Elementor #3141

O projekcie

O autorach

Czytaj online

Pobierze e-book

Kup książkę

Kiedy patrzy się na powieść nie przez pryzmat nagrody Nobla, archaiczny język czy jako przymusową do przeczytania lekturę szkolną, tylko romans z wątkami sensacyjnymi lub powieść obyczajową, jej odbiór może być diametralnie inny

Róża Wigeland
Autor

Reymont nakreślił sylwetki właśnie takich ludzi, z krążącą pod skórą krwią, z wadami, ambicjami, namiętnościami. Nie napisał traktatu teologicznego, nie napisał „Ksiąg pielgrzymstwa narodu Polskiego”, stworzył co prawda wielką, ale jednak tylko powieść, a dodatkowo powieść realistyczną, dlatego też nie był zobowiązany do opisania sielanki lub kryształowych bohaterów.

Andrzej Smoleń
Autor

Dużo zbiegów okoliczności i przypadków musiało się wydarzyć, by oddać czytelnikom ten zapis dyskusji o Reymontowskich „Chłopach”. Dwójka autorów z różnym spojrzeniem na samą powieść i historię, wchodzący w dygresję, polemikę, czasami prowokujący się wzajemnie, ale ostatecznie zgodni w jednym – „Chłopi” to wspaniałe dzieło. Ta książka to nie tylko zapis ich długiej, trwającej tak jak i powieść, cztery pory roku rozmowy. To też ich osobisty hołd złożony pisarzowi i jego dziełu w sto lat od przyznania nagrody Nobla. Jego księgi nie zawędrowały pod strzechy, bo spod strzech wyszły. Zaszły jeszcze dalej, zarówno w czasie, jak i przestrzeni, bo książka powstała wśród polskich emigrantów, z dala nie tylko od Lipiec, ale i od samej Polski.Zawędrowała przede wszystkim w serca i umysły kolejnych pokoleń. Niniejsza publikacja jest tego najlepszym przykładem.

Róża Wigeland: Na pytania o ulubioną książkę, niezmiennie od prawie czterdziestu lat odpowiadam, że to powieść Reymonta pt. „Chłopi”. To, że dzieło zostało nagrodzone Noblem dodaje splendoru mojej odpowiedzi (nie ujmując niczego ani powieści, ani nagrodzie, oczywiście), ale gdybym znalazła je zakurzone na zapomnianej półce w małej wiejskiej bibliotece, też stało by się dla mnie ważne. Bo to książka o mnie i o moim świecie, który poznałam jako pierwszy, wychowując się na polskiej wsi. Ilekroć do powieści wracam i czytam ją po raz kolejny, odkrywając za każdym razem coś nowego lub raczej rozumiejąc bardziej różne zjawiska wraz z przybywającym z wiekiem życiowym doświadczeniem, wracają do mnie obrazy z życia na wsi. Kiedy Reymont opisuje jesienne wykopki, ja czuję zapach ziemi, palonych łęcin i wiem, jak bolą plecy od zbierania kartofli. Wiem, co to znaczy chodzić na odrobek. Umiem wydoić krowę. Stałam pod kościołem pod mszy słuchając pogaduszek i plotek. Na własnej skórze doświadczyłam zależności wiejskiej hierarchii społecznej i przynależności do określonej grupy, z której wyłamywanie się i sięganie po więcej było źle widziane i odpowiednio komentowane. Czytając „Chłopów” wracam do dzieciństwa i wczesnej młodości przeżytej na polskiej wsi. To jednocześnie moje przekleństwo i dziedzictwo.

A dlaczego to Pana ulubiona powieść?

Andrzej Smoleń: Nie jestem do końca przekonany czy mógłbym z czystym sumieniem nazwać „Chłopów” moja ulubioną powieścią. Nie wiem też czy znalazłaby się na szczycie prywatnego rankingu polskich książek, a nawet na pierwszym miejscu wśród „reymontowskich”. Na szczęście nikt mnie nie zmusza do tworzenia podobnych list, bo miałbym z tym naprawdę wielki kłopot. To zresztą sprawa trzeciorzędna – ważne jest to, że na pewno uważam „Chłopów” za dzieło wspaniałe, godne uhonorowania „Noblem”. Jednocześnie mam też wrażenie, że nie do końca pasuje do ogólnego stereotypu o kanonie naszej literatury, a dodatkowo, zdecydowana większość opinii jaką słyszałem o tej powieści brzmiała w stylu: „tego się nie da czytać.” Sama nasza rozmowa jest jednak dowodem na to, że oczywiście uważam inaczej. Według mnie „Chłopów” „da się” czytać i nie jest to książka stworzona do katowania biednych licealistów, a wspaniała powieść o ludziach z krwi i kości, oraz mimowolny reportaż o minionych czasach.

Gdy tylko padł pomysł rozmowy o „Chłopach” pomyślałem sobie, że pewnie będę musiał się zmierzyć z powyższym pytaniem. I muszę się tu przyznać, że długo sam się zastanawiałem nad odpowiedzią dla siebie samego. W rezultacie mam dwie odpowiedzi. Po pierwsze – wciągnęła mnie fabuła osadzona w pewnego rodzaju zamkniętym świecie, który zabiera czytelnika do wyizolowanej rzeczywistości. Gdzieś w tle jest dwór, miasteczko, jest sąd i więzienie, wspomina się też o Warszawie, a nawet o dalekiej Syberii czy Ameryce, ale powieść opisuje jednak życie w obrębie jednej wsi i jednego, zamkniętego społeczeństwa. Po drugie, i chyba to jest ważniejsze – „Chłopów” musiałem po raz pierwszy przeczytać gdzieś w okolicach 2000 roku. Przełom wieków w Polsce był czasem dość szczególnym, mijała zaledwie dekada od transformacji ustrojowej i gospodarczej. Wciąż był to okres z dwucyfrowym bezrobociem, a lata 90. z ich wszystkimi atrakcjami skończyły się zaledwie „wczoraj”. Tamtą rzeczywistość obserwowałem podczas pierwszej lektury i wydaje mi się, że zmagania z losem, które były udziałem wielu ludzi początkiem XXI wieku przypominały często upór i zakasane rękawy bohaterów powieści. Niektóre motywy wydawały mi się wręcz wyjęte z kart powieści i przeniesione w czasie do innej epoki.

Może uda się jeszcze ten wątek rozwinąć w dalszym ciągu, ale jednak chciałbym teraz wrócić do samego Nobla, o którym wspomnieliśmy oboje. Dzięki tej nagrodzie Reymont wszedł to panteonu największych polskich pisarzy. W 1924 roku mocnym kandydatem był także Żeromski1 i dopuśćmy na chwilę do myśli alternatywną rzeczywistość, w której to właśnie on zostaje laureatem. Jako autor „Popiołów” czy „Syzyfowych prac” pasowałby do reszty naszego kanonu niczym dobrze dobrany element. „Chłopi” wymykają się ogólnemu, stereotypowemu obrazowi naszej literatury ukształtowanej w dużej mierze w XIX wieku. Nawet sama biografia Reymonta jest w tym kontekście oryginalna, odbiega od typowego dla pisarza tamtych czasów ziemiańsko-inteligenckiego wzoru. Już bez brnięcia w dalsze szczegóły – czy według Pani bez nagrody Nobla dzieło Reymonta obroniłby się samo i czy „Chłopi” mieliby tak ważną pozycję w naszej „narodowej bibliotece”?

 

W mojej opinii nie. Gdyby nie nagroda Nobla, powieść „Chłopi” może weszłaby do kanonu lektur szkolnych, ale nie byłaby w Polsce tak ogólnie znana, przez to, jaką grupę społeczną Reymont opisuje. Polacy bardzo niechętnie przyznają się do swojego folkloru, nie chcą pamiętać, że w ogromnej większości wywodzą się z tej warstwy społecznej. Wiejskie zwyczaje i kultura są wyśmiewane, marginalizowane i zawstydzane. Proszę zauważyć, co stało się z piosenką, która miała być naszym hymnem na Euro 2012. Była świetna, bo początek refrenu był prosty i łatwy do zaśpiewania przez każdą chyba osobę władającą obcym językiem, ale wykonawczyniami były kobiety w ludowych strojach z Gminnego Ośrodka Kultury. Obserwuję też jeżdżąc po Europie, że zewsząd mogę przywieźć różne lokalne pamiątki i specjały. W byle miasteczku czy osadzie, nie mówiąc o większych miastach, są rodzime sklepy z gadżetami i suwenirami. Regiony są dumne z tego, co produkują, co jest ich „złotem” eksportowym. W Polsce jest mi czasami bardzo trudno dostać choćby magnes na lodówkę. Pamiętam z poprzedniej epoki, słusznie minionej, sklepy Cepelii, w których były kosztowne regionalne produkty: haftowane ubrania, porcelana, lalki, bielizna stołowa, piękna pościel, biżuteria. To był raj dla zagranicznych turystów i pieniądze dla polskiego budżetu. Obecnie jest tego bardzo mało. Miło wspominam widokówki z Irlandii z bezzębnymi uśmiechniętymi farmerami na tle owiec, mnóstwo sklepów ze strojami ludowymi, w których paradują Norwedzy w dniu ich święta narodowego, włoską kuchnię biednych chłopów wyniesioną do rangi światowych przysmaków, szkockie swetry – mogłabym wymieniać bardzo długo. Naszymi skarbami narodowymi jest kiełbasa, wódka, wieprzowina, bursztyn, wedlowska czekolada, polskie zupy i pierogi, miód, drewniane meble, krośnieńskie szkło, jabłka, truskawki, oscypki, przebogatym we wzory i kolory niepowtarzalnych haftach i deseniach z różnych zakątków, które mogłyby zdobić absolutnie wszystko tylko nadmienię. Polacy tego nie doceniają, bo wywodzi się to wszystko z polskiej wsi, której się wstydzą. Dopiero gdy za granicą o czymś powiedzą, pochwalą, to wtedy może ktoś się temu przyjrzy. To samo stałoby się z Reymontem i jego „Chłopami” – pomimo tego, że to dzieło uniwersalne, dotyczące spraw i wartości ogólnoludzkich, na wskroś realne i prawdziwe, ale cóż, to epopeja chłopska, nie szlachecka czy choćby dramat mieszczański jak „Moralność Pani Dulskiej”.

 

Nasza tożsamość jest sprawą mocno skomplikowaną. Jako naród, w wyniku bardzo trudnej historii mamy w przeważającej większości pochodzenie chłopskie. Jednak oprócz tych korzeni, sięgających wiejskiej chaty, mamy przekazany też pewien rodzaj testamentu polityczno-kulturowego, który spisany został w dworku szlacheckim i który wielu aspektach wrósł w naszą tożsamość i zwyczaje. Dobrym przykładem jest tutaj zwracanie się do siebie per Pani/Pan, które często irytuje sąsiednie narody, np. Czechów czy Litwinów, którzy akurat nie mają dostępnej, narodowej szlacheckiej tradycji – czeskie rycerstwo wyginęło podczas wojen religijnych w czasach reformacji, a litewscy bojarzy i kniaziowie się spolonizowali. Wspomniane wcześniej „Pani/Pan” odbierane jest często przez nich nie jako forma grzecznościowa, ale jako tytułowanie się na wzór braci szlacheckiej. Jest to równocześnie jeden z elementów, które wpłynęły na wynaturzenie się samego folkloru, a czasami do prób ułożenia go w wyrafinowane ramki. Moim ulubionym przykładem jest tutaj „Mazowsze” występujące z orkiestrą symfoniczną, chórem, strojami doprasowanymi do ostatniej fałdki i pełnym makijażem u tancerek. W tym kontekście, jako naród mamy ogromne szczęście, że trafił nam się Reymont, który jako samorodny, wielki talent literacki mógł napisać epopeję chłopską, również, a może przede wszystkim dlatego, że nie był obciążony „dworkowym” puntem widzenia.

Muszę przyznać, że tym razem zostałem zaskoczony, gdyż nie zastanawiałem się nigdy wcześniej dlaczego to akurat „Jesień” jest pierwszym tomem powieści. Tym niemniej po kilku chwilach namysłu przedstawię swoje dwa tropy.

Po pierwsze, jak Pani już wspomniała, naturalny rytm przyrody wyznaczał też rytm pracy. W rzeczywistości „Chłopów” zamknięcie tego cyklu przypadało właśnie na okres wczesnej jesieni, bo wtedy jest już po żniwach. Pierwsze zresztą sceny powieści to orka i kopanie ziemniaków, czyli jakby domykanie poprzedniego i otwieranie kolejnego cyklu. Sama wiosna, zwłaszcza dla najbiedniejszych, była ciężkim okresem. Miesiące przed żniwami, przednówek, były niejednokrotnie okresem fizycznego głodu. Tu opieram się na różnych źródłach z epoki, nie tylko na Reymoncie, ale też np. na pamiętnikach3 z okresu powstawania „Chłopów”. Dzisiejsza majówka, czas wyjazdów i przydomowego grilowania to zdecydowanie nie była rzeczywistość ludzi na wsiach w czasach Reymonta. Początek z punktu widzenia przyrody, z punktu widzenia człowieka osadzonego w tamtych realiach był trudnym momentem „pomiędzy” – już po siewie, jeszcze przed żniwami.

Drugi powód może być bardziej prozaiczny. Reymontowi mogło być zwyczajnie wygodnie zacząć od jesieni mając zaplanowany zarys powieści i ciąg głównych wydarzeń. Jeżeli planował „wydać” Jagnę za Borynę, to musiał to zrobić w okresie jesienno-zimowym. Tu znów wygrywa rytm obowiązków z dzisiejszą, zrozumiałą zupełnie modą na śluby i wesela w miesiącach ciepłych i ładnych. Dawniej jednak, ponieważ wesela były jedną z nielicznych okazji do długiego i intensywnego świętowania (u Borynów wesele trwa przecież kilka dni) odkładano je na okres, gdy obowiązków było mniej. Zazwyczaj miały miejsce od października do marca. Przejrzałem szybko kilka stron zapisów z ksiąg metrykalnych z Mazowsza z okresu powieści (część z nich jest dostępna w internecie). Tak z grubsza licząc 90% ślubów miało miejsce właśnie późną jesienią lub w zimie. Zdarzały się oczywiście w miesiącach wiosennych i letnich, ale to pewnie wyjątkowe sytuacje. Mam nawet swoje podejrzenia co do ich „wyjątkowości”, ale nie miałem już czasu, by sprawdzić zapisy pierwszych chrzcin w tych rodzinach. Wracając do „Chłopów”, Reymont potrzebował całego tomu, żeby opowiedzieć drogę do małżeństwa Boryny, oraz wynikający z niego konflikt między ojcem a synem, co byłoby trudne gdyby powieść rozpoczął od wesela początkiem wiosny.

Zakładam też, że planował też od początku (bo to jeden w ważniejszych wątków) opisać awanturę o las. A wycinkę najlepiej przeprowadzać właśnie w ziemie, gdy drzewa przechodzą w stan wegetacji. Już same te dwa ważne elementy powieści (wesele i wycinka) dobrze się układają, gdy jej akcja rozpoczyna się jesienią. Co wynika z czego – nie jestem do końca pewien, ale myślę, że Reymont mógł już od samego początku, w zarysie planować „Jesień” jako pierwszy tom.

 

To podzielenie tomów na wzór pór roku to charakterystyczna cecha powieści. Ja z kolei, chciałbym zwrócić wagę na inny również bardzo szczególny dla „Chłopów” element. Chodzi mi o język – zwłaszcza język, którym posługują się bohaterowie powieści. To połączenie różnych gwar, stworzony na potrzeby powieści „uniwersalny”, chłopski język jest dziś chyba bardzo ciężki w odbiorze. Sam język polski bardzo się ujednolicił i oczywiście też zmienił, a gwary praktycznie wymarły, co jeszcze mocniej może utrudniać rozumienie powieści. Czy wg Pani nie dość, że „wymyślony”1, to w dodatku archaiczny język jest zaletą czy wadą powieści? Czytając ostatnim razem „Chłopów” niektóre akapity próbowałem w myślach „przekładać” na dzisiejszą polszczyznę. To może się udać, ale czy takie tłumaczenie z polszczyzny „Reymontowsko-chłopskiej” na polski współczesny byłoby dalej tą samą powieścią? Zbliża się 100-lecie Nobla dla Reymonta i to może być dobra okazja dla podobnego eksperymentu.

 

Muszę przyznać, że przemawiają do mnie obydwa argumenty, aczkolwiek drugi wydaje się bardziej realny. Chociaż można by było zacząć od wiosny, już po ślubie Boryny z Jagną, a walkę o las przenieść dopiero na zimę i zakończyć śmiercią starego gospodarza w wyniku bitwy o las. Myślę, że przestawienie faktów i wydarzeń nic nie ujęłoby ze znakomitej powieści, ale to już tylko moje dywagacje. Szkoda, że nie możemy zrobić spotkania autorskiego z Reymontem, pierwsza zapytałabym pisarza, dlaczego zaczął od jesieni.

 

1. Przeszkodą dla uhonorowania Żeromskiego stał się jego „antygermanizm”. Przy kandydaturze Reymonta wysuwano z kolei zastrzeżenia dotyczące rzekomego antysemityzmu, czego dowodem miało być nieprzechylne przedstawienie żydowskich, łódzkich fabrykantów w „Ziemi obiecanej”.

2. Wspomnienia takie opisano np. w„Pamiętnikach włościanina” Jana Słomki, książka w formie e-booka dostępna jest na platformie wolnelektury.pl

3. Przez lata dominował pogląd, że język bohaterów powieści został stworzony przez autora jako zlepek elementów różnych, chłopskich gwar z wszystkich ziem polskich. Celem takiego zabiegu miało być pokazanie bogactwa języka polskiej wsi oraz „uniwersalizm” mowy w powieści. Dziś pojawiają się zdania, że reymontowscy chłopi „mówią” jednak w takim języku, jakim mówiono w Lipcach i okolicach w czasie powstawania powieści.