
Spełnione Resztki Snu
4 października, 2025Moja pierwsza myśl o nagraniu albumu muzycznego zrodziła się bardzo dawno temu, kiedy byłem jeszcze młodym człowiekiem. Niestety, kiedy jest się młodym, nie ma jeszcze zbyt rozwiniętego poczucia uciekającego czasu. Człowiekowi nigdzie się nie spieszy, wydaje mu się, że życie trwa wieki i ze wszystkim zdąży. Poza tym – wtedy myślałem, że albumy nagrywają zawodowi muzycy i gwiazdy a ja jestem tylko nieśmiałym chłopakiem z gitarą, który chowa przed światem swoje piosenki, bo wstydzi się wyrażanych w nich uczuć. Musiały minąć trzy dekady abym zrozumiał, że czasu jest coraz mniej na bycie wojownikiem, który walczy o marzenia. Mówią, że młodość jest szalona i ma swoje prawa, ale czasami w zaawansowanym wieku też robimy szalone rzeczy. Nagrałem więc, jak to się kiedyś mówiło – longplaya. Pokazałem światu co mi w duszy gra i siedzi w sercu. A dlaczego nazwałem się wojownikiem? Ano dlatego że nagrywanie albumu to wojna.
Aby „Resztki snu” – tak zatytułowana jest moja płyta – ujrzały światło dzienne, musiałem stoczyć niejedną bitwę nie tylko z różnymi przeciwnościami, nie tylko współpracując z niełatwymi ludźmi, ale przede wszystkim z samym sobą. Ze swoim zmęczeniem, lenistwem, brakiem wiary i brakiem doświadczenia. Trudności piętrzyły się przede mną na każdym etapie tworzenia albumu i świadkiem niech będzie moja żona, że nieraz miałem ochotę już odpuścić. Jednak zawsze wtedy gdzieś z tyłu głowy słyszałem cichutki głos: „Zrób to teraz, bo jeśli nie teraz, to nigdy już tego nie zrobisz.” A tuż obok głośny głos mojej towarzyszki życia, przyjaciółki i motywatorki: „Jeżeli zacząłeś – to skończ!”
No to skończyłem.
Jest muzyka, jest namacalny krążek, jest okładka z książeczką i jest radość i satysfakcja. Ale po kolei.
Kiedy po wielu latach nie grania w ogóle, znów nastroiłem gitarę i wróciłem do muzykowania, a przede wszystkim do pisania muzyki, jeszcze nie śmiałem myśleć o nagraniu swojego albumu. Tworzyłem piosenki dla samej przyjemności tworzenia i grałem, bo to lubiłem. Miałem kilku znajomych z branży muzycznej, którzy wiedzieli, że piszę piosenki. Ale zawsze im mówiłem, że chciałbym znaleźć kogoś, kto mógłby je dodać do swojego repertuaru. Nawet zacząłem szukać takich artystów w świecie polskiego showbiznesu, ale nikt nie był zainteresowany. Wszystko trafiało zatem do szuflady. Pewnego razu w Internecie znalazłem ogłoszenie o konkursie na piosenke, organizowanym przez władze pewnego miasta w Polsce. Pomyślałem: dlaczego nie? – i napisałem utwór, nagrałem ze swoim wokalem w domowym studio przyjaciela i wysłałem na konkurs. Oczywiście piosenka nic nie wygrała, ale w czasie jej nagrywania wydarzyło się coś ważnego. Otóż przyjaciel powiedział mi, że nie muszę szukać wokalistów do swoich piosenek, bo album mogę nagrać pod swoim nazwiskiem śpiewając samodzielnie. W sumie to śpiewać każdy może, a kto najlepiej zinterpretuje piosenki jak nie sam ich autor. I mimo pewnego samokrytycyzmu powziąłem decyzję, że zaśpiewam swoje piosenki w studio nagraniowym sam. I na tym skończyła się ta łatwa część tworzenia albumu. Miałem piosenki, miałem wokalistę i przekonanie do tego co chce zrobić. Teraz należało znaleźć środki, muzyków, studio, grafika, fotografa i tłocznie. Od początku wiedziałem, że będę pracował niezależnie, ponieważ raczej żadna wytwórnia nie będzie zainteresowana współpracą z dość zaawansowanym wiekowo debiutantem. Ale były też pozytywne strony, gdyż od początku przedsięwzięcia sam sobie byłem managerem, szefem i dyrektorem artystycznym.
Jak już wspomniałem wcześniej, znam trochę polską, a zwłaszcza krakowską scenę muzyczną więc ze znalezieniem instrumentalistów do mojego projektu nie było problemu. Tak jak i ze studiem nagraniowym i producentem muzycznym. Gorzej ze środkami, czyli pieniędzmi, ponieważ muzykom, właścicielowi studia, producentowi, grafikowi, fotografowi oraz firmie, która wyprodukuje płytę trzeba będzie zapłacić za ich usługi. Przez jakiś czas szukałem sponsorów pośród prywatnych firm, ale żadna nie miała ochoty zainwestować w album zupełnie nieznanego muzyka. Nie pozostało mi nic innego jak tylko negocjacje z małżonką. Na szczęście związałem się z wyjątkową kobietą. Nie dość, że nie miała problemu z tym, abym cały projekt sfinansował z naszego rodzinnego budżetu, to jeszcze zapewniła mnie o swoim wsparciu. Tak naprawdę mogła mi przecież powiedzieć coś w stylu: „chyba cię pogięło” albo „zwariowałeś, nie masz na co pieniędzy wydawać?” lub „zejdź na ziemię człowieku”. Nic takiego jednak nie powiedziała. Za to usłyszałem: „jestem z tobą”.
Bardzo ważną rzeczą w życiu jest mieć bliską osobę, która nie tylko pomoże ci wstać, gdy upadniesz, ale także popchnie do działania – nie podetnie skrzydeł, ale uniesie jeszcze wyżej na swoich. Wesprze nie tylko to fizyczne, ale i mentalne. Powie tych kilka słów, po których wiesz, że przeniesiesz góry. Ja miałem tylko nagrać album, ale i tak potrzebowałem tych paru słów wypowiedzianych przez moją żonę. Gdyby wtedy powiedziała coś innego, pewnie nigdy bym tego nie zrobił. Nie wypadało już nic innego, jak wziąć się ostro do pracy.
Gdyby ktoś kiedyś chciał nagrać swoją płytę, to myślę, że lektura poniższego tekstu może dać pewne wskazówki, jak to robić lub też czego nie robić. Aby stać się autorem albumu muzycznego trzeba najpierw mieć materiał, czyli napisać piosenki. W tej materii jestem samowystarczalny i dość płodny, ponieważ mam ich mnóstwo. Właśnie dlatego zawsze powtarzam, że przede wszystkim czuję się songwriterem, a dopiero później wokalistą. Moja praca nad płytą była dość specyficzna gdyż, choć trudno to sobie wyobrazić, nigdy nie zagrałem osobiście z muzykami, którzy nagrywali w studio moje piosenki. Po nagraniu przeze mnie w Londynie tak zwanych demówek, czyli prostych wersji piosenek z gitarą i wokalem, wysyłałem je plikiem do gitarzysty, który następnie nagrał do nich swój akompaniament. Oczywiście wcześniej ustaliliśmy wstępne aranżacje wszystkich dwunastu utworów: wstępy, solówki, zwolnienia, przyspieszenia, gdzie głośniej – gdzie ciszej, jakie zakończenia itp. Potem te nagrania trafiały do poszczególnych muzyków, by mogli ponagrywać do nich swoje partie. W pierwszej kolejności sekcja rytmiczna, czyli perkusja i bas a następnie do tej bazy reszta instumentarium. Ponieważ moim zadaniem było synchronizowanie pracy poszczególnych muzyków, organizowanie studia nagraniowego, planowanie wszystkich sesji nagraniowych oraz wysyłanie wiadomości ze wskazówkami dotyczącymi poprawek tego, co mi się nie podobało i co mi nie odpowiadało w pierwszych wersjach nagrań, cały ten etap prac rozciągnął się na kilkanaście miesięcy.
Jeśli ma się jakąś wizję, jak powinny brzmieć piosenki i jak powinny one wyglądać aranżacyjnie i jeszcze pracujesz z muzykami na odległość, czyli tak naprawdę zdalnie, praca nad płytą staje się bardzo czasochłonna. Zaznaczę jeszcze, że równocześnie z pracą nad płytą zajmowałem się normalna pracą zawodową więc tak naprawdę muzyce poświęcałem wieczory i weekendy. Mimo wszystko, jakiś progres był. Kiedy już wreszcie mogłem powiedzieć, że z wersji instrumentalnych utworów jestem zadowolony, przyszedł w końcu czas na nagranie moich wokali. To znów zajęło mi kilka miesięcy, ponieważ na sesje, a było ich kilka, latałem do Polski. Kiedy zaczęły się już klarować pełne wersje piosenek z wokalami, zacząłem myśleć o stronie fizycznej albumu, czyli okładce i książeczce. Do tego potrzebny był fotograf i grafik. Z pierwszym dopisało mi szczęście, bo znalazłem niesamowicie zdolną osobę. Sesja fotograficzna z Adrianą to było pełny profesjonalizm. Jej wyczucie światła, zmysł artystyczny i pomysłowość dały efekt w postaci niezwykle udanych serii zdjęć wykorzystanych w oprawie graficznej albumu. Z grafikiem, który miał zaprojektować całą okładkę oraz książeczkę z tekstami było już inaczej. Mówiąc krótko i nie wnikając zbytnio w szczegóły, okazał się przeciwieństwem pani fotograf. Przez niesłowność i brak profesjonalizmu tej osoby straciłem przynajmniej kilka tygodni. Na szczęście drugie podejście do pracy z grafikiem okazało się już udane. Znalazłem odpowiednią osobę (znów kobietę) do tej pracy, czego efektem jest fizyczny egzemplarz płyty w pięknie zaprojektowanej okładce z książeczką z tekstami piosenek i fotkami w środku. Po załatwieniu spraw z szatą graficzną albumu przyszedł czas na zakończenie prac z nagraniami. Po ostatnich poprawkach i edycji nagrań, mój producent mógł zająć się mixem i masteringiem całego materiału, czyli przygotowaniem nagrań do takiej postaci i takiego formatu, który wymagany jest w wytwórni produkującej nośnik fizyczny, czyli płytę CD. Po prawie dwóch latach od momentu, kiedy wysłałem pierwsze demówki mojemu gitarzyście, w końcu materiał trafił do tłoczni. A ja z zapartym tchem rozpocząłem odliczanie tych kilkunastu ostatnich dni, po których wreszcie będę mógł trzymać w rękach to, o czym marzyłem przez lata – mój autorski album muzyczny. Tak się złożyło, że stał się on też moim prezentem urodzinowym chociaż wcale tego nie planowałem. Przypadek?
Praca, która składa się na stworzenie i wydanie albumu muzycznego, czyli komponowanie muzyki, pisanie tekstów, nagrywanie całego materiału, stworzenie fizycznego nośnika i jego szaty graficznej to nie wszystko. Pozostają jeszcze dwie istotne rzeczy. Artysta wydający swoją płytę, oczywiście chce, aby jego muzyka trafiła do jak największego grona odbiorców. Aby to się działo, trzeba zająć się – dla mnie najbardziej niewdzięczną praca z tym związaną, czyli promocją i dystrybucją. I o tyle, o ile bardzo lubię występować ze swoimi piosenkami publicznie, które to występy promują mój album, to już mniej lubię zajmować się tak zwanym menagmentem. A do obowiązków wchodzących w ten zakres działalności należy organizowanie występów: dzwonienie i pisanie wiadomości, rozmawianie z ludźmi, ustalanie dat, prośby, zabiegania i negocjacje. To wszystko jest czasochłonne i mało artystyczne. Kolejną rzecz, którą trzeba się zająć, to szukanie stacji radiowych, które zechciałyby umieścić moją muzykę na swoich playlistach. I tu znów maile, telefony, negocjacje. Jeżeli równocześnie pracuje się zawodowo to na te wszystkie działania trzeba znaleźć czas w dwudziestoczterogodzinnej dobie, a to jest bardzo trudne. Kiedy pisałem, że niezależność związana z tym, że jestem sobie sam wokalistą, dyrektorem, managerem, kierownikiem artystycznym jest ok, nie zdawałem sobie sprawy, że będę musiał wykonywać sam osobiście całą pracę, którą normalnie wykonuje sztab ludzi. Radzę sobie z tym wszystkim, a zdobywane doświadczenie uczy mnie, że na przyszłość warto część obowiązków, zwłaszcza tych, z którymi nie czuję się najlepiej, zlecić komuś innemu. Myślę, że zyska na tym strona artystyczna mojej działalności, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi.
Album muzyczny, tak jak książka, film, obraz, rzeźba – to efekt potrzeby działalności twórczej człowieka. Muzyka, jak każda inna dziedzina sztuki, wypływa prosto z serca artysty, z zakamarków jego duszy. Moje piosenki są pisane z naturalnej potrzeby uzewnętrznienia tego, co czuję, tego, jak widzę świat, innych ludzi i w ogóle jak postrzegam życie. Nie wszyscy mają taką potrzebę. Jeśli jednak już wiesz, że musisz jakąś myśl przelać na papier, wykrzyczeć w dźwiękach, przekazać rzeźbą czy malowaniem płótna lub innym jeszcze rodzajem sztuki, podziel się nią z innymi ludźmi. Pokaż światu to, co w tobie siedzi. Pochwal się tym co masz najlepszego do zaoferowania. Jesteś poetą? Pokaż swoje wiersze. Jesteś malarzem? Pokaż swoje obrazy. Jesteś muzykiem? Zagraj, zaśpiewaj swoją muzykę. To, co robisz, to część ciebie, więc tak naprawdę dzielisz się sobą. Robisz coś dobrego. Jeżeli wymaga to wysiłku – podejmij go. Jeżeli wymaga to czasu, zorganizuj się i znajdź go. Wytęż swój intelekt, swoje muskuły i… działaj! Rób to, do czego jesteś stworzony. Rób to, co czujesz, że powinieneś robić. To się nazywa spełnienie.
Mam już swój album, ale już też myślę o kolejnym.
Ciągle mi coś w głowie gra, więc próbuję te melodie uchwycić na strunach gitary i zawrzeć w słowa. Tak powstają następne piosenki. AI czyli sztuczna inteligencja, może tworzyć szybciej sprytniej i efektowniej, ale na szczęście nie zabroni mi komponować moich własnych piosenek. Na koniec jeszcze wrócę do „Resztek snu”, mojego albumu, czyli zbioru dwunastu piosenek skomponowanych i napisanych przez odczuwającego emocje człowieka. Krążek nigdy by nie powstał, gdyby nie praca zespołu ludzi. Każdy z muzyków biorących udział w nagraniach jest tak naprawdę współtwórcą tego dzieła. Dźwięki każdego z instrumentów słyszalnego na płycie, to cząstka człowieka, który na nim gra. Czyli jeśli muzyka wzbudza emocje: wzruszenie, radość, refleksje, smutek, melancholię, odpowiedzialni za to są muzycy. I chwała im za to. Jestem im niezmiernie wdzięczny, że pomogli mi zrealizować moje marzenie. Zagrali w taki sposób, że piosenki wzruszają i dają przyjemność słuchaczowi. Zatem bez innych ludzi trudno jest realizować własne marzenia. I niech to będzie konkluzja tego felietonu.
Wszystkich słuchaczy dobrej muzyki zapraszam do przeżywania „Resztek snu” na jawie. Jako że jestem też swoim własnym sprzedawcą i dystrybutorem, krążek CD można nabyć kontaktując się ze mną bezpośrednio. Kika piosenek dostępnych jest też na YouTube.
https://www.facebook.com/share/1CTSyo1nv2
https://www.facebook.com/share/1ME3UxR9dP
https://www.ebay.co.uk/sch/i.html?_nkw=jacek+raputa+resztki+snu&_trksid=p4624852.m4084.l1313

Jacek Raputa
pochodzę z Liszek pod Krakowem a Londyńczykiem jestem od kilkunastu lat. Jestem też mężem, ojcem, muzykiem, poetą i budowlańcem. Lubię naturę i dobrą literaturę.A w piosenkach które tworzę łącze to co kocham najbardziej czyli muzykę i słowa. Dzięki muzyce emocje przenoszą nas w inne wymiary a dzięki słowom rozwijamy się i wzrastamy.