Misterium
10 lipca, 2024Wydawało mi się, że byłem pogrążony we śnie, głębokim i nieskończonym niczym kosmos. W takim śnie, który zdarza się po intensywnym, pracowitym i wyczerpującym dniu. Takim bez najmniejszego nawet promyka świadomości.
Jednak z tej przyjaznej otchłani zaczęło mnie coś wybudzać. Coś dobrego, pięknego i napełnionego niebywałym spokojem. Coś, co harmonizowało ze wszystkim dookoła. Nie było wbrew, nie było przeciw, lecz jednoczyło się z całym istnieniem. Bez żadnej, nawet najmniejszej skazy, jakiejkolwiek fluktuacji, czy drobnego odchylenia od doskonałości. Na początku nie mogłem tego zdefiniować ani nazwać, nie mogłem umieścić w żadnej przestrzeni. Jednak wiedziałem, że to coś ze mną współgra. Nawet więcej, to mnie odnalazło we śnie, bo jest częścią mnie. Po chwili już wiedziałem. To była muzyka. Powoli budziłem się żeby ją poznać, żeby tak jak ona zjednoczyć się ze wszystkim co mnie otacza.
Z nowym dniem, z ludźmi, drzewami, ptakami, miastem.
Za oknem był świt a obok mojego łóżka na nocnej szafce stało radio z którego powoli rozbrzmiewała właśnie ta muzyka.
Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z twórczością Karla Jenkinsa, a konkretnie z utworem Benedictus, który jest częścią większej formy muzycznej „The Armed Man: A Mass for Peace”.
Pewnie to zdarzenie da się wytłumaczyć naukowo. Powiedzmy, że moje fale mózgowe w czasie snu zestroiły się z falami muzyki płynącej z radia. Może jeszcze śniłem i byłem na granicy marzeń sennych i jawy lub byłem w rodzaju letargu. Albo coś jeszcze innego. Niemniej mogę powiedzieć, że to doświadczenie było mistyczne.
I właśnie dlatego zapadło mi głęboko w pamięć i odcisnęło piętno w moim sposobie postrzegania muzyki. Od tego momentu potrafiłem już zdefiniować czemu ona ma służyć. Oprócz rozrywki, którą nam daje i estetycznych wzruszeń, może też być łącznikiem, medium dzięki któremu można doświadczyć transcendencji. Myślę że nie przesadzam, bo jeśli muzyka potrafi wprowadzać nas w różne nastroje, na przykład: motywować do działania, zasmucać, wprowadzać w stan melancholii, podnosić na duchu i mieć fizyczny wpływ na molekuły naszych ciał (dlatego jest traktowana w medycynie jako terapia), to równie dobrze może też otworzyć nam drzwi do czegoś na co dzień nieosiągalnego czy jak twierdził Aldous Huxley a za nim Jim Morrison, pomóc otworzyć drzwi percepcji.
Co do Karla Jenkinsa, to według mnie to jeden z największych współczesnych kompozytorów muzyki poważnej i nie tylko. Artysta urodził się przed osiemdziesięcioma laty w Walii a karierę rozpoczął w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku jako oboista w National Youth Orchestra of Wales. Później realizował się grając w grupie jazzrockowej Nucleus. Na początku lat siedemdziesiątych dołączył do Soft Machine, zespołu grającego rocka progresywnego. Największe sukcesy zaczął odnosić w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy zajął się komponowaniem muzyki poważnej. Na oryginalność kompozycji Jenkinsa składa się przede wszystkim ich różnorodność, klimat, dostojność i rozmach. Artysta łączy styl klasyczny z brzmieniami etnicznymi a nawet new age. Często odwołuje się też do muzyki sakralnej i chóralnej. W swoim dorobku ma koncerty, albumy, opery.
Kiedy kilka lat temu dowiedziałem się, że w Barbican Center – pięknej sali widowiskowej w centrum Londynu ma odbyć się koncert symfoniczny z muzyką Karla Jenkinsa pod batutą samego kompozytora, wiedziałem że koniecznie muszę być uczestnikiem tego wydarzenia. Zobaczyć legendę i nie boję się użyć tego słowa – geniusza i doświadczyć jego muzyki na żywo – nie mogłem sobie tego odmówić. Kupiłem więc bilety i w pewien malowniczy wieczór zjawiliśmy się w wraz z moja żoną nad Tamizą. Widowisko muzyczne z innego wymiaru, uczta duchowa – tak mogę określić ten spektakl. „The Armed Man: A Mass for Peace” wykonane w całości, „Adiemus”, to była magia, to było coś. I wcale nie trzeba było blasku kolorowych świateł i efektów laserowych. To był koncert w którym muzyka była wszystkim. Wracaliśmy z moją żoną z koncertu upojeni i uwzniośleni czymś więcej niż tylko dźwiękowymi harmoniami. Mieliśmy świadomość uczestnictwa w jakimś misterium. Czy tylko muzycznym?
Obcowanie z muzyką Karla Jenkinsa to jakby dotykanie boskości. Ci czytelnicy którzy znają takie kompozycje jak „Benedictus”, „Hymn”, „The Peacemaker” ,”Palladio”, „Cantus Literatus”, „Amate Adea”, wiedzą dobrze o czym mówię.
Cieszę się, że miałem szczęście zobaczyć maestro Karla Jenkinsa i usłyszeć jego muzykę na żywo, tym bardziej, że czas nie stoi w miejscu i kompozytor nie jest coraz młodszy. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że żyć w naszych czasach i móc uczestniczyć w koncercie Karla Jenkinsa i jego orkiestry to tak jakby żyć w epoce romantyzmu i mieć szczęście i możliwość być uczestnikiem koncertu Beethovena. Według mnie ta sama ranga mistrzów.
Dla zainteresowanych poniżej link do utworu „Benedictus”.
Foto. Źródło
http://www.karljenkins.com/media/gallery
Jacek Raputa
pochodzę z Liszek pod Krakowem a Londyńczykiem jestem od kilkunastu lat. Jestem też mężem, ojcem, muzykiem, poetą i budowlańcem. Lubię naturę i dobrą literaturę.A w piosenkach które tworzę łącze to co kocham najbardziej czyli muzykę i słowa. Dzięki muzyce emocje przenoszą nas w inne wymiary a dzięki słowom rozwijamy się i wzrastamy.