Bartosz, trener – od 2015 w Anglii

9 grudnia, 2017 Wyłączono przez Redakcja

Polska szkółka piłkarska w Anglii

Bartosz kilkukrotnie podczas rozmowy wtrącał, że wiedzie spokojne i ułożone życie. Tym niemniej pozostała w nim chęć do działania – jest managerem szkółki piłkarskiej dla dzieci w Liverpoolu. We wpisie o pracy w Polsce, dwóch latach życia w Anglii, i przede wszystkim o piłce nożnej; tej w Polsce jako piłkarz, oraz tej w Anglii, jako trener.

Przyjechaliśmy tutaj w październiku, dwa lata temu. Przyjechała do nas na wesele koleżanka, która studiowała tutaj psychologię, sąsiadka mojej żony z naprzeciwka. To ona zaproponowała wyjazd, bo chcieliśmy dom budować, jakiś kredyt wziąść i tak dalej. Pracę miałem taką, że mogłem wrócić w każdej chwili, żona zresztą też. Kupiliśmy bilety i praktycznie w trzy tygodnie się spakowaliśmy. Ja postarałem się tylko o to, żeby z firmą rozstać się za porozumieniem stron i przylecieliśmy. Koleżanka tutaj już wynajęła nam mieszkanie.

W Polsce skończyłem szkołę OSSM (ośrodek szkolenia sportowego młodzieży – przyp. Red.). W każdym województwie był jeden taki ośrodek. To były szkoły pod patronatem ministerstwa sportu i PZPN-u. Klasy, które miały według nich wychowywać reprezentatów Polski w piłce nożnej. Mieliśmy najlepszy sprzęt, najlepszych trenerów i trenowaliśmy dwa razy dziennie każdego dnia, nawet przed meczem. Ta piłka trwała, aż nie zaczęła się polityka w klubie którym grałem w Miedzi Legnica. Przyszły nowe władze i nowi managerowie. Trener przetestował w miesiąc dwieście osób, a my wszyscy – którzy zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski czy brązowy medal mistrzostw Polski – zostaliśmy wysłani na wypożyczenia; do czwartych lig albo okręgówek. Kiedy zaczęła się tendencja spadkowa z piłką, trzeba było iść do pracy. Kolega zaproponował mi pracę w ochronie. Stwierdziłem, że skoro skończyłem szkołe to nie będe siedział w domu. W międzyczasie zacząłem dzieciaki trenować, ale za to trenowanie dostawałem 300 zł – wiadomo, że za to człowiek nie wyżyje. Tak się złożyło, że po krótkim czasie zostałem przedstawicielem handlowym w firmie ochroniarskiej. Projektowałem systemy alarmowe, systemy kamer i systemy czasu pracy. Fajna praca, fajne pieniążki, ale ciągneło mnie do czegoś innego i kiedy była okazja przeskoczyłem na kierownika ochorony. Byłem kierownikiem przez dwa lata przed wyjazdem, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo w Biedronkach. Zatrudniałem ochroniarzy, szkoliłem, patrolowałem sklepy. Ogólnie zajmowałem się całą otoczką, nawet z policją rozpracowywaliśmy grupy, które okradały sklepy. Praca od rana do nocy, włącznie z telefonami o 3 w nocy, że dach zerwało i trzeba tam jechać, do telefonu, że komuś spodnie w kroku pękły. Tak ze skrajności w skrajność i zaczęło mnie to trochę przytłaczać, bo zaczynałem od szkolenia ochroniarzy, a później musiałem sklepy kontrolować czy kasjerki i ich sprzedaże. Cała obsługa na trzydzieści kilka sklepów i praca od rana do nocy, full serwis. Chciałem się trochę wyrwać od tego i może w jakiś sposób to też mnie skłoniło do wyjazdu. Mieliśmy pół domu, dostaliśmy od babci żony. Remontowaliśmy ten dom, ale okazało się, że wszystkie pieniądze poszły w błoto, bo dom był stary i miał podmokłe fundamenty. Tak naprawdę trzeba by do ostatniej cegły zmieniać wszystko, strata czasu i pieniędzy. Wtedy właśnie ta koleżanka się trafiła z pomysłem wyjazdu; “przyjedźcie, może akurat odłożycie na dom, może wam się spodoba”. Taki właśnie był plan jak przyjechaliśmy tutaj.

Mieliśmy pracę załatwioną w Runcorn – mieliśmy oboje pracować w Warehausie – ale okazało się, że z Kensingtonu (dzielnica w Liverpool – przyp. Red.) to dojazd tam trwa 3 godziny, i to przy dobrych wiatrach. Tak się złożyło, że przez pierwsze 1,5 miesiąca siedzieliśmy w domu. W pewnym momencie już naprawdę było ciężko. Do tego jesień, więc szaro i buro. Oboje się pochorowaliśmy od razu po przyjeździe, tak na zmianę klimatu. Ulica multikulturowa i krzyki. Szokiem dla mnie była kultura Anglików. Sąsiadka na wiosnę, trzy domy dalej, jak już ciepło było, zrobiła imprezę dla dziecka na chodniku. Posiedzieli sobie na krzesłach, potem się otrzepali i wrócili do domu z krzesłami, a wszystkie pudełka po prezentach zostały na ulicy. Wiatr je rozwiał po okolicy, a wszyscy zadowoleni jakby nic się nie stało. Zaczeliśmy się rozglądać za swoim mieszkaniem, w międzyczasie żonie się trafiła praca w polskim sklepie – wtedy już zaczęła się powoli tentencja w górę. Ja wtedy jeszcze musiałem w domu siedzieć, bo żona dużo pracowała i musiałem z dzieckiem w domu zostać. Tak właśnie wyglądało pierwsze dziesięc miesięcy, że żona pracowała a ja zajmowałem się domem.

Pierwszy kontakt tutaj z piłką… Ja od zawsze dzieciaki trenowałem, nawet grając jeszcze w niższych ligach. Znalazłem ogłoszenie akademii piłkarskiej Grizllies. Zgłosiłem się do pomocy, bo i tak siedziałem w domu i nie miałem co robić. Niestety ten temat po jakiś czasie umarł, bo nie było większego zainteresowania tą szkółką. Poszedłem po jakimś czasie do pracy, do fabryki. W międyczasie znalazłem kolejne ogłoszenia, tym razem Football Akademii, którzy też tutaj funkcjonują i mają dużo ośrodków. Spotkałem się z nimi, ale okazło się, że trzeba było dużo w to zainwestwać: na piłki, na sprzęt, na plakaty, dosłownie na wszystko, i nie ma gwaracji że to ruszy. Nie było mi to na rekę, choć przez jakiś czas się zastanawiałem nad tym. Odpuściłem ten temat, ale po jakimś czasie się odezwali się do mnie z Zagłębia. Koordynator naszego projektu współpracował z Football Akademią i pamiętał, że byłem zainteresowany. Później dodatkowo okazało się, że trenerzy z Lubina mnie kojarzyli, wiedzieli że ja znam tamtejsze medoty szkolenia od podszewski (bo ja choć grałem w Miedzi Leginica to w Lubinie się urodziłem i nawet dziadków tam miałem). Spotkaliśmy się w sierpniu a po dwóch miesiącach to już ruszyło. Na początku miała to być szkólka Legii Warszawa, ale okazało się, że Zagłebie ma lepszą akademię i bazę. Później to już samo poszło, znalazłem sobię współpracowników: Tomka i Bartka, pojawiła się Pani Asia psycholog no i stworzył się taki fajny team, żeby to ciągnąć dalej w dobrą stronę.

Pracuję nadal w fabryce przy przepakowywaniu, jak to warehausy. Ale praca jest od 6 do 14, więc lepiej coś robić wieczorami, niż w domu siedzieć. Żona też pracuje zaczynała w sklepie na kasie, a teraz już jest kierownikiem sklepu, więc też to fajnie zaczęło funkcjonować. Jak tu przyjechaliśmy słyszałem dużo o cenach ubezpieczeń, a samochód już mamy czwarty, także jakoś to naprawdę idzie. Nie chce powiedzieć, że to samo się dzieje, ale jak człowiek się stara i nie szuka wrogów na siłę to się układa. Tutaj bardzo ludzi z nikim nie rozmawia, z nikim nie spotyka, odcina od wszystkich, nawet jak ma sąsiada polaka za ścianą. My się staramy z każdym dobrze żyć. Dostaliśmy fajne mieszkanie z councilu przy pomocy znajomych. Ładny, duży dom, stumetrowy, z ogrodem.

Sposób bycia ludzi tutaj mi się podoba, ale tych starszych tylko. Z młodzieżą jest gorzej, bo zabrali sobie jakiekolwiek możliwości kontoli nad młodzieżą i dziećmi, także nie wiem jakie tu pokolenia kolejne wyrosną. Starsi ludzie są bardzo otwarci, pomocni i sympatyczni. Taki przykład: dostaliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je remontować. Kładę panele, przychodzi sąsiad, straszny taki, bez dwóch zębów na przedzie, scouser miejscowy: twarz pocięta i tak dalej. „Kawka, herbatka, piwko?” Ja dziękuje, ale mija pięć minut a on znów przychodzi. Na odczepnego powiedziałem „herbatka”, to on był szczęśliwy, że mógł mi tę herbatę zrobić, czy coś mi później przytrzymać i pomóc przy tych panelach. Po jakimś miesiącu drzwi na noc nie domknęliśmy, a o drugiej w nocy ktoś się dobija i pyta czy wszystko w porządku, bo drzwi mamy nie domknięte. Także jeżeli chodzi o ludzi tutaj, to nie trafiliśmy na to, żeby ktoś nam na złość robił, żadnych rasistowskich ataków. Wręcz przeciwnie; sympatycznie nastawieni, uśmiechnięci wszyscy, radośni. Być może to takie szczęście i tak się udało, bo różnie bywa.

Mam psa labradora. Strasznie mnie ta mentalność tutaj irytowała i śmieszyła, że potrafili przez cały autobus biec, żeby tego psa pogłaskać. Kiedyś jedna pani tak biegła z tyłu autobusu do niego, że aż czołem w podłogę przywaliła, bo autobus przyhamował i cztery metry przejechała na klacie. Ale pozbierała się i dalej tuliła pieska.

Zachowania dzieciaków tutaj natomiast może mnie nie śmieszą, ale przerażają. Skończy napój czy hamburgera – opakowanie czy resztki pod siebie. Jadę raz z córką – 7 lat młoda ma – ustąpiła starszej pani miejsca. To ta pani przerażona się rozglądała, czy w ukrytej kamerze nie jest. W torebce po chwili zaczęła grzebać, paczkę cukierków dała małej w prezencie, bo to tutaj niespotykane jest. My wszyscy zdziwieni, bo to przecież dla nas naturalne, że się starszej osobie ustępuje. Nie mają ludzie tutaj takich odruchów.

Za czym z Polski tęsknie? Za adrenaliną z pracy. Jednak jak się jakiś zbirów czy nożowników różnych goniło to była adrenalinka. Ale jednak tutaj jest spokojnie, co też nie jest złe. Ja mam 25 lat, a nieraz tam się czułem jakbym był po czterdziestce. Chodzę teraz na 8 godzin do fabryki, bez stresu żadnego, wyluzowany wracam do domu, jem obiadek, chodzę wieczorami dzieci potrenować i leci życie. Plan był taki, że po dwóch latach wracamy, ale już te dwa lata minęły i na razie się na to nie zanosi. Teraz jest taka wersja, że jak wykupimy dom, to wtedy się zastanowimy czy wracać, czy nie wracać. Dzieci zaczęły szkołę tutaj, moja córka ma już problem jak musi coś po polsku napisać, bo w szkole wszystko po angielsku.

Jeżeli chodzi o szkółki to na pewno chcę kolejne ośrodki założyć. Chcemy to rozwijać jak najbardziej będzie się dało, żeby to całą Anglię objęło, ale to wyjdzie z czasem. Nie wszystko też ode mnie zależy. Ja mam koordynatora, koordynator ma swojego dyrektora, później to wszystko przechodzi przez prawników Zagłębia i potem tą samą długą drogą wraca. W Polsce też prowadziłem swoją akademię, ale tylko typową bramkarską. Przy tym trenowałem dzieciaki w klubach; juniorów, trampkarzy – różne grupy wiekowe miałem w klubach na Dolnym Śląsku. Już jakieś nawyki mam wypracowane i staram się je tutaj przenieść, jakąś dyscyplinę czy zasady, i powoli to zaczyna funkcjonować.

Ciesze się, że zaczyna to się rozwijać i ludzie zaczynają się zżywać. Zrobiliśmy na początku grilla dla rodziców. Grill na 100 osób, a wszyscy się po kątach porozstawiali, żeby przypadkiem nie pogadać. Teraz Ci rodzice zaczynają się spotykać. Dzieciaki też takie były. Pierwszy trening – każdy sobie. A teraz podpowiadają sobie, pomagają, przybijają piątki, po każdej bramce się cieszą. Na początku czegoś takiego nie było. Wszystko się to powoli zaczyna w jakąś taką małą rodzinę zamieniać. Mamy panią Asię – psycholog. Chcemy żeby pracowała z dziećmi i motywowała je, ale też żeby z rodzicami rozmawiała, bo od rodziców dużo zależy. To jest naprawdę potrzebne, profesjonalni zawodnicy w największych klubach sami zatrudniają sobie na etat psychologa.

Możliwości poprzez ludzi z którymi współpracujemy mamy bardzo dobre, kwestia tylko taka pozostaje, by to jak najlepiej wykorzystać. Jest szansa, że coś naprawdę fajnego tutaj zrobimy i że świat o nas usłyszy. Chciałbym, by ta szkółka się rozwijała, żeby czytając informacje w Internecie pojawiały się o szkółce Zagłębie UK i o jej dokonaniach. Dużo zalezy od ludzi jakich się spotka na swojej drodze , ale szczesciu trzeba pomagać.