Polaka portret własny

Narody wyspiarskie w dużej mierze kształtowane są przez ich położenie. Tak się złożyło, że piszę te słowa, wpatrując się w fale uderzające o dawne, portowe nabrzeże. Te masy wody, dość wściekle kotłujące się przez przypływ i wiatr, to z jednej strony dwukierunkowa droga dla żeglarzy, z drugiej skuteczna przeszkoda przed niechcianymi gośćmi. Zmagania z III Rzeszą podczas II wojny światowej doskonale to pokazują. Niemcy wściekle atakowali wyspy Brytyjskie z powietrza i na Atlantyku, niemal zduszając je w tym uścisku, ale nie mając realnych szans na inwazję. Powoduje to, chyba naturalną, skłonność wyspiarzy do poczucia własnej odrębności i chęci jej manifestowania. Miało to wyraz chociażby w odmowie przystąpienia Wielkiej Brytanii do strefy Schengen, gdy była jeszcze w UE, i ostatecznym zerwanie więzi z politycznymi próbami zjednoczenia Europy. Inaczej się to ma w przypadku narodów nie odciętych od otoczenia tak oczywistymi przeszkodami naturalnymi, jak morze czy ocean. „O, dzięki Tobie, Ojcze ludów, Boże, Że ziemię wolną dałeś nam i nagą; Ani oprawną w nieprzebyte morze, Ni przeciążoną gór dzikich przewagą, Lecz jako piersi otworzoną boże…” – pisał Norwid o tym kawałku Ziemi, który przypadł  w udziale Polakom.

W takim miejscu łatwiej wyczuwać zagrożenie i napór innych, łatwiej też o mieszanie się ludzi i idei, narody sąsiednie mogą być bardziej sobie podobne. Jest to jednak proces naturalny, władzy ciężko go zatrzymać, lub wymaga to nie lada wysiłku. Granica w polu jest łatwiejszą przeszkodą do sforsowania niż morze. Z tego chyba też powodu, na równinach jest też inna mentalność. Taka, która łatwiej zauważa inne narody i lepiej je rozumie. Wyspiarza może zupełnie nie interesować co się dzieje za wodą, nie wpływa to na jego codzienne życie. Polak z niepokojem patrzy w stronę Zaporoża, wiedząc że tamtejsze niepokoje mogą łatwo się przenieść w jego strony. Podobnie na Krym, obawiając się najazdu i jasyru, lub na Białą Ruś, gdzie lokalni książęta są nieprzewidywalni. Są to wydarzenia niezależne od nas i niestety do pewnego momentu mamy bardzo ograniczony wpływ na ich rozwój. Wyspiarze z kolei mogą łatwiej decydować, czy otworzyć się na świat, czy pozwalać na emigracje, na nowe prądy myślowe, na wolny handel, czy też odciąć się niemal zupełnie od świata. Nawet mając taką możliwość czysto teoretycznie, wpływa to na ich postrzeganie świata, i samych siebie.

W dziejach świata nie zawsze była to tylko i wyłącznie teoria. Przez długi czas w Stanach Zjednoczonych (które wyspą nie są, lecz przez położenie między dwoma oceanami, bardzo im do niej blisko) dominował pogląd o izolacjonizmie kraju. Opinię publiczną trzeba było „urabiać” przed przystąpieniem do wojen światowych. By społeczeństwo amerykańskie zechciało mieszać się w sprawy starego świata potrzebne były wstrząsy. W czasie pierwszej wojny było to zatopienie przez niemieckiego U-Boota statku pasażerskiego Lusitania, gdzie zginęło przeszło tysiąc pasażerów, w 1941 niemal doszczętne zniszczenie przez Japończyków amerykańskiej floty wojennej w Pearl Harbor.  Izolacjonizm był też przez wiele lat doktryną Cesarstwa Japonii. Szogunat wprowadzony w XVI wieku odciął Japończyków od reszty świata. Bramy do Japonii otworzył dopiero – siłą – amerykański komandor Perry, w 1853 roku. Trwające przeszło 200 lat zamknięcie i późniejsze dzieje Japonii – błyskawiczne uprzemysłowienia i wejście na tory imperialistyczne – skutecznie uniemożliwiły reszcie świata poznanie kultury Japończyków. Wiedziano o nich niewiele, przez ostatnie lata wojny postrzegano ich niemal wyłącznie w kontekście fanatycznej walki. Samobójcze ataki, walki do ostatniego żołnierza, pogarda dla własnego życia i fanatyzm japońskiej armii powodował uzasadnione obawy, że po desancie na japońskie wyspy, armia amerykańska spotka się z milionami cywili, którzy uzbrojeni w kije staną do walki z najeźdźcą i zmuszą amerykańskich żołnierzy do rzezi. Stąd też, między innymi, podjęto decyzję o użyciu przeciw Japończykom broni jądrowej. Nawiasem mówiąc – czy i dziś nie istnieją podobne dylematy odnośnie Korei Północnej i ewentualnego konfliktu z tym państwem? Japończycy jednak po kapitulacji karnie składali broń, zachowywali się wręcz ulegle w stosunku do zwycięzców. Cywile okazywali najeźdźcom szacunek. Lokalne władze współpracowały. Tak, jak walczyli, tak zabrali się od odbudowy zniszczonego państwa. Sami Amerykanie, zachowując się pragmatycznie, zechcieli zrozumieć Japończyków i podjęli takie próby jeszcze w czasie wojny. Podczas walk widzieli doskonale różnicę kulturowe, moralne normy, schematy zachowań. Do dziś są zresztą one są, łatwo dostrzegalne, 70 lat po wojnie, na własne oczy w Tokio widziałem, jak naturalne zachowanie Amerykanina, pełne gestykulacji, śmiechu i zwykłego luzu, odbija się na tle pełnego harmonii, spokoju Japończyków. Tym mocniej widoczny był ten kontrast w czasach, gdy jednego dnia Japończyk na polu bitwy miał za nic swoje życie, kolejnego starał się być wzorowym jeńcem.

O pomoc poproszono naukowców, którzy mieli dać amerykańskiej amii i administracji odpowiedzi na to, z czym przyjdzie się im mierzyć, oraz opisać Japończyków tak, by móc ich zrozumieć. Jedną z osób zaangażowanych w te pracy była Ruth Benedict, antropolog kultury, która jeszcze w czasach wojny pracowała z jeńcami (o japońskich jeńców nie było łatwo, najczęściej brano żywcem jedynie tych, którzy byli nieprzytomni i nie mogli popełnić samobójstwa), oraz z przedwojennymi, japońskim emigrantami w Ameryce. Rezultatem jej prac jest między innymi książka „Chryzantema i miecz, wzorce kultury japońskiej”. Tytuł jest dość charakterystyczny. Zestawia dwie rzeczy, symbole skrajności niezrozumiałych dla człowieka kultury zachodniej. Z jednej strony chryzantema – kwiaty, które Japończycy potrafią spokojnie i cierpliwie pielęgnować. Ale też i tradycyjne rzemiosło, i poezja, i ogrody, i miłość do harmonii. Z drugiej strony miecz – brutalność, bestialstwo, brak norm moralnych i ślepe posłuszeństwo w czasie wojny. Ruth Benedict była w tamtych czasach przedstawicielką nowego nurtu w badaniu kultur. Nie hierarchizowała ich stawiając kulturę zachodnią na samym szczycie. Uznawała ich równość, która polegała na braku oceny, a jedynie poddawała je opisowi. Być może to podejście sprawiło, że książka ta do dziś jest pozycją kultową, pozycją niemal obowiązkową dla każdego interesującego się dalekim wschodem. Co bardzo ciekawe, Benedict potrafiła ją napisać nie odwiedzając nigdy Japonii, a opierając się jedynie na samych relacjach jej rozmówców. Wnikając w ich sposób myślenia potrafiła stworzyć opis innej kultury nakreślając jej mechanizmy i wzorce. W książce nie opisano jedynie, że Japończyk pielęgnuje kwiaty, układa przed samobójstwem wiersz, jest cierpliwy i kocha ład, oraz że jest brutalny, fałszywy i nie szanuje życia samego w sobie. W swojej pracy Ruth Benedict próbuje opisać dlaczego Japończyk się tak zachowuje i co kieruje nim, że potrafi być i łagodny, i brutalny. Co sprawia, że jest tak zacięty w walce, jak i posłuszny okupacyjnej administracji, gdy już złoży broń. Skąd bierze się jego poczucie obowiązku i honoru. Gdzie wykiełkowało w jego duszy przekonanie o hierarchii, miejscu jego samego i jego narodu w szerokiej, światowej układance. Co sprawia, że zamienił miecz samurajski na wizytówkę firmy, w której pracuje, lecz kieruje się tym samym etosem. Dlaczego i ład, i bestialstwo mogą wypływać z tego samego źródła. Próba opisania samego mechanizmu jest bardzo fascynująca. Odbiega od wielu podobnych pozycji, które skupiają się jedynie za zewnętrznych przejawach kultury, na samych już skutkach, a nie przyczynach. To wszystko sprawia, że nawet książka napisana niejako przypadkiem, w rezultacie niespodziewanie potrzebnych badań, do dziś dnia jest pozycją znaną i wznawianą. O ile część zawartej w niej wiedzy może być już nieaktualna, tak samo podejście do opisania kultury innego narodu może i dziś stanowić wzór badań.

Nie ma takiej książki. Radzieccy uczeni implementowali nauki Marka i Lenina, tym którzy tego nie chcieli, a Amerykanie zajęci byli tymi miejscami na świecie, które były pod ich jurysdykcją. Sami też nie stworzyliśmy podobnego opisu, wzoru kultury polskiej. Może i jest to niemożliwe, by dokonać tego „od środka”? A przecież tyle jest tu do rozważnie i opisania! Historyczne rozwiązania polityczne, nieustanne walki, układy społeczne, ścierania się wschodu, zachodu i orientu, rozbiory, wojny, upadki, ciągłe podnoszenie się, próba nadążania za światem, poczucie dumy i chęć uznania. Czy to mało? Czyż nie ma to wpływu na nasze postrzeganie świata? Czy w ostatnich dniach nie pada ciągle argument nawiązujący do 1939 roku i wartości tamtych sojuszy? Czyż nie przetacza się przez Polskę dyskusja o feudalnym społeczeństwie i wpływie tamtych rozwiązań na czasy dzisiejsze? Czy nasza nieufność do władzy państwowej nie ma źródła w przeszłości? Czy nie można by tak wymieniać godzinami i czy nie jest to dostateczny argument, że uczciwy opis polskich wzorców kultury, na podobieństwo „Chryzantemy i miecza” byłby niesamowicie ciekawy?

Nie mamy odpowiedzi na wiele pytań, nie w formie, która nie byłaby spłyceniem lub nagięciem prawdy. Dlaczego tak wielu zapada na chorobę polskości, dlaczego ta Polska tak fascynuje i przyciąga, zwłaszcza z pewnej odległości. Dlaczego jesteśmy tacy, a nie inni, raz – będący najwspanialszym narodem świata, zjednoczonym i doskonale rozumiejącym się wzajemnie, raz – bandą nieokrzesanych warchołów. Nie znamy lub nie chcemy szukać szerokiego tła, wybierając czasami to, co wygodne. Skutkiem tego jest często opis samych efektów, a nie wzorców. Wystarczy lekko zakrzywić rzeczywistość, by powstawały takie jej opisy:

„Histerii królestwem jest Polska, wielkim księstwem groteski, krainą absurdu i ojczyzną chucpy, zaś tym, co Polaków Przeraża najbardziej, jest wolność. Polak nieposiadający pana miota się jak istota pozbawiona równowagi, zatacza się od prawda do lewa, aż w końcu znajdzie kogoś, komu może się oddać w całości, na czyjej klamce może się uwiesić i dać się swemu panu prowadzić, bezpieczny i przynależny, swemu panu chce nie tylko służyć, ale i chce pana swego wyznawać” – Szczepan Twardoch

   „Nie jestem zwolennikiem tego, co proponują konserwatyści z ZChN, czyli powrotu do rodziny tradycyjno patriarchalnej, z ostrym  podziałem zadań między współmałżonków, z niepracującą żoną otoczoną masą dzieci. To nie jest model możliwy do zaproponowania współczesnemu społeczeństwu. Nawiasem mówiąc, szczególnie w Polsce, gdzie co drugi mężczyzna jest mizernym pijaczyną i stawianie na niego jest nierokującym przedsięwzięciem.”

         „Na prowincji, w niektórych rejonach Polski, króluje ogromnie degradujący model życia. Mówiąc żartem, często wychodka nie ma, ale video musi być. Wyróżniamy się w Europie liczną magnetowidów. Ludzie pracuję jeżeli jeszcze jest praca, wracają do domu, piją wódkę i oglądają „pornosy”. Robią to też dzieci.” – Jarosław Kaczyński

„Klucz mi się zaciął, więc stoję jak głupia przy tej szafce, a faceci już rozbierają się do majt (na marginesie dodam – paskudnych slipek), do zaniedbanych obleśnych, śmierdzących stóp, do odrażających piwnych brzuchów”  
„We Władysławowie jest totalny armagedon – zjechali się wszyscy państwo Kiepscy z rodzinami i przyjaciółmi, jedzenie jest drogie i przeważnie niedobre – ryby smażone na oleju niepierwszej świeżości, królują gofry i fryty. Wszędzie gra muzyka, w każdej knajpie faceci w gastronomicznej ciąży opędzają się od swoich dzieci i umęczonych żon. Wiadomo, dobry browar to podstawa!” – Agata Młynarska

Perfidia tych opisów polega na tym, że nie są przekłamana od pierwszej do ostatniej litery. W każdym z tych cytatów jest jakaś część prawdy, nie jest to natomiast opis kompletny i dotyczący całego społeczeństwa. Polak to nie jest przecież pijący na prowincji wódkę, oglądający z dziećmi „pornosy”, mający piwny brzuch i śmierdzące stopy facet, potrzebujący pana, któremu może służyć. Polka to nie jest jego żona, umęczona patriarchalnym nakazem, niewolnica z grupą dzieci. Czy takie sytuacje się zdarzają? Zdarzają i dają pożywkę do snucia powyższych rozważań. Czy jest to obraz w Polsce dominujący? Proszę sobie odpowiedzieć samemu. A jeżeli nawet jest, to i tak jest wybrakowany. Brakuje w nim odpowiedzi dlaczego Polakowi rośnie brzuch i śmierdzą nogi (bo jako potomek chłopów pańszczyźnianych nie jest kulturalnie zaprogramowany do higieny, i boi się przednówkowego głodu?), dlaczego nosi paskudne slipki  (na złość Agacie Młynarskiej?), dlaczego piję wódkę po pracy i jest mizernym pijaczyną (bo tą wódka nasączał go dziedzic na folwarku i Żyd w karczmie?), dlaczego potrzebuje pana (bo zabory go tego nauczyły?), dlaczego Polska to kraina absurdu i wielka kraina groteski (bo tworzą ją ludzie absurdami i groteskowi?)? A może jeszcze inaczej – dlaczego w ogóle nasz wewnętrzny obraz jest tak krzywo nakreślony? Bo jeżeli jest prawdziwy, nie jest wykoślawiony dla odpowiedniego wrażenia w felietonie, dla zrobienia szumu, czy osiągnięcia celów politycznych – to samo zajmowanie się polskością na emigracji jest zasiewaniem ziaren absurdu i groteski w innych miejscach na świecie.

Felieton ukazał się na polskiemerseyside.co.uk 7 grudnia 2021

Komentarze