Unia polsko-ukraińska?

Unia polsko-ukraińska?

8 lutego, 2022 Wyłączono przez Redakcja

W momencie obawy rosyjskiej agresji na Ukrainę, narzuca mi się wręcz nachalnie niniejszy cytat: „150 lat później caryca Katarzyna II zlikwidowała Sicz Zaporoską, podbiła Chanat Krymski, walnie przyczyniła się do upadku Rzeczypospolitej”. W taki sposób Sienkiewicz zakończył “Ogniem i mieczem”, powieść opisującą starcie Rzeczpospolitej ze zbuntowanymi Kozakami. Pisał ją w momencie, gdy Rzeczpowspolita była jeszcze w stanie upadku. Czyż mógł przewidzieć, że 120 lat później, kolejny rosyjski car podbije znów kolejny Krym i zapragnie podporządkwać sobie Ukrainę? I czy przyszłoby mu do głowy, że po raz pierwszy od setek lat Kozacy (Ukraińcy) spojrzą przyjaźnie na Rzeczpospolitą? „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”, pisał z bólem Sienkiewicz o błędach popełnionych w XVII wieku. Dziś, choć historia po raz kolejny próbuje zataczać koło utartymi ścieżkami, daje równocześnie szansę na zmiany, na odtrucie z nienawiści i naprawę błędów.

Ukraina nazwę swego państwa zawdzięcza polskiemu słowu, które przez ukrainę definiowało koniec wyznaczonej ziemi. Ukraina była więc krańcem ziem Rzeczpospolitej, które wniesione w wianie przez Litwę do Unii, stały się miejscem narodzin i wielkich fortun, i wielkich tragedii narodowych. Korona musiała wziąć na siebie odpowiedzialność za południową granicę, narażoną najazdami z Krymu, oraz ułożenie odpowiednich stosunków z Kozakami. I tutaj mógł być popełniony błąd, tak ciężki później w swoich skutkach. Rozważania w tej materii to uprawianie historical fiction, czyli mówiąć po naszemu – zastanawianie się, co by było, gdyby… A gdyby uznano Kozaczczyznę za trzecią składową Rzeczpospolitej, gdyby związano ich mocno więzami lojalności przez nadanie przywilejów „miałaby Rzeczpospolita nie Dwojga, a Trojga Narodów tysięcy wiernych szabli przeciwko Turkom, Tatarom, Moskwie” – jak mówił Chmielnicki, już w filmie Hoffmana.

Posłom z Zaporoża, którzy pojawili się na jedym z sejmów, wnioskując o prawa dla siebie argumentem, że też są członkami Rzeczpospolitej, odpowiedziano, że członkami ciała są też paznokcie, które należy przycinać. Dodatkowo polska szlachta próbowała Kozaków nierejestrowych (czyli tych nie będących oficjalnie na żołdzie Rzeczpospolitej) zmienić w chłopów, a nie można było tak potraktować ludzi, którzy już zaznali smaku wolności. Polska szlachta próbowała panować nad Ukrainą, niczym nad swoimi włościami, a już wtedy tamten ragion miał pełne możliwości na tworzenie własnej, odrębnej siły, kolejnej składowej Rzeczpospolitej.

Są też inne opinie, kontrujące tych, którzy w partnerstwo Korony, Litwy i Ukrainy, widzą niepodane lekarstwo, które mogło być odpowiednim środkiem zaradczym na rozkład imperium. Kozaczczyzna w sensie strategicznym od pewnego momentu stanowiła quasi państwowość. Należało podczas planowania rozważać ruchy Kozaków, którzy mieli dużą łatwość w zmianianiu frontów. A to z Rzeczpospolitą na Kym, a to z Krymem na Rzeczpospolitą, a to na Moskwę, a to samodzielnie na Stambuł przez morze Czarne itd. Według mniej optymistycznych opinii żywioł kozacki był zbyt niesforny, by można było mu jednoznacznie zaufać. W takim modelu zresztą powstanie Chmielnickiego można potraktować jako wojnę polsko-kozacką. Dodatkowo dochodziły tutaj różnicę religijne, tak przecież ważne dla ludzi tamtych czasów. Są w tej grupie tacy, którzy uważają brutalnego i bezwzlgędnego dla Kozaków księcia Wiśniowieckiego za męża stanu. Ja osobiście należę do tych, którzy postępowanie tamtych elit politycznych Rzeczpospolitej uważają za błąd. Ukraina była zresztą tylko pewną składową ogólnego błędu, czyli brak rozszerzania politycznych przywilejów i swobody na całe, wielkie grupy społeczne. Powodowało to brak nowych sił w momencie, gdy ta jedna, odpowiedzialna za państwo siła się zdegenerowała.

Wychodząc z fikcji i gdybylogii, podążać musimy za wydarzeniami, które rozegrały się naprawdę na historycznej scenie. Na niej dwa narody się rozeszły, nieufne, czasami względem siebie nienawistne. Nie udawało się zejść z tej ścieżki, pomimo wielu prób. Nie udało się Piłsudskiemu po odzyskaniu niepodległości, nie udało się elitom III Rzeczpospolitej. Po 1990 roku obowiązująca w polityce wschodniej doktryna Giedroycia, która zakładała wspieranie niepodległości naszych wschodnich sąsiadów: Litwy, Białorusi i Ukrainy. Strategia ta zakładała jednak nie wsparcie bezwarunkowe, a uzależnione od wzajemnej życzliwości sąsiedzkiej. W przypadku Ukrainy złośliwi mówili, że doktryna Giedroycia przeinaczyła się w doktrynę Kwaśniewskiego, które poległa na bezwarunkowym popieraniu Ukrainy i jej kolejnych, kolorowych zrywów, nawet gdy ta bywała Polsce wroga, nie piętnując rzezi na Wołyniu, czy wynosząc na piedestał Bandere.

Dziś sprawy uległy wielkiemu przetasowaniu. W kontekście, niemal już formalnego przejęcia Białorusi przez Rosję, Ukraina staje się kluczem dla polskiego bezpieczeństwa. Równocześnie Rosja, wydawałoby się, naturalny sojusznik kozaczczyzny, robi wszystko, by wprowadzić w serca Ukraińców nienawiść do Moskwy. Niemcy, kolejny, mocny gracz w regionie, mający potencjał wsparcia Ukrainy, zdecydował się tylko na gesty, i to gesty śmieszne, budząc niechęć nad Dnieprem. Została Ukrainie Polska, świadoma dziś mocno wagi istnienia niezależnej Ukrainy. Dodatkowo, społeczeństwa obu krajów, poprze migrację, poznały się, co lekko łagodzi dawne zaszłości, i kwestię Wołynia, i krzywdy wyrządzone przez Rzeczpospolitą Ukrainie. Oba państwa przez swoje położenie mają duży potencjał do współpracy i wzajemnych korzyści. Co najciekawsze jednak, to wszystko to dzieje się zupełnie bez udziału i woli naszych elit politycznych. Otwiera się pewne okienko zamknięte od setek lat, które było mocno zatrzaśnięte, pomimo naszych prób jego otwarcia. Dziś otworzyło się samo, poprzez ruch wielkiej historii, która w zaskakujący sposób w czasach napięcia i strachu, równocześnie daje możliwości. Czy nie za późno, i czy da nam to coś więcej niż zarysu na horyzoncie – to się okaże. Jedno jest pewne: żyjemy, nawet jeżeli tego nie widać, w czasach przełomowych.

Czytaj także: To znowu ja – historia

Autor: Andrzej Smolen