinnam zatem porzucić nadzieję? Wyzbyć się jej całkowicie? Przecież właśnie wiara w lepsze jutro i lepszą przyszłość wiele razy uratowała mnie przed stoczeniem się na dno, przed opuszczeniem rąk i zaprzestaniem działań. Ten swoisty optymizm w realizmie kazał mi szukać tam, gdzie nikt do tej pory nie znalazł, pukać do kolejnych drzwi, jeśli obecne zastawałam zamknięte. Zmuszał, by wstać z łóżka i poprosić o pomoc w beznadziejnych sytuacjach. Wskazywał furtki do otwarcia i okna do wybicia, by sięgnąć po nieoczywiste rozwiązania.

Nadzieja to nie matka głupich czy deska ratunku naiwnych. Nadzieja jest siłą i ma ogromną moc. Kiedy tracę nadzieję, nie zostaje już absolutnie nic. Ale jeżeli tli się chociaż iskierka czystej wiary, że może być lepiej, jeżeli zdecyduję się ją rozdmuchać, dołożyć trochę energii, działania czy pracy, może z tego powstać duże ognisko, przy którym się ogrzeję, wokół którego zbuduję dom czy polepszę swoje życie. Rosnąca we mnie nadzieja sprawia, że maleją lęki, a demony chowają się po kątach. Doprowadza mnie tam, gdzie chcę się znaleźć, do końca, w którym jest dobrze. Jeżeli kroczę po swojej życiowej drodze, mając nadzieję za drogowskaz i czuję, że ciągle nie jest tak, jakbym chciała, to znaczy tylko, że to nie koniec mojej drogi w towarzystwie nadziei.


Róża Wigeland

Miłośniczka sztuki współczesnej, twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka i wydawczyni. Autorka książek non-fiction: „Gastronautka” (2017, wznowienie 2022) o codziennej pracy w branży gastronomicznej i „Mentalistka” (2021), stanowiącej zbiór felietonów napisanych na przestrzeni ośmiu lat na podstawie życia w kilku europejskich krajach.

https://rozawigeland.com/