Krzysztof, w Anglii 2013-2014

16 marca, 2018 Wyłączono przez Redakcja

Powrót do Polski z Anglii

Tworzenie strony i zbieranie historii polskich emigrantów w Wielkiej Brytanii to momentami ciężka, ale zarazem dająca wiele satysfakcji praca. Zanim jeszcze pomysł przerodził się w coś realnego próbowałem przewidzieć jak może to wyglądać i co za sobą pociągnąć. Wielu rzeczy się jednak nie spodziewałem i los kilkukrotnie mnie zaskoczył. Jednym z pozytywnych zaskoczeń była wizyta Krzysztofa, z którym ostatni raz widziałem się przeszło 3 lata temu. Poniższy wpis to w większości nagrane „nocne Polaków rozmowy” w których Krzysiek opowiada o dwóch latach spędzonych w Anglii i powrocie do Polski.

Jak byłem na rozmowie o pracę w miejscu gdzie teraz pracuję to miałem podobne pytanie, by opisać się w trzech słowach…Pierwsze słowo jakie przyszło mi do głowy to „pracowity”. Jeżeli idę gdzieś do pracy to staram się wywiązywać jak najlepiej potrafię z zawartej umowy, która przecież jest dobrowolna. Drugiego nie pamiętam, więc je ominę. Trzecie wywołało wielką salwę śmiechu, bo powiedziałem że jestem leniwy. Trochę śmiesznie wyszło, bo pierwsza i trzecia odpowiedź się wykluczają, ale co jeszcze śmieszniejsze – taki jestem naprawdę. Tak faktycznie jest i odbija się to strasznie na moim życiu, przykładem jest choćby to, że nie obroniłem inżyniera. Studiowałem informatykę, super zawód teraz, dolary lecą z każdej strony, a ja przez głupie lenistwo się nie obroniłem i ta szansa została zaprzepaszczona pewnie na zawsze. Musiałbym zrobić studia od nowa, a w wieku 30 lat nie ma na to czasu.

Myślę, że nikogo nie zaskoczę tym, dlaczego wyjechałem. Za pieniędzmi, najzwyczajniej w świecie. Będąc bardziej szczegółowym, to znów muszę wrócić do tych felernych studiów. Po studiach próbowałem znaleźć pracę w zawodzie i jedyna jaką znalazłem to było jeżdżenie po terenie północnych kaszub i montowanie internetu radiowego. To wiązało się z bardzo słabą płacą, jak na tamte warunki, pracą ryzykowną – bo na wysokości – i pracą w terenie, w każdych możliwych warunkach pogodowych. Po jakimś czasie, bodaj po roku, zrezygnowałem z tej pracy. Znalazłem kolejną w kafejce internetowej. Praca była nudna i z tej nudy wyniszczająca psychicznie, nie pamiętam już ile książek wtedy przeczytałem. Mam znajomego Mateusza z którym się skontaktowałem, a raczej usłyszałem od naszego wspólnego kolegi, że Mateusz wyjechał do Anglii i znalazł pracę w jakimś pięknym, wymarzonym magazynie. Nie pamiętam czy tak to było mi przedstawione, czy sam sobie to dopowiedziałem. Nie miałem wtedy jeszcze za bardzo kontaktu z nikim kto wyjechał do Anglii i wszystko co wiedziałem o Anglii było bardziej wydumane, niż była to wiedza praktyczna.

Jaki był ten mój obraz Anglii? Łatwe, nierealne na polskie warunki pieniądze. Ja rozumiem to pytanie, ale trzeba sobie uświadomić kim byłem wtedy. Wtedy byłem kimś zaraz po studiach, komu zależało tylko na pieniądzach, ponieważ nigdy wcześniej nie doświadczyłem pracy, która może dawać satysfakcję. To było jedyne kryterium zwłaszcza, że to był okres, kiedy wyprowadziłem się z domu, mieszkałem na swoim, i te mniejsze czy większe pieniądze trzeba było zarabiać. Wiedziałem, że będzie to praca fizyczna, ale do tamtej pory tylko taką się parałem, więc nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Jak tylko się dowiedziałem, że Mateusz wyjechał i znalazł pracę to się z nim skontaktowałem. Kupił mi bilet i powiedział, że jak zacznę pracować to mu oddam, więc miałem naprawdę mięciutkie lądowanie. Co prawda z długami, ale z perspektywą że te długi odrobię lada moment.

Mój cały wyjazd był zupełnie spontaniczny. Miałem kilka dni na spakowanie się, załatwienie wszystkich spraw, czy powiedzenie o tym rodzinie. Moja mama oczywiście rozpaczała, że wyjeżdżam gdzieś za wielkie morze. Nie było w tym dużo myślenia, a więcej działania. Nawet jak tutaj wylądowałem to nie było za dużo czasu na zastanawianie się, bo od razu poszedłem do pracy. Takie rozmyślanie poniekąd też nie leży w mojej naturze. Skoro już się wpadło w tą studnię to trzeba jakoś działać, żeby było dobrze. Przyleciałem tutaj 11-tego i w ciągu kilku dni byłem już pierwszy dzień w pracy.

Nie byłem jakoś bardzo zaskoczony po przyjeździe, ludzie tutaj w końcu też mają po dwie ręce i dwie nogi. Różnic jakoś nie zauważałem, może z wyjątkiem koloru skóry czy ubioru, który czasami mną wstrząsał – szczególnie widok ludzi paradujących w pidżamach po ulicach w środku dnia. Charaktery ludzi poznajesz przy bliższym kontakcie, więc nie dostrzeżesz tego od razu. Pracowałem też zaraz po przyjeździe i ta praca absorbowała większość czasu, nie było nawet możliwości na rozglądanie się dookoła.

Najlepszym chyba słowem, którym określiłbym te dwa lata tutaj to stagnacja. Pierwszy okres w jakim pracowałem na magazynie to były zmiany nocne pięć dni w tygodniu. To wyglądało tak, że idziesz do pracy na 22.00, o ile dobrze pamiętam, kończysz o 6.00 rano, śpisz do popołudnia, a jak jest pora zimowa czy jesienna to już jest ciemno, ogarniasz się i idziesz do pracy. Wygląda to jak standardowy tydzień pracy: po 8 godzin przez 5 dni, ale nocne zmiany mocno dają w kość. W zasadzie nie widzi się światła słonecznego. Taka zima, tylko przez cały rok. Jak jest weekend to odsypiasz te nieprzespane godziny z tygodnia, praktycznie masz jedynie pół dnia na zrobienie zakupów i znów idziesz do pracy. Tego okresu w którym pracowałem na tej zmianie tygodniowej praktycznie nie pamiętam. Serio, nie wiąże się to z żadnymi wspomnieniami – tylko i wyłącznie praca, także nie mam o czym opowiadać, żeby porwać tłumy moją opowieścią. Tak jak się pytałeś o różnice po przyjeździe, których nie zauważyłem, to z tego późniejszego okresu też nic nie zapamiętałem, ponieważ to było to samo co robisz w Polsce, kiedy pracujesz fizycznie po 8 czy 10 godzin. Co możesz opowiedzieć o takim życiu, kiedy tylko pracujesz i po pracy nie masz sił już na nic? Troszkę się sytuacja zmieniła, kiedy przeszedłem na zmianę na której pracowało większość moich polskich znajomych i to była praca weekendami, 3 noce po 12 godzin. Jak zaczynaliśmy w piątek o 17.00 to kończyliśmy w poniedziałek o 6.00. Od poniedziałku rano do piątku po południu byłeś zupełnie wolny: mogłeś iść na zakupy, mogłeś iść na piłkę, czy nawet, jak znalazłeś loty, polecieć do Polski i wrócić w tym samym tygodniu nie tracąc urlopu. Wtedy się trochę zmieniło pod względem życia jako takiego, nazwijmy go konsumpcyjnego, ale nie zmieniło się dalej nic pod kątem rozwoju. Swoją drogą mieszanka wolnego czasu, głupio – młodego umysłu i lekkiego nadmiaru gotówki spowodowała u mnie – na szczęście przejściowy – problem z alkoholem, zwłaszcza mocniejszym, a szczególnie whisky, zwana potocznie w naszych kręgach „kurą”. Gdy teraz o tym pomyślałem, to dopiero do mnie dotarło, że nie mam bladego pojęcia ile to trwało: miesiąc, dwa czy pół roku, ale regularnie się upijałem, często tracąc nad sobą kontrolę. O okazję nie trudno, zwłaszcza kiedy chce się ją znaleźć. Szczęście w nieszczęściu raz przesadziłem na tyle, że powiedziałem sobie „basta”. Ciekawy jestem mocno, czy to był ten jeden, potrzebny raz, który mnie z tego wyrwał, czy też na szczęście jestem na tyle ogarnięty, że kiedyś bym przestał tak czy siak. Mam nadzieję, że to drugie. Myślę, że dopiero teraz widzę ta stagnację, bardziej trzeźwo patrzę na przeszłość, wtedy tego nie analizowałem. Jak się stoi w miejscu to jest praktycznie krok w tył, prawda? Zwłaszcza w młodym wieku. Żeby nie było nie mam absolutnie zamiaru nikogo winić z mojego ówczesnego otoczenia, ale jednak z kim przestajesz takim się zdajesz i jednak sami się w to wpędzaliśmy. Pamiętam jakby to było wczoraj: całonocne dyskusje przy paletach na końcu magazynu. Mieszkanka narzekania, wspomnień, planów, marzeń i żartów. I wspominam je bardzo dobrze.

Tak zbiorczo to całe moje towarzystwo to byli ludzie, którzy bardzo ciężko pracowali przez całe weekendy i mieli z tego całkiem zadowalające pieniądze, które pozwalały godnie pożyć czy pomóc komuś w rodzinie. To zupełnie zadowalało i przez to, że wszyscy razem pracowaliśmy w jednym miejscu i nikt tego nie zmieniał to….nie wiem jak to powiedzieć. Czasami potrzebujesz mieć przykład z boku, żeby chciało Ci się coś zmieniać, albo nawet żebyś mógł wiedzieć, że da się coś zmienić. Przez to, że wszyscy się kisiliśmy w jednym kubełku nie było żadnego zapalnika, nie było refleksji. Trzeba jednak przyznać, że sami wytwarzaliśmy taką atmosferę, że ten magazyn to jedyne możliwe miejsce, gdzie możemy pracować. Tutaj można trochę nakreślić jak wyglądała praca w tym magazynie. Dostajesz listę produktów, które musisz zebrać i masz ustalony pewien target, normę do wyrobienia. Oficjalnie nikogo za niewyrabianie targetu nie zwolniono, ale wyraźnie sugerowano, że to bardzo, bardzo, bardzo ważna rzecz i firma bardzo, bardzo, bardzo oczekuję wyrobienia norm. To też działało na psychikę. Teraz z perspektywy czasu wiem, że zajęło by mi może ze dwa tygodnie znalezienie innej pracy, ale wtedy udzielała się nam wszystkim taka psychologia tłumu. Ludzie, którzy przyjeżdżali tutaj bez znajomości angielskiego i bez większych kwalifikacji uważali to miejsce – może po części nawet słusznie – za swoją jedyną szansę i bardzo dążyli do tego, żeby ten target osiągnąć. Trzeba wziąć pod uwagę, że coś takiego jak psychologia tłumu istnieję, a tam codziennie na samą nocną zmianę przychodziła ponad setka ludzi i na maksa cisnęli. To się udzielało i to może też był kolejny czynnik, że się tam pracowało. Mówię jak alkoholik: się piło, się pracowało…Jestem Krzysiek, mam 30 lat, jestem byłym magazynierem…

Pamiętam tak swój pierwszy dzień. Tak jak mówiłem trzeba tam zebrać 130 przedmiotów w ciągu godziny. Chciałem się pokazać, skoro przyjaciele mnie tak ściągnęli. Zebranie tych 130 rzeczy nie jest wielkim wyczynem, jeżeli masz same małe pudełka, ale moje pierwsze zamówienie to były poduszki i kołdry. Takie wielkie torby, których na palecie mieści się może 4 sztuki i nie ma nawet ich jak obwiązać tą folią zabezpieczającą, Chryste Panie! Po godzinie moja ambicja i chęci walki spadły od 100 do 0, momentalnie. Pierwszy dzień to było zderzenie z rzeczywistością, po nocce byłem zlany potem i zmęczony totalnie. Muszę przyznać, że wtedy sam się nakręcałem, że mnie zaraz wywalą. Miałem zebrać 130 a ja nie mogłem 10 przedmiotów na godzinę zebrać. Miała być wielka szansa, a tu dupa. Trwało to tylko kilka dni i się szybko ogarnąłem i przywykłem.

Wszystko co powiedziałem o tej pracy do tej pory było negatywne nie licząc kwestii pieniędzy, które były niemałe, chociaż cały czas mówimy o stawkach niewiele większych niż płaca minimalna w Anglii. Sęk w tym że tak mówiłem, że dobrym słowem na opisanie mojego pobytu tutaj to stagnacja i z dalszej części opowieści można by wywnioskować, że winą za to obarczam pracę – a to jest trochę bzdura. Jednym za kogo mogę za to obarczyć jestem ja sam. Tak jak rozmawialiśmy już wcześniej, w jakimkolwiek miejscu i czasie nie jesteś, trzeba dać maksymalnie z siebie, żeby wyciągnąć z tego jak najwięcej. Będąc dwa lata w Anglii nie podszkoliłem języka. Pracowałem i mieszkałem z Polakami, a Anglicy w pracy to scouse’i, których dialekt czy akcent pozostawia wiele do życzenia. To trochę spychanie odpowiedzialności z siebie, bo kto mi zabraniał chodzić do biblioteki czy rozmawiać z innymi ludźmi, iść w inne miejsce niż magazyn w nocy? Co ja oczekiwałem, że znajdę tam intelektualistów, filozofów czy pisarzy? Jak ktoś mnie pytał po powrocie o mój angielski to tłumaczyłem się, że ciężko było się go nauczyć na magazynie, ale czy ktoś mnie tak siłą trzymał, na Boga? Praca w magazynie była jakąś szansą, którą wykorzystałem przez to, że pracowałem i zarabiałem, ale z samego pobytu wyciągnąłem może 10%. Ciężko tak rzucać liczbami i je określać, ale jakby ktoś mnie zmuszał to powiedziałbym, że to właśnie 10%. Chyba nieważne, gdzie bym wtedy był – czy byłaby to Polska, Anglia czy Antarktyda to z takim podejściem jakie wtedy miałem, to wszędzie byłby taki sam rezultat. Nie winiłbym za to magazynu czy Anglików.

Muszę przyznać, że na początku strasznie się zachłysnąłem pieniędzmi. To były kwoty trochę ponad minimalną płacę w Anglii, ale mieszkaliśmy w 5 czy 6 osób i można było trochę przyoszczędzić, czy nawet wysłać do Polski. To było bardzo motywujące, bo w Polsce za minimalną pensję ciężko przeżyć, a co dopiero cokolwiek zaoszczędzić. Jedna z najlepszych rzeczy, które zrobiłem tutaj i na które wydałem pieniądze było zaproszenie moje mamy na wakacje tutaj. Tak się fajnie złożyło, że mam kuzynkę w Londynie i zaprosiliśmy moją mamę i ciocię do Londynu. Pozwiedzaliśmy cały Londyn, tutaj też pochodziliśmy po mieście i byliśmy w Walii. Wtedy się czuję, że się pracuję, wtedy poczułem, że warto zapieprzać. Wrócę do tego, co mówili przedmówcy na Twoim blogu, że fajnie się tak patrzy z boku czy krytykuję z perspektywy kogoś kto ma dobrą pracę, ale nadal Polska to jest kraj w którym minimalna pensja to 1500 zł netto – to chuj nie pieniądze, to nawet nie ubóstwo, a bieda. Nigdy nie będę miał nic do nikogo kto wyjeżdża z Polski za pracą.

Czytając poprzednie wpisy Twoich rozmówców to obraz ludzi w Anglii jest bardzo negatywny, a z mojej perspektywy jest wręcz przeciwnie. Są rzeczy, które mi się bardzo nie podobają jak choćby tutejsza młodzież, te bandyckie grupki, które chodzą i tylko straszą wyglądam, a może i czymś więcej. Są jednak tez pozytywne strony. Dzisiaj mi się to przypomniało na ulicy: tutaj jak ktoś Cię w tłumie nawet przez przypadek trąci to przeprasza. Tego w Polsce, jak Boga kocham, nie ma. Już wole nawet, żeby to była nawet wymuszona uprzejmość, niż żeby było zupełnie w drugą stronę, gdzie ktoś Cię popchnie, widzi to, i ma to w dupie. To nawet chyba widać, że nie jestem stąd, ale nawet biorąc to pod uwagę, to przez te dwa lata tutaj więcej ludzi do mnie zagadało na przystanku o jakąś pierdołę, niż przez całe życie w Polsce, ludzie są bardziej otwarci. Trochę się porównuje to tekstów, które już wcześniej czytałem i to chyba naturalne, ale nie spotkałem się nigdy z wyraźnym aktem rasizmu ze strony Anglików. Miałem kilka szczerych rozmów z Anglikami i za ich szczerość może nie dam sobie głowy uciąć, ale palec na pewno. Nie mieli nic do mnie, że przyjechałem tutaj pracować, wręcz przeciwnie: byli świadomi, że jesteśmy tutaj potrzebni i tak jest zbudowany świat. Nie podejrzewałbym ich o ukryty rasizm, nie byli na tyle ogarnięci, by to zakamuflować.

Poznałem w Anglii szerokie spektrum ludzi, od specjalistów pracujących w dużych firmach, po mendy społeczne i nie uważam tego za swoją porażkę. Przyjeżdżają tutaj ludzie z każdej części Polski, z różnymi historiami, niejednokrotnie po to, żeby resetować swoje życie i nigdy nie oceniałem nikogo, że jest gorszy czy coś takiego. Dążę do tego, żeby powiedzieć, że nigdy nie uważałem tych Polaków, których tutaj spotkałem za gorszy sort. Jedno co mnie uderzyło w Polakach tutaj to straszne bajkopisarstwo. Co ja się nie nasłuchałem tutaj ile kto zarabiał, czy co nie robił w Polsce. Jak ktoś mówi, że zarabiał w Polsce 6 tys, a potem wyjeżdża do Anglii i haruje za najniższą krajową, to coś mi się jednak nie zgadza. Z takich przygód, które jakoś na mnie wpłynęły to był jeden młody chłopak, który wpadł ze swoja dziewczyną. Przyjechał tutaj zarabiać pieniądze i sprowadził swoją dziewczynę. Wydawało mi się zawsze, że Czesi czy Słowacy bardzo mocno się tutaj razem trzymają i tworzą spójne społeczności, które sobie pomagają. Ten chłopak chciał jak najlepiej dla nich i wynajął mieszkanie, które miała mu wyremontować polska ekipa. W skrócie: ta ekipa zrobiła go w balona. Dziewczyna przyjechała z dzieckiem, a w mieszkaniu syf, Sodoma i Gomora. Nie spodziewałem się, że pierwsza osoba, która Cię orżnie na kasę to będzie Polak. Tachaliśmy ich rzeczy do nas przez pół miasta, żeby mogli się przez jakiś czas u nas zatrzymać. To jedyna taka niemiła historia związana z Polakami, która pośrednio mnie dotknęła.

Powrót do Polski był taki sam jak i przyjazd, bez większego planu i analizy czy to dobrze, czy źle. Zakochałem się i wróciłem bez analizy czy będę miał pracę, czy mnie w ogóle na to stać. Na początku się trochę pocieszyłem życiem, bo to był okres przedświąteczny, a ja miałem jeszcze pieniądze z Anglii. Spędziłem czas z rodziną i ukochaną. Jakie mogły być trudności? Musiałem znaleźć jakieś miejsce dla siebie, bo już nie chciałem mieszkać w domu rodzinnym, no i musiałem znaleźć pracę. Znów moim priorytetem były znów pieniądze, choć też chciałem mieć pracę, która nie będzie mnie wykańczać fizycznie i psychicznie. Trafiłem bardzo fajna pracę pod względem zarobków, bo jak się dowiedziałem ile będę zarabiał, to aż mi szczęka opadła. Dostałem tę pracę dzięki doświadczeniu z Anglii, które szczerze mówiąc, trochę podkoloryzowałem, także ten wyjazd się przydał. Byłem szczęśliwy tą zmianą, że harówkę na magazynie zamieniłem na pracę biurową. Pracuję w logistyce, choć nigdy o tym wcześniej nawet nie myślałem. Ta praca może być ciekawa, zwłaszcza na początku, kiedy wszystko jest dla Ciebie nowinką. Jak wracałem to wróciłem do rodzinnego miasta, więc aklimatyzacja była błyskawiczna. Miasto rodzinne absolutnie się nie zmieniło. To jak wróciłem po dwóch latach, to równie dobrze mógłbym wrócić po dwóch dniach – żadnych zmian. Za to wydawać by się mogło, że zaszła we mnie ogromna zmiana. Gdyby porównać sytuację w której byłem we wrześniu z tą trzy miesiące później, to można powiedzieć: niebo a ziemia. Nic tylko poklepać się po plecach: „świetna robota, Krzysiu!” Jednak ja nie szukałem drugiej połowki, a to że się poznaliśmy to zbieg okoliczności. Pracy nie dostałem dzięki staraniom, poświęceniu czy zaangażowaniu, ale przez przypadek. To, że pochodziliśmy z tego samego rejonu Polski i wróciłem do tego samego miejsca z którego wyjechałem dwa lata wcześniej – ślepy los. Czułem jednak straszną ulgę, gdy opuszczałem UK (na pewno potęgowaną tęsknotą do dziewczyny), pamiętam że szczerze nie znosiłem tego miejsca i nie raz wspominałem: „o Jezu, ale w tej Anglii to było, teraz jak pączek w maśle.” Sęk w tym, że tym miejscem – moją Anglią – był ten magazyn.

Tęsknie za tutejszymi parkami. Co prawda mamy lasy w Polsce, ale bardziej chodzi mi o to, że lasy były i są, a parki są sztucznie stworzone i miasta dbają, by wśród tej gęstej zabudowy były miejsca, gdzie można odpocząć czy pójść na spacer i cieszyć się niedzielą. Gęsta sieć boisk też jest świetna, korzystaliśmy z nich często w tych przerwach tygodniowych, tego mi w Polsce też bardzo brakuję.

Ja w ogóle tak mam, że gdziekolwiek nie jestem momentalnie zaczynam się czuć jak w domu. Jakbym miał złożyć idealny kraj do życia dla mnie z elementów Polski i Anglii, to na pewno wybrałbym z Anglii wyższy standard życia dla wszystkich. Żeby nie było wątpliwości – nie jestem socjalistą. Z Polski kobiety, na pewną są ładniejsze niż w Anglii. Z Anglii zabrałbym też kwestię administracyjną. Zachwyciło mnie to, że większość spraw urzędowych można załatwić przez telefon. Bardzo byłbym zadowolony, gdyby w Polsce też można by to robić tą metodą, a te gmachy urzędów mieszczące się w najdroższych centrach miast można by przesunąć na obrzeża. Dużo bardziej podoba mi się zabudowa w Anglii, jest niska i o wiele bardziej do mnie przemawia, niż choćby najładniejsze blokowiska w Polsce. Z drugiej strony w Polsce ludzie bardziej dbają o przestrzeń wokół siebie. Przed chwilą przejeżdżaliśmy obok jakiegoś rzędu kamienic, jedna bardziej obskurna od drugiej. Pewnie i są takie miejsca w Polsce, ale nie umiem sobie tego wyobrazić jako regularność. Trzeba dbać o estetykę. Kwestia np. śmieci. Idę dzisiaj po parku: trawka przystrzyżona, ptaszki śpiewają, pieski biegają, ogólnie bomba. Wychodzę z parku i leży na ulicy rozwalona sterta śmieci. Nie tak, że komuś wypadło coś z kieszeni, tylko ewidentnie ktoś wyrzucił śmieci z domu: pudełka po take away’u, puszki po coli i browarze, i zużyte prezerwatywy. A to wszystko obok pięknego parku! Idziesz kawałek dalej wzdłuż kamienic, stoją przyzwoite autka pod domami, a na ulicy syf, Sodoma i Gomora. Jak tak można? To trochę sranie do własnego gniazda. W Polsce mieszkam na osiedlu starych bloków, może nie wyglądają super, ale jednak każdy dba o otoczenie, już nawet wywożenie śmieci do lasów nie jest regułą. Nie mieszkam tutaj już przez jakiś czas i pewne rzeczy uciekły mi z pamięci. Gdyby ktoś jeszcze tydzień temu zapytał, czy pogoda w Anglii jest znośna, odpowiedziałbym że jak najbardziej i bardzo się od polskiej nie różni. Wystarczył mi wczorajszy dzień, żebym szybko zmienił zdanie, nawet biorąc pod uwagę, że mieszkam nad morzem i pogoda tam jest najbardziej zbliżona do angielskiej.

Teraz można pomyśleć, biorąc pod uwagę moje narzekanie na życie w Anglii, że trafiłem w Polsce do krainy mlekiem i miodem płynącej. Wyjechałem praktycznie bez perspektyw, a wróciłem do ciekawej i dobrze płatnej pracy. Mocno naciskam na pracę, ale co może być ważniejsze w życiu dwudziestokilkuletniego człowieka, który jeszcze nic nie osiągnął? Z tej perspektywy można by pomyśleć, że ten mój wyjazd do Anglii był błędem, bo w Anglii było brzydko, be i fuj a w Polsce och i ach. Sęk w tym, że tak jak wcześniej gadaliśmy, nie włożyłem żadnego wymiernego wysiłku w poprawienie swojego życia czy perspektyw. Można to uznać za ślepy traf, że tak się złożyło i dopisało mi szczęście, że po tym pobycie w Anglii tak świetnie poukładało mi się w Polsce. Z mojej perspektywy wyjazd do Anglii był dobrą decyzją, choć szkoda, że nie szukałam innych możliwości w tym kraju.